Draco Malfoy - Zdumiewająco Skoczny... Szczur [Maya], FF - głównie Snape ^.^, różne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Draco Malfoy - Zdumiewająco Skoczny... Szczur?
http://mirriel.ota.pl/forum/viewtopic.php?t=1542
Autorka: Maya
Tłumaczenie: NocnaMaraNM
Korekta: Toroj
Tytuł oryginalny: Draco Malfoy the Amazing Bouncing... Rat?
Oryginał: http://www.schnoogle.com/authorLinks/Maya/Amazing_Bouncing_Rat/
Rozdział pierwszy
Kawa i Eliksir Wielosokowy
Najgorszy dzień w życiu Draco Malfoya rozpoczął się zwyczajnie, od przebudzenia. Chrapanie Crabbe’a i Goyle’a jak zawsze przypominało odgłosy wydawane przez rozpędzoną lokomotywę Hogwart Ekspresu.
Draco obudził się o szóstej rano, zlany potem. Śniło mu się, że nadepnął na odwłok sklątki tylnowybuchowej. Kiedy zaplątał się w prześcieradła i spadł z łóżka, szybko doszedł do wniosku, że jednak nie działo się to naprawdę. Takie przebudzenia zdarzały mu się często podczas pierwszego roku. Dobrze, że urósł od tamtej pory, więc odległość między łóżkiem a podłogą była teraz zdecydowanie mniejsza.
Oczywiście dobrze, że w ogóle urósł - życie erotyczne szóstoroczniaka o wzroście nie przekraczającym stu dwudziestu centymetrów, byłoby smutne, nudne i ograniczałoby się raczej do uprawiania miłości w pojedynkę.
Z drugiej strony, niski wzrost był pożądaną cechą jeśli chodzi o quidditcha. Najlepsi szukający byli drobni i mali, podobnie jak mugole zawodowo jeżdżący na koniach… Dżokery, nie, chwileczkę, to chyba figura w talii kart?
O ile karty w ogóle posiadały talię.
Draco usiłował przemyśleć sprawę jeszcze raz, ale nagle zdał sobie sprawę, że natychmiast potrzebuje kofeiny.
Najlepiej dożylnie.
Jestem Malfoyem, pomyślał. Istotą mroku. Wczesny poranek zdecydowanie nie jest moją porą.
W porządku, wystarczy odrobina silnej woli.
Obudź się!
No dobrze, może to zbyt minimalistyczna opcja.
No więc, po kolei.
Mężnie podczołgał się do miejsca, gdzie poprzedniego wieczoru porzucił swoje szaty. Założył różne części garderoby na mniej więcej odpowiednie części ciała, z trudem przyjął postawę właściwą Homo Erectus i powlókł się do drzwi.
Czuł się jak wampir na głodzie, a wyglądał, jakby właśnie wstał z grobu.
Kawa! Muszę… Kawy!
Zanim doszedł do Wielkiej Sali, zyskał pewność, że została na niego rzucona klątwa Strasznego Głodu Kofeinowego, która prawdopodobnie dotknie także wszystkich jego potomków.
Ze względu na absurdalnie wczesną porę dnia, Wielka Sala była prawie pusta.
Przy jednym stole dwoje Krukonów całowało się i uczyło jednocześnie - typowo krukoński ideał romansu.
- To powinno być zabronione - pomyślał głośno Draco. - Taki widok odbiera apetyt.
- Podobnie jak twój widok, odbiera go mnie, Malfoy.
Wspaniale. Członek Hogwarckiej Drużyny Marzeń. Typowa ironia losu. Typowa Hermiona Granger - wstaje o szóstej rano, żeby się uczyć.
- Granger, samotna, z książką? Jakież to żałosne... i jakże przewidywalne.
Zavadowała go wzrokiem.
- Malfoy, sam, bez Crabbe’a i Goyle’a? Czy szare komórki, które dzielicie, nie obumrą, jeśli oddalicie się od siebie na zbyt długo?
- A gdzie Potter i Weasley? Oddają się na górze miłości, która nie śmie wyjawić swego imienia?*
Nieco zbyt gwałtownie przewróciła stronę.
- Nie mów, że cytujesz Oscara Wilde’a. On był Mugolem.
- Jesteś pewna? - uśmiechnął się złośliwie.
Westchnęła.
- Fretka - wymamrotała.
- Szlama - Draco lubił mieć ostatnie słowo. Ta idiotka zdecydowanie opóźniała realizację jego misji opatrznościowej.
Kawa…
Stół Ślizgonów był pusty. Draco nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby zdobyć kawę. A Draco absolutnie, bezwzględnie musiał napić się kawy.
Granger uniosła kubek do ust i wysączyła łyk cudownego płynu.
Draco z trudem powstrzymał ogarniającą go dziką żądzę. Odetchnął głęboko kilka razy, żeby się uspokoić.
Nie użyję tortur, żeby wydobyć z niej informację. Nie wyrwę jej tego kubka z ręki i nie będę usiłował wylizywać jego dna. Zachowam przynajmniej resztki godności.
Chcę kawy. Chcę. Kawy. Chcę kawy!
- Och, Granger... - rzekł powoli, starając się, aby jego głos brzmiał doskonale obojętnie. - Co trzeba zrobić żeby zostać obsłużonym o tak idiotycznej porze?
Kawyyy! - zawyło jego kompletnie rozpieszczone wewnętrzne dziecko. - Teeeraz!
Popatrzyła na niego z dezaprobatą.
- W ciągu sześciu lat nie zdarzyło ci się wstać wcześniej, żeby się trochę pouczyć? Jak, na Merlina, udało ci się zostać prefektem?
Dlaczego marnujesz mój czas, zła kobieto? Daj mi kawyyy!
- Uczę się jak każdy normalny człowiek - wycedził przez zaciśnięte zęby. - W nocy.
- Taaak... Widać, że nie jesteś typem rannego ptaszka - prychnęła. - Zdajesz sobie sprawę, w jakim stanie są twoje szaty? I że nie wyszczotkowałeś włosów?
- A jednak moja fryzura nadal wygląda lepiej niż twoja… Słuchaj, Granger, nie mam na to czasu. Chcę tylko trochę kawy! Na całym świecie nie ma teraz niczego, czego pragnąłbym bardziej, niż odrobiny kawy! Jeśli miałbym teraz jedno, ostatnie życzenie, poprosiłbym o kawę!
To nie miało nic wspólnego z godnością.
Popatrzyła na niego jak na wariata.
- Po prostu zadzwoń tym małym dzwonkiem, który leży na stole. Skrzaty domowe cię obsłużą. Co prawda nie powinny się pokazywać, ale jest tak wcześnie… Oczywiście, to okropne że…
Podniósł rękę, by powstrzymać ten potok słów.
- Proszę, Granger, jestem zbyt zmęczony… Mógłbym zwymiotować, słuchając twojego bełkotu o wszach…
Dopadł stołu Slytherinu i zadzwonił.
- Nie wszy! - krzyknęła za nim. - W.E.S.Z.-y! To skrót od Walka o Emancypancję Skrzatów Zniewolonych!
Draco usiadł przy stole i pozwolił swojej głowie opaść na blat.
- I o tobie mówią, że jesteś inteligentna... - wymamrotał w miarę wyraźnie. - Nie zauważyłaś, że ta nazwa jest idiotyczna? Nie lepiej brzmiałoby S.O.S., Stowarzyszenie Obrony Skrzatów, albo coś w tym stylu?
Dziewczyna osłupiała i właśnie w tym momencie na scenie pojawił się Zgredek - skrzat, który kiedyś pracował u Malfoyów.
Uszczęśliwiony jego widokiem Draco pomyślał, że mógłby go ucałować. Mógłby, gdyby w grę nie wchodziła tak duża różnica wzrostu, fakt, że Draco był raczej członkiem opozycyjnej partii, oraz straszliwy brak kofeiny, który odbierał mu zdolność wykonania jakiegokolwiek ruchu.
W każdym razie, Zgredek także wyglądał na uradowanego.
- Panicz Malfoy! Zgredek szczęśliwy cię widzieć. Zgredek od kilku miesięcy ma nadzieję panicza spotkać.
- Tak, cóż, Draco był bardzo zajęty - powiedział Draco nie podnosząc głowy ze stołu. - Draco obiecuje odwiedzać cię częściej, jeżeli tylko Draco mógłby prosić, bardzo prosić, o kawę, natychmiast. Draco cierpi na zbyt duże stężenie krwi w systemie kofeinonośnym.
- Oczywiście, oczywiście…
Zgredek błyskawicznie zniknął z pola widzenia, a Draco poczuł, jak ogarnia go wielka fala ulgi.
Która natychmiast odpłynęła, gdy usłyszał irytujący głos szlamy.
- Znasz Zgredka?
- Mhm... pracował w moim domu przez pierwszych dwanaście lat mojego życia - wymruczał Draco. - Praktycznie rzecz biorąc, to skrzaty domowe wychowują szlachetnie urodzone dzieci czarodziejów… no, ale skąd miałabyś o tym wiedzieć, szlamo.
- Akurat wiedziałam. Czytałam wiele genealogii rodów „czystej krwi” i wiem, że „szlachetnie urodzony” znaczy tyle samo co „owoc chowu wsobnego”. Albo „niewdzięczny ciemiężca skrzatów”.
- Granger, po prostu weź tę książkę, którą czytasz i…
- Pańska kawa, paniczu Malfoy!
Zgredek biegł ku niemu truchtem, trzymając w ręce tacę ze śniadaniem i… Draco wpił wzrok w jaśniejący boskim światłem dzbanek kawy.
Nie odrywając zachłannych oczu od świętego naczynia, patrzył jak Zgredek napełnia kubek…
- Wyglądasz jak narkoman, Malfoy.
- A ty jak bóbr, Granger.
Draco rzucił się na kubek i błyskawicznie wchłonął jego zawartość. Och, kawa, moja jedyna miłość! Kawa, moja wspaniała kawa, nikt zabierać jej nie ma mi prawa. **
- Zgredek pamiętał, że lubi panicz czarną, sir.
- Taaa, dzięki. Jest świetna - uśmiechnął się Draco.
- Czy panienka Hermiona życzy sobie jeszcze czegoś?
- Tylko głowy Malfoya, podanej na tacy. Dziękuję - wymruczała pod nosem, jednak niewystarczająco cicho.
- Mówiłaś, że się uczysz Granger, więc ucz się, zamiast mnie zaczepiać.
- Cóż, nie ma tu zbyt dużego wyboru, jeśli chodzi o rozmówców. Ale masz rację, zrobię jak radzisz. Numerologia jest zdecydowanie ciekawszym przedmiotem niż ty.
Mina Zgredka wyrażała smutek i zakłopotanie.
- Szczególnie Wzywanie Wyników - dodała wyniośle.
- Dobra, teraz już wiem, że masz nie po kolei w głowie - powiedział Draco. - Trygomancja jest daleko bardziej interesującą dziedziną.
Smarując tosta masłem, spoglądał spod oka na dziewczynę, która na egzaminie z numerologii zdobyła o pięć nędznych punktów więcej niż on. Ku jego wielkiemu zdumieniu, uśmiechnęła się promiennie.
Jej zęby naprawdę były zdecydowanie mniejsze, niż na pierwszym roku.
- Och, masz rację, jest fantastyczna! - zgodziła się entuzjastycznie. - Powiedz, wolisz używać magoteorii czy rzucać zaklęcia manualnie? To oczywiście zabiera więcej czasu, ale wydaje mi się, że daje możliwość szerszego ogarnięcia zasad…
- Oszalałaś? Jedynym zaklęciem, o którym warto wspomnieć, jest Kalkulatus…
Po wypiciu kawy, Draco zaczynał czuć się zdecydowanie lepiej. A numerologia była jednym z jego ulubionych przedmiotów.
- Nigdy nie zaklęłam w ten sposób - wyznała Granger, jakby wyjawiała mu jakiś wstydliwy sekret. Cóż, jakby nie było, przeklinanie w miejscu publicznym nie należało do dobrego tonu.
- Musisz być strasznie głupia jeśli tego nie robiłaś. Och, czekaj, to pewnie właśnie dlatego. Zobacz, to proste.
Zgredek oddalił się.
Przez następną godzinę Draco i Granger prowadzili ożywioną dyskusję, wykrzykując ze swoich miejsc argumenty dotyczące numerologii. W końcu nawet Krukoni zwrócili na nich uwagę.
- Słuchajcie - odezwał się chłopak. - Jeśli chcecie pogadać, to usiądźcie razem.
- Spadaj na bijącą wierzbę - zasugerował słodko Draco. - Magoteoria jest mocno przeceniana, ty krzaczastowłosa kretynko.
Przez jakiś czas „acciowali” sobie z Grangerówną diagramy na serwetkach, gdy otworzyły się drzwi do Wielkiej Sali.
- Popatrz tutaj fretkowaty chłoptasiu, Magoteoretyczne Twierdzenie Pitagorasa to klasyka - mówiła rozgorączkowana dziewczyna.
- Chcesz powiedzieć, że jest stare i bezużyteczne, szlamo? Masz rację.
- Malfoy! Dlaczego zaczepiasz Hermionę?
Wspaniale. Chłopiec Który Przeżył By Stać Się Pyszałkiem i Weasley Indycze Jajo.
Granger rozejrzała się i zamrugała.
- Harry, Ron! Jak miło, że do nas dołączyliście!
- Do nas? - powtórzył Wiewiór.
- Do Granger i głosów w jej głowie - wyjaśnił wyniośle Draco. W końcu przypomniał sobie o toście, który zdążył w tym czasie zamienić się w zimny kamień. - Miałem zamiar coś zjeść, ale wasz widok wzbudza we mnie odruch wymiotny...
- A twój widok wyzwala we mnie odruch Rozkwaszenia Twojej Ziemistej Gęby - warknął Weasley.
- Po pierwsze, nic nie robiłem, wiewiórowaty chłopcze, po drugie, chciałbym to zobaczyć, a po trzecie, co masz na myśli mówiąc „ziemistej”?
Draco jednym rzutem oka ocenił swoje szanse i wstał. Mógłby pokonać tego Udaję Że Jestem Czarodziejem Weasleya bez problemu, ale Weasley z Potterem u boku... Hmm...
- Nie warto, Ron - odezwała się Hermiona. - Szkoda twojego czasu na tego narcystycznego Ślizgona...
- Hm?
- A co ma do tego matka Malfoya?
Draco przewrócił oczami i wyszedł. Nic dziwnego, że Granger z taką determinacją wciągała go w rozmowę. Pewnie tęskni czasem do odrobiny inteligentnej konwersacji, skoro ma takich przyjaciół.
W drodze do dormitoriów Slytherinu zastanawiał się, czy Crabbe i Goyle są już gotowi, aby sprostać intelektualnemu wyzwaniu, jakim jest nauka oddychania przez nos.
Draco doszedł do wniosku, że eliksiry będą miłą odmianą po tak koszmarnym śniadaniu.
Powinien był pamiętać o prawach Murphy’ego, największego i najbardziej pechowego Irlandzkiego czarodzieja swoich czasów. (Irlanczyk-abstynent to bardzo niebezpieczne połączenie. Mógłby zacząć myśleć. A w konsekwencji zawładnąć światem.)
Rozsiadł się w ostatniej ławce i zaczął zastanawiać się, jaką obrzydliwą rzecz mógłby wrzucić Longbottomowi za kołnierz. Wahał się właśnie między ślimakami a świeżą skórą boomslanga, gdy do sali wkroczył Snape.
Draco lubił Snape’a. Naprawdę go lubił. Facet był zabawny, był dobrym nauczycielem i trzymał stronę Slytherinu, przeciw ...ech, całemu światu. Zdaniem Draco, miał tylko dwie wady: widoczny brak dbałości o higienę i oczywisty, permanentny PMS.***
Trudno było coś wyczytać z twarzy profesora, zasłoniętej kurtyną ciemnych włosów, ale Draco założyłby się o sto galeonów, że mężczyzna miał groźne błyski w oczach.
Urodzony morderca. Sprzedawca śmierci. Predator. Bezlitosny zabójca na misji specjalnej.
- Chcę przyczynić się do rozwoju współpracy i budowy harmonii pomiędzy Domami...
Draco zamrugał z wysiłkiem. Hm, może nie tym razem.
- ...dlatego doszedłem do wniosku, że każdy uczeń powinien pracować nad eliksirem wielosokowym z partnerem z innego Domu.
Snape odchylił się na krześle i wsłuchiwał w rozbrzmiewające na sali głosy protestu, niczym Bóg w anielskie chóry.
Draco, który do tej pory zdołał przypomnieć sobie o Murphy’m, i któremu świat jawił się teraz w czarnych barwach, czekał.
- Potter i Bulstrode.
Spanikowany Potter rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę Millicenty. Oblizała usta.
Teraz Harry wyglądał na bliskiego ataku histerii.
Draco nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Millicenta była skrycie, ale szaleńczo zakochana w Potterze od piątego roku. Draco był pewien, że nie przydarzyłoby się to komuś miłemu... Los był sprawiedliwy jeśli chodzi o łączenie dusz w pary. Tym razem był bezlitosny.
Wykazał się perfekcjonizmem.
Kiedy Millicenta zalotnie zatrzepotała rzęsami, w klasie rozległy się chichoty. Potter wyglądał jakby chciał się zapaść pod ziemię.
Nawet Weasley i Granger z trudem powstrzymywali się od śmiechu.
Draco spojrzał na Granger, która właśnie wpychała sobie do ust rękaw szaty. Biorę ją, pomyślał, jest jedynym Gryfonem posiadającym coś w rodzaju mózgu. Pewnie się będzie wkurzała - to będzie bardzo zabawne; a poza tym, nie dokończyliśmy dyskusji o numerologii...
- Crabbe i Longbottom.
- Profesorze, próbuje pan połączyć w pary wszystkich, którzy darzą się sekretnym uczuciem? - wycedził Draco.
Blaise Zabini zaśmiał się tak, że spadł z krzesła. Oczy Snape’a zwęziły się niebezpiecznie.
- Widocznie tak, Malfoy, ponieważ ty będziesz pracował z Weasleyem.
Ron Weasley zbladł tak bardzo, że jego piegi zdawały się świecić własnym światłem. Draco był zdegustowany, ale... cóż, przerażenie Weasleya było zabawne, poza tym... cóż, sam się o to prosił.
Oczywiście nigdy nie pozwoliłby na coś takiego innemu nauczycielowi niż Snape.
- Jakim cudem odkrył pan naszą małą, nieprzyzwoitą tajemnicę? - dopytywał się, podczas gdy Weasley wyglądał, jakby właśnie miał zawał. - Wydawało nam się, że jesteśmy tacy ostrożni.
- Goyle i Granger.
- Aliteracja - stwierdził Draco. - Jakież to słodkie.
Obrzucił groźnym wzrokiem Weasleya, nadal stężałego z wściekłości.
- Nie zbliżaj się do mnie, misiu pysiu. Po prostu siedź tam i staraj się nie emanować złą energią w kierunku mojego eliksiru - rozkazał Draco tonem, którym Malfoyowie zmuszali niewolników do ślepego posłuszeństwa, wrogów do desperackiej ucieczki, a kobiety do... cóż, po prostu do płaczu.
Wyglądało na to, że Weasleya natomiast doprowadził do szału.
- To nasz wspólny eliksir! - wybuchnął.
- Zrujnujesz moją doskonałą reputację jeśli coś zawalisz; co wydaje się być twoim przeznaczeniem w tej wielkiej loterii, którą zwą życiem - wysyczał Draco. - Siadaj! Jeśli potrafisz nie zepsuć chociaż tego.
- Nie!
- Panie i panowie, Weasleyowie: stworzenia posiadające jeszcze mniej szarych komórek niż galeonów, to matematyka na poziomie dwulatka.
- Tak? No więc coś ci powiem, Malfoy...
- Ron, zamknij się!
- Hej... - wycedził Draco obracając się do Granger. - To była moja kwestia!
W drodze po jakiś składnik, dziewczyna zatrzymała się przy nich i utkwiwszy w Ronie oczy jak sztylety**** kontynuowała, kompletnie ignorując Ślizgona:
- Nie jest tego wart.
- W porządku, masz rację.
Pochyliła się nad ławką, dotknęła wściekle rudych włosów Weasleya, spojrzała mu głęboko w oczy i - ku wielkiemu zdumieniu Draco - udało jej się przy tym nie zwymiotować.
- Robi z siebie idiotę, traktując cię... traktując wszystkich w ten sposób. Musimy pogodzić się z myślą, że został tak wytresowany, i że jest zbyt głupi, albo po prostu zbyt zepsuty, żeby się temu sprzeciwić. Dlatego właśnie nie jest wart twojego czasu i twojej złości.
- Hej, ja tu jestem, szlamo!
Oczy dziewczyny nawet nie drgnęły.
- Nie jest wart nawet odrobiny uwagi.
- Szkoda, że nie zauważyłaś tego kilka lat temu! - zawołał za nią Draco, kiedy odchodziła. - Oszczędziłoby mi to bardzo bolesnego uderzenia w twarz.
Granger nie odwróciła się. Rozradowany Weasley usiadł.
- No dalej, psuj eliksir, Malfoy - powiedział.
- Tak się składa, że jestem dobry z eliksirów, Wiewióro, a tobie nie udało się jeszcze nigdy przygotować żadnego. Nie czepiaj się więc.
Zadowolona mina Weasleya zirytowała Draco jeszcze bardziej. Właściwie poczuł ulgę, gdy Gryfon zaczął się krzywić patrząc, jak ustawia kociołek.
- Hej, Malfoy, chcę cię o coś spytać.
- Nie, jeśli chodzi o kolację przy świecach, Weasley.
- Wiem że to prawie niemożliwe, biorąc pod uwagę uwarunkowania genetyczne, ale czy mógłbyś przynajmniej spróbować nie być takim palantem? Co, do diabła, robiliście z Hermioną dzisiaj rano?
- Uprawialiśmy seks przez stoły. My, Malfoyowie jesteśmy wyjątkowo utalentowanym rodem.
Weasley zaniemówił z wściekłości. Ten widok wystarczająco wynagrodził Draco cierpienie, które stało się jego udziałem, gdy przed chwilą roztaczał tę obrzydliwą wizję.
- Rozmawialiśmy o szkole, Żałosna Imitacjo Czarodzieja.
Wyraz twarzy Weasleya był tak bezmyślny, że bił na głowę wszelkie rekordy Crabbe’a i Goyle’a w tej dziedzinie.
- O szkole?
- Tak, o szkole. To taki cholernie duży budynek, w którym uczymy się, w każdym razie niektórzy z nas się uczą, magii. Jeśli wystarczająco mocno się skoncentrujesz, to może nawet dojdziesz do wniosku, że to miejsce, w którym właśnie się znajdujemy.
- Rozmawialiście z Hermioną o szkole?
- O numerologii. Kojarzysz? To jeden z tych przedmiotów, na naukę którego jesteś zbyt głupi.
- No, to w takim razie lepiej z tego zrezygnuj.
- Z czego? Z numerologii? Słuchaj, nawet jeśli zrezygnowałbym z tego przedmiotu, moje świadectwo będzie o tyle lepsze od twojego, o ile moja rodzina jest lepsza od twojej.
- Zostaw Hermionę w spokoju! - warknął Wasley. - Nie będziesz mi jej tyranizował.
- Proszę, proszę, Ronuś się zakochał? Oh, jakież to słoooodkie! Powiedz mi, Weasley, co otrzymamy gdy skrzyżujemy wiewiórę z bobrem?
Twarz Weasleya przybrała kolor tak jaskrawej czerwieni, że nawet ohydny kolor jego włosów nie mógł równać się z jej intensywnością. Gryfon wyglądał przy tym, jakby zaraz miał kogoś zabić.
- Pamiętajcie, że pod koniec lekcji musicie wypić eliksir wielosokowy partnera - przypomniał Snape.
Teraz Weasley wyglądał, jakby miał zaraz umrzeć z obrzydzenia.
- Prędzej odbiorę sobie życie!
- Przy okazji odbierz też moje - wymamrotał Draco. - Ale wiesz co? Przynajmniej przestałeś czerwienić się jak pensjonarka. Och nie, czekaj! Zobacz, znowu to samo...
- Odwal się, Malfoy.
Obaj byli tak pochłonięci sprzeczką, że nie zwracali uwagi na osoby kręcące się w pobliżu ich stołu.
- Dawaj kawałek tej odrażającej arlekińskiej peruki, którą nazywasz włosami, Weasley - zakomenderował Draco. - Ja wrzuciłem już swoje do twojej zlewki.
- Czekaj, doszedłem do wniosku, że wolę umrzeć, niż zamienić się w takiego albinotycznego dupka, jak ty.
- Nie marudź Weasley, zawsze chciałeś być bogatym, przystojnym i czarującym... no, po prostu mną...
- Twój czar nie byłby w stanie zadziałać nawet na brodawki obdartej ze skóry ropuchy, Malfoy...
Draco ukradkiem przysunął się w stronę Rona, a gdy ten pochylił głowę, wyrwał mu kilka włosów.
- Ałć! To bolało!
Patrząc na rozwścieczonego Gryfona, Draco rozważał, czy ten kretyn zdecyduje się w końcu go uderzyć. Nie spuszczając z niego oka, upuścił włosy.
Żaden z nich nie zauważył, że włosy nie trafiły do zlewki i spadły obok niej.
Żaden z nich nie zauważył, że ktoś przemknął obok ich stołu, wrzucając do naczynia Draco coś innego.
Żaden z nich w ogóle nic nie zauważył. Każdy wypił swoją porcję eliksi...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]