Dodd Christina - Rycerz 02 - Niezapomniany rycerz, e-booki rozne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
C
HR
I
IST
I
INA
D
ODD
IEZAPOMNIANY
RYCERZ
P
RZEýOņYýA
A
NNA
P
AJEK
T
YTUý ORYGINAýU
A K
NIGHT TO
R
EMEMBER
Moim siostrom:
Rhondzie Day, Juli Goetz, Marian Hardman, Ann Holdsworth, Kathy Howell, Sharon
Idol, Jessice Kij, Sheili McCam, Bobbie Morganroth, Susan Richardson, Rebecce Easterly,
Suzannie Bartholemew, Julie Muhaney, Deborah Schlafer, Sherrill Carlton.
Dziħkujħ za wasze bezustanne poparcie i entuzjazm. Bg czuwaþ nade mnĢ, gdy
Sheila napisaþa ten list.
ROZDZIAý 1
ĺredniowieczna Anglia Wessex, wiosna roku 1265.
Edlyn pochyliþa siħ, by wsunĢę klucz do zamka. Drzwi zatrzeszczaþy w zawiasach.
Zdziwiona, spojrzaþa na powiħkszajĢcy siħ otwr. Drewno wokþ zamka byþo rozþupane i
gdyby nie mrok przedĻwitu, od razu by to dostrzegþa.
KtoĻ wþamaþ siħ do apteki.
Cofnħþa siħ bþyskawicznie i poĻpieszyþa z powrotem przez apteczny ogrd. Po
ostatniej bitwie wielu mħŇczyzn - rannych, przeraŇonych i zdesperowanych - schroniþo siħ w
klasztornym szpitalu i Edlyn zdawaþa sobie sprawħ, Ňe lepiej bħdzie ich unikaę.
JuŇ miaþa pobiec wysypanĢ Ňwirem ĻcieŇkĢ, gdy usþyszaþa, Ňe ktoĻ oddycha gþoĻno i z
trudem. Ktokolwiek zniszczyþ drzwi, znajdowaþ siħ teraz w Ļrodku i, sĢdzĢc po odgþosach,
musiaþ byę ranny. Zawahaþa siħ. Nie chciaþa, by ten ktoĻ cierpiaþ, wiedziaþa jednak, Ňe
powinna poszukaę ktregoĻ z mnichw i poprosię go, by jej towarzyszyþ.
Nim zdĢŇyþa podjĢę decyzjħ, czyjeĻ ramiħ oplotþo siħ wokþ jej szyi. PrzyciĻniħta
gwaþtownie do spoconego mħskiego ciaþa, zaczħþa siħ wyrywaę i rozpaczliwie kopaę. CoĻ
dotknħþo jej policzka. KĢtem oka dostrzegþa bþysk stali. Sztylet.
- Zacznij tylko wrzeszczeę, a poderŇnħ ci gardþo. Od ucha do ucha.
Mwiþ normandzkĢ francuszczyznĢ, jakĢ posþugiwali siħ szlachetnie urodzeni
Anglicy, lecz prostacka wymowa i bþħdy gramatyczne czyniþy jĢ prawie niezrozumiaþĢ. Mimo
to rozumiaþa go aŇ za dobrze.
- Obiecujħ, Ňe bħdħ cicho - powiedziaþa uspokajajĢcym tonem, ktry tak dobrze
oddziaþywaþ na rannych i chorych.
MħŇczyzna tylko zacieĻniþ uĻcisk. Podnisþ jĢ tak, Ňe jej stopy zawisþy w powietrzu, a
nacisk na tchawicħ sprawiþ, Ňe zaczħþa siħ krztusię.
- Akurat. Kobiety zawsze kþamiĢ, Ňeby ocalię skrħ. PotrzĢsnĢþ niĢ lekko, a potem
uĻcisk zelŇaþ.
- Ale ty mnie nie zdradzisz, jeĻli wiesz, co dla ciebie dobre.
Zaczerpnħþa gwaþtownie powietrza, rozglĢdajĢc siħ gorĢczkowo po ogrodzonym
murem ogrodzie. ņeby choę jedna zakonnica... Nawet przeorysza, lady Blanche, byþaby mile
widziana. Ale sþoıce dopiero co wzeszþo i siostry byþy na primie. Po mszy zjedzĢ Ļniadanie i
dopiero potem rozejdĢ siħ do swoich zajħę w refektarzu, izbie chorych i ogrodach. To, czy
Edlyn przeŇyje, zaleŇaþo wyþĢcznie od niej samej - jak zwykle.
- Szukasz jedzenia? - spytaþa. - A moŇe lekw? Mamy tu sporo mħŇczyzn, ktrzy
przybyli z pola bitwy...
Ramiħ znw mocniej zacisnħþo siħ wokþ jej szyi. Rozdzieraþa je rozpaczliwie
paznokciami, walczĢc o oddech. Kiedy przed oczami Edlyn pojawiþy siħ czerwone sþoıca,
napastnik upuĻciþ jĢ niczym gryzĢce szczeniħ. Upadþa ciħŇko na ziemiħ.
MħŇczyzna postawiþ stopħ na brzuchu Edlyn, pochyliþ siħ i wycelowaþ sztylet w jej
pierĻ.
- A skĢd ci przyszþo do gþowy, Ňe wracam z pola bitwy?
WalczĢc z blem i rodzĢcĢ siħ panikĢ, prbowaþa znaleŅę wþaĻciwĢ odpowiedŅ.
Czy ma mu powiedzieę, Ňe cuchnie krwiĢ, brudem i przemocĢ? Chyba nie to chciaþby
usþyszeę. Nie rozumiaþa, jak to siħ mogþo staę, Ňe jej z trudem wypracowany spokj zostaþ tak
brutalnie zakþcony.
- MħŇczyŅni przychodzĢ tutaj, szukajĢc pomocy - szepnħþa wreszcie. - SĢdziþam, Ňe
moŇesz byę jednym z nich.
- Nie ja. Nie jestem ranny.
- Tak, wþaĻnie widzħ.
Widziaþa nie tylko to. Napastnik, brzydki, przysadzisty mħŇczyzna, miaþ na sobie
skrzany kaftan, a przy boku prawie kaŇdy rodzaj broni, jaki tylko wynaleziono, by zniszczyę
ludzki rodzaj. Ramiona i brodħ pokrywaþa mu krew, z pewnoĻciĢ nie jego wþasna. Zbyt
pewnie trzymaþ siħ na nogach, dowidþ teŇ, Ňe nie zawodzĢ go siþy.
ĺciĢgnĢþ szerokie brwi, prawie niewidoczne pod skrzanĢ czapkĢ. To tylko giermek
rycerza, wytrenowany w sztuce zadawania ran i zabijania, pomyĻlaþa. Nie wĢtpiþa, Ňe sztukħ
tħ opanowaþ doskonale. CoĻ go jednak trapiþo, zapytaþa wiħc najbardziej zachħcajĢco, jak
tylko potrafiþa: - Jak mogħ ci pomc?
Rozejrzaþ siħ dookoþa, a potem znw spojrzaþ na niĢ.
- Mam tam kogoĻ. Chcħ, ŇebyĻ siħ nim zajħþa. Bogu dziħki. Edlyn ledwie mogþa
oddychaę, tak jej ulŇyþo. To krzepkie uosobienie brutalnoĻci nie zamierza jej zgwaþcię. Ani
zabię. Po prostu ŇĢda pomocy dla swego pana lub przyjaciela. JuŇ wczeĻniej zdarzaþo jej siħ
odczuwaę strach, wiħc rozpoznaþa na jħzyku jego metaliczny posmak.
- Jest ranny? - spytaþa.
Zawahaþ siħ, a potem skinĢþ gwaþtownie, jakby nawet to potwierdzenie wydawaþo mu
siħ aktem zdrady.
- Lepiej zajħto by siħ nim w izbie chorych. Pozwl, Ňe ciħ...
Sprbowaþa oprzeę siħ na þokciach, lecz on natychmiast wycelowaþ w niĢ ostrze.
- Nie! To mogþem zrobię sam. Nikt nie moŇe siħ dowiedzieę...
- ... Ňe on tu jest?
- WþaĻnie - burknĢþ mħŇczyzna. - JeĻli im powiesz, rozpþatam ci gardþo od...
- ... ucha do ucha - skoıczyþa za niego. - JuŇ to mwiþeĻ. Ale jak mam mu pomc,
skoro nie pozwalasz mi siħ podnieĻę?
Nadal siħ wahaþ, mimo to zdjĢþ stopħ z brzucha Edlyn i wyciĢgnĢþ rħkħ, aby jej pomc
- a przy okazji nie spuszczaę z niej oka.
- WchodŅ.
KiwnĢþ gþowĢ w kierunku apteki i staþ za niĢ, gdy otwieraþa drzwi.
Na zewnĢtrz sþoıce zaczħþo juŇ oĻwietlaę krajobraz, jednak kamienne Ļciany
blokowaþy dopþyw Ļwiatþa, a przez maþe okienka wpadaþa do Ļrodka jedynie sþaba poĻwiata.
Edlyn otworzyþa szeroko oczy, prbujĢc zlokalizowaę Ņrdþo kþopotw.
- Jest tam, na podþodze - powiedziaþ sþuga z szacunkiem. ZamknĢþ drzwi, a potem
uklĢkþ na klepisku, tuŇ obok leŇĢcej bezwþadnie sterty szmat i Ňelastwa.
- Sprowadziþem pomoc, panie - szepnĢþ. - Ona siħ tobĢ zajmie.
ņadnej odpowiedzi, Ňadnego ruchu ani dŅwiħku. Edlyn z obawĢ pomyĻlaþa, Ňe ranny
pewnie juŇ nie Ňyje i natychmiast sprħŇyþa siħ, gotowa uciekaę, gdyby rozpacz odebraþa
sþuŇĢcemu rozum.
Porywacz jħknĢþ rozdzierajĢco.
- Panie...
ObawiajĢc siħ, Ňe zmieni zdanie, poþoŇyþa dþoı na ramieniu sþugi.
- Odsuı siħ i pozwl mi go obejrzeę.
SþuŇĢcy wzdrygnĢþ siħ pod dotykiem jej dþoni, a potem zerwaþ na rwne nogi.
- JeĻli on umrze, zginiesz - warknĢþ.
Lecz Edlyn juŇ siħ tak nie baþa. W koıcu napastnik byþ tylko giermkiem obawiajĢcym
siħ o Ňycie pana, a to czyniþo go zdecydowanie bardziej ludzkim.
- Twj pan jest w rħkach Boga, jak my wszyscy - powiedziaþa karcĢco. - A teraz lepiej
siħ odsuı.
Sþuga odstĢpiþ, potykajĢc siħ i nie spuszczajĢc wzroku z krzyŇa nad drzwiami.
- Otwrz palenisko i podsyę ogieı. Potrzebujħ Ļwiatþa.
Uklħkþa obok leŇĢcego twarzĢ w dþ rycerza, ktrego gþowħ skrywaþ zamkniħty,
powyginany heþm. Zdjħto mu juŇ opoıczħ, lecz nogi, pierĻ i ramiona nadal otulaþa kolczuga.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]