Dołęga-Mostowicz Bracia Dalcz i spółka tom 1, Dołęga-Mostowicz

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tadeusz Do��ga-MostowiczBRACIA DALCZ I S-KATom pierwszyRozdzia� IOd rana ju� czym� niedobrym pachnia�o w powietrzu. Szwajcar Molenda, kt�ryjeszczepami�ta� rz�dy samego nieboszczyka Franza, kt�ry wi�kszo�� z tych robotnik�wzna� od ma�ego,patrzy� spode �ba, jak wsypywali si� do portierni coraz g�stszymi grupkami, jakmu kiwalig�owami, dotykaj�c r�k� daszk�w czapek, jak codziennym nieomylnym ruchemprzekr�calir�czki zegar�w i wybijali swoje numery przy d�wi�ku kr�tkich dzwonk�w.Niby wszystko tak, jak co dzie�, a przecie� nie to. Stary Molenda zbyt by�zro�ni�ty z �yciemfabryki, by nie wyczu� jakiego� dziwnego nastroju, czaj�cego si� w czym�nieuchwytnym,a gro��cego niespodziankami. Jako ostatnie k�ko w administracji Zak�ad�wPrzemys�owychBraci Dalcz i Sp�ki, Molenda rozumia� wag� i odpowiedzialno�� swej funkcji. Napewno te� poszed�by zaraz do naczelnego dyrektora, gdyby nie to, �e dos�ownienie mia� naczym oprze� swych obaw.Ale nied�ugo czeka�y na swe uzasadnienie.W po�udnie, jeszcze zanim strza�ka stan�a na dwunastej, zacz�y si� nawo�ywa�syrenyfabryczne. Pierwsza odezwa�a si� od �Lilpopa� (tym zawsze si� �pieszy!), druga�Ursusa�,p�niej �Woli�, dalej �Rudzkiego�, �Gerlacha�, Gazowni, wreszcie rozleg� si� tu�chrapliwybaryton �Dalcz�w�. Podczas gdy Wacek, pomocnik Molendy, otwiera� drzwi, on samwyjrza�na ulic�. Jak zwykle wzd�u� muru fabrycznego, po przeciwnej stronie pod parkanemi dalejko�o przejazdu kolejowego poprzykuca�y gromadki kobiet i dzieci z garnuszkami izawini�tkami:� obiad dla swoich. Zaraz w korytarzu, ��cz�cym podw�rze z portierni�, rozlegniesi�tupot setek n�g. Zaraz rozdzwoni� si� zegary obecno�ci... Tak jak co dzie�. Dzi�jednak co�musia�o si� sta�. Molenda podbieg� do okna: na placu przed biurami administracjigromadzi�si� t�um. Spokojny, nieruchliwy, zdawa�o si� nawet � weso�y, gdy� raz po razzrywa�y si� wnim �miechy i frywolne okrzyki.I nagle zakot�owa�o si� z brzegu tu� przy drzwiach biura personalnego. Nadg�owami zatrzepota�aczarna masa wielkiego wora od w�gla. Gwar przeszed� w huk, w pot�ny ryk, wog�uszaj�cy ha�as. T�um wielk� rozhu�tan� fal� run�� do bramy. Z okien portierniwida� by�odoskonale, jak k��bi� si� i przewala� wok� popychanych w �rodku taczek, nakt�rych szamota�si� �miesznie i bezkszta�tnie czarny worek.� Precz z �ab�dziem! � dobiega�y z og�lnego wycia poszczeg�lne okrzyki. � Zabram�!...Nie bi� go!... �ab�dziu m�j!... Na zbit� mord�!... Niech idzie �piewa�! Walsukinsyna!... Akopnij go tam kt�ry!... Nie bi� go!... Nie bi� go lekko!...�miech, wrzaski i pod�piewywania ��ab�dziu m�j� miesza�y si� z dudnieniem setekci�kichbut�w po bruku. W tym ha�asie stary Molenda nie dos�ysza� tupotu w korytarzu, agdyrzuci� si� do szafki, by broni� kluczy, by�o ju� za p�no. Kilkunastu robotnik�wi kilkadziesi�trobotnic otoczy�o go zwart� mas�, a tymczasem wy�amano drzwiczki od szafki iporwanoklucze. Po chwili portiernia opustosza�a. Natomiast przeci�g�y j�k otwieranejbramy �wiadczy�,�e klucze zdobyto.Oto t�um rozst�pi� si�. Ci, co popychali taczki, rozp�dzili si� i taczki z furi�wyjecha�y naulic�, podskakuj�c na kocich �bach bruku. W jednej chwili przechyli�y si� iwyrzuci�y sw�zawarto�� do ynsztoka, pe�nego m�tnej i kolorowoszklistej od smar�w wody.Radosne,triumfalne wycie nape�ni�o powietrze. Taczki cofn�y si� i brama zawar�a si� zg�uchym ha�asem,a ludzie ruszyli na podw�rze. Nie up�yn�a minuta i, jakby nigdy nic, zat�oczyliportierni�,wydzwaniaj�c na zegarach wyj�cie.Tymczasem Molenda wybieg� przed fabryk�, by ratowa� uwi�zionego w worku.Wiedzia�,kto to jest. ��ab�dziem� przecie od pocz�tku nazywaj� nie tylko tu, lecz naca�ej Woli, panaZdzis�awa Dalcza, dyrektora personalnego. Molenda te� nie czu� do niegonajmniejszegosentymentu, ale poczuwa� si� do obowi�zku wybawienia cz�onka dyrekcji z okropnejsytuacji.Nie by�o to �atwe. Worek z szamoc�cym si� wewn�trz dyrektorem otoczy�y kobiety,w�r�dpisk�w, wyzwisk i drwin, obsypuj�c go grudkami b�ota i ma�ymi kamykami. Wierzchworkaby� mocno zawi�zany drutem i Molenda porz�dnie si� nam�czy�, zanim zdo�a�uwolni� panadyrektora. W mokrym i nieprawdopodobnie utyt�anym ubraniu jego okr�g�a posta�,nad kt�r�dysza�a czerwona, umazana sadzami twarz i pi�trzy�a si� rozmierzwiona czupryna,sprawia�atak �mieszne wra�enie, �e nawet stary szwajcar nie m�g� utrzyma� nale�nejpowagi. Poszkodowanyzacz�� krzycze�, tupa� nogami i wygra�a� pi�ciami robotnikom, kt�rzy mijali goteraz, p�g�osem rzucaj�c dotkliwe �arciki.Nigdy si� go nie bali, a teraz wiedzieli, �e pozbyli si� go raz na zawsze. Razwywiezionyna taczkach, nikt nie o�mieli si� wr�ci� do fabryki. Tak by�o zawsze i zdawa�osi� im, �e inaczejby� nie mo�e.Podczas gdy wywo�ono m�odego pana Dalcza, w gmachu Zarz�du nikt o niczym niewiedzia�.Gmach sta� na uboczu, a jego okna wychodzi�y na ulic� W�glow�. Zreszt� wraz zpierwszym d�wi�kiem syreny urz�dnicy powstali od biurek. G�o�ne rozmowy i rumorprzesuwanychkrzese� zag�uszy� odg�osy awantury. Je�eli za� w gabinecie naczelnego dyrektora,pomimo panuj�cej tam ciszy, nie dos�yszano odleg�ego ha�asu, to dlatego, �eodbywa�a si� tuniezwykle wa�na konferencja, decyduj�ca by� mo�e o samym istnieniu fabryki.Urz�duj�cy ws�siednim pokoju sekretarz Holder domy�la� si� tego i oceniaj�c wag� sytuacji,nie chcia�niepokoi� pryncypa�a wiadomo�ci�, �e przed biurami administracji zbieraj� si�robotnicy.Dopiero w�wczas, gdy z kierownictwa ruchu zawiadomiono go telefonicznie onapadzie nam�odego Dalcza i o przygotowanych taczkach, odwa�y� si� po chwili wahania wej��do gabinetui powiedzie�:� Bardzo przepraszam pana dyrektora, �e przerywam, ale jest sprawa bardzo pilna.� No, c� tam, panie Holder? � u�miechn�� si� naczelny dyrektor swobodnie,chocia� spodjego siwych krzaczastych brwi patrzy� niepok�j.Sekretarz zrozumia� i u�miechn�� si� r�wnie�. Ci finansi�ci nie mog� nawetprzypu�ci�, byw Zak�adach Przemys�owych Braci Dalcz mia�o zdarzy� si� co� niepo��danego, a takniebezpiecznego,by tym a� trzeba by�o niepokoi� samego szefa.� W�a�ciwie drobiazg, panie dyrektorze � powiedzia� � ale czeka na instrukcj�in�ynierKami�ski, a jego poci�g odje�d�a za trzydzie�ci pi�� minut. Dlatego o�mieli�emsi�...� Ach, Kami�ski, kt�ra to? Ju� po dwunastej? � zdziwi� si� naczelny dyrektor izwracaj�csi� do dw�ch pan�w siedz�cych przed biurkiem, doda� kurtuazyjnie � z panami takmi�o si�rozmawia, �e zapomina si� o czasie. Panowie pozwol�, �e na chwil� zostawi� ichsamych?� Ale prosimy, panie dyrektorze � zerwali si� obaj.Usiedli dopiero w�wczas, gdy za Dalczem zamkn�y si� drzwi. Doskonale wiedzieli,�e tojemu na nich zale�y, nie odwrotnie, jednak osoba Wilhelma Dalcza wprostnakazywa�a szacunek.Wspania�y ten starzec, bliski osiemdziesi�tki, a taki wci�� rze�ki i ruchliwy,nie tylkoswoj� nieskaziteln� opini�, nie tylko szerokimi stosunkami i wp�ywami czypowszechnie cenionymumys�em imponowa� ludziom, z kt�rymi si� styka�. Sama jego wysoka, nieznacznieprzygarbionaposta�, sucha rasowa twarz z wysokim jasnym czo�em, pogodnym spojrzeniem i zpar� siwych jak mleko, niemal szlago�skich dobrodusznych w�s�w nakazywa�a cze��,�yczli-wo�� i zaufanie. Tote� niespodziewana przerwa w konferencji wcale niezaniepokoi�a obu finansist�w,z g�ry zdecydowanych na prolongat� kredyt�w, o kt�re tak chodzi�o Dalczowi.Tymczasem on sam sta� w sekretariacie ze s�uchawk� telefonu w r�ku i s�ucha�sprawozdania.By�o ju� po wszystkim. Sekretarz Holder nie m�g� wyczyta� na twarzy szefaniczego,co wskazywa�oby, jak zamierza post�pi�. Powiedzia� tylko kr�tkie �dzi�kuj� ipo�o�ywszytub�, odezwa� si� ze zwyk�� uprzejmo�ci�:� Zechce pan, panie Holder, sprowadzi� mego syna tutaj do sekretariatu. Zaraz.� Dobrze, panie dyrektorze.� Na godzin� za� drug� zam�wi pan do mnie delegat�w fabrycznych.� S�ucham, panie dyrektorze.Wilhelm Dalcz wr�ci� do oczekuj�cych go pan�w i z w�a�ciw� sobie swobod� wznowi�rozmow�. Istotnie zale�a�o mu bardzo na szybkim sfinalizowaniu sprawy. Jemuosobi�cie. Wrazie przeci�gni�cia si� pertraktacyj znowu by�by zmuszony zwr�ci� si� do bratao dalszywk�ad, a to r�wna�oby si� wyzuciu w�asnej rodziny z reszty udzia��w. Poza tymKarol, niecierpi�cy bratank�w, oczywi�cie natychmiast usun��by z fabryki Zdzis�awa...Zw�aszcza podzisiejszej kompromitacji.Na szcz�cie rzecz w zasadzie by�a za�atwiona. Chodzi�o tylko o przy�pieszenieterminu iuporz�dkowanie ksi�g przed przyjazdem z Belgii Krzysztofa, kt�rego trzeba b�dziewprowadzi�do Zarz�du przedsi�biorstwa. Na jakie stanowisko, jakiej pozycji Karol za��dadla swegosyna � Wilhelm Dalcz jeszcze nie wiedzia�. Znaj�c zdrowy rozs�dek brata, nieprzypuszcza�,by ten chcia� od razu powierzy� Krzysztofowi jakiekolwiek kierownictwo.Uko�czenie politechnikii dwa lata praktyki w zagranicznych fabrykach to jeszcze za ma�o. W ka�dym razieKarol skorzysta na pewno z pomocy syna w kontrolowaniu gospodarki Zak�ad�w.Oczywi�cieWilhelm Dalcz nic przeciw takiej kontroli nie mia�. Je�eli za� obawia� si�czego, to jedynieewentualnych zatarg�w Zdzis�awa i Jachimowskiego z Krzysztofem, kt�rego prawieniezna�, a kt�ry niew�tpliwie b�dzie do tamtych nie�yczliwie przez ojca uprzedzony.Z przygodnych relacyj, jakie Wilhelm Dalcz miewa� o swoim bratanku, wynika�o, i�jest tospokojny i zimny m�ody cz�owiek, no i podobno niez�y fachowiec w dziedziniebudowy maszyn.Sam nie zna� go prawie wcale. Stosunki wytworzone mi�dzy domami obu braci przezhisterie J�zefiny sprawi�y to, �e poza terenem interes�w wszelki kontakt zanik�jeszcze przedprzyj�ciem na... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl