Droga zwana końcem, Fanfiction, Zmierzch

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

                Rudaa

 

Prolog
Patrzyłem z przerażeniem na zgliszcza domu. Podszedłem bliżej. Widok był potworny. Z tego starego budynku został jedynie szkielet. Ściany, na których wciąż było widać ślady płomieni wyglądały jakby się miały zaraz przewrócić, a to, co zostało z dachu powinno już dawno poddać się sile grawitacji i wylądować na głowie któregoś z gapiów. Całość wyglądała jak śmiertelna pułapka, ale to nie zniechęciło wszystkich mieszkańców Forks do zgromadzenia się wokół tego, co zostało z sensu mojego istnienia.
Niektórzy przynieśli kwiaty i znicze by uczcić pamięć niegdyś mieszkającej tu rodziny. Teraz zrozumiałem, że nikt nie przeżył skoro to robili. Fala bólu. Inni przyszli tu jedynie, dlatego że to była wielka sensacja, o jakiej już dawno nikt w tej dziurze nie słyszał. Przecież to był serial kryminalny na żywo!
Na podjeździe, na którym zwykle stał radiowóz i stara furgonetka, obecnie znajdowały się dwa wozy policyjne, jeden straży pożarnej i karetka. Czy ktoś był w jej wnętrzu? Gdybym miał serce zapewne właśnie by stanęło.
Powinienem pokręcić się wśród ludzi, by zachować jakieś pozory, ale nie byłem w stanie się do tego zmusić. Upadłem na kolana na środku ulicy. Mogłem spędzić w tym miejscu całą wieczność. Moje istnienie w tej jednej, krótkiej chwili dobiegło końca.

Wiedziałam, że jeszcze chwila, a nie wytrzymam tego napięcia. Płonęłam żywym ogniem, a dusza rozpadała się na kawałki. Obawiałam się, że nie zniosę już więcej tych tortur. Nagle z mojego gardła wydarł się krzyk, jakiego nikt jeszcze nigdy nie słyszał. Moje oczy całkowicie zakryła ciemność, a ciało poddało się.
 

Rozdział 1 - Sielanka
Siedziałam pełna obaw przy kuchennym stole Cullenów. Wprawdzie kuchnia w ich domu nigdy nie spełniała właściwego zadania, ale była urządzona z dbałością o najmniejsze szczegóły. Kremowe ściany doskonale kontrastowały z ciemnymi panelami ułożonymi na podłodze i o ton jaśniejszymi szafkami. Delikatne światełka zamontowane w podwieszanym suficie dawały niesamowity efekt. Było to chyba jedyne pomieszczenie w domu, w którym było tylko jedno małe okienko. Rozpościerała się wokół niego wymyślnie udrapowana zasłonka w malutkie, kwiatowe wzorki. Wszystko lśniło czystością. Esme się postarała.
Powiedziałam wszystko, co miałam zamiar powiedzieć. Od dawna wiedzieli o moich planach, marzeniach. Nigdy nie ukrywałam, że chcę spędzić z Edwardem wieczność, a on nigdy nie ukrywał, co o tym sądzi.
- Nie! – Jego krzyk przerwał rozmyślania reszty rodziny. – Nie zgadzam się. W każdy razie nie teraz! Bella ma niecałe osiemnaście lat. Musi zasmakować ludzkiego życia zanim podejmie taką decyzję. Zastanówcie się! Żadne z nas nie miało wyboru, a ona ma i tak łatwo rezygnuje ze swego człowieczeństwa.
Jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Wiedziałam, że on tego nie chce, ale to było jedyne słuszne rozwiązanie. Miałam dosyć jego wywodów na temat braku duszy. Rozumiałam, że nie chce pozbawić mnie życia, ale nie wierzyłam żeby ktoś tak dobry i kochany jak on był skazany na potępienie. Ja się starzałam! Z dnia na dzień moje ciało zmieniało się. Niedługo będę siwiutka jak gołąbek!
- Edwardzie jak sam zaważyłeś dokonuję wyboru. Nikt mnie do niczego nie zmusza. To tylko i wyłącznie moja decyzja – starałam się panować nad swoim głosem. Nie mogłam pozwolić na to, by usłyszał, jaka jestem zdenerwowana. - Naprawdę tego chcę. I to, co twoim zdaniem działa na niekorzyść - a mianowicie mój wiek, dla mniej jest kolejnym argumentem do tego by przyspieszyć przemianę. Nie mam zamiaru po raz kolejny wszystkiego tłumaczyć. Wystarczająco już sobie nastrzępiłam język, a teraz, jeśli pozwolisz chciałabym poznać zdanie twojej rodziny na ten temat.
Jako pierwsza z brzegu siedziała Alice. Wiedziałam, co ona sądzi. Jej reakcja była tak szczera i spontaniczna, że nie byłam w stanie się nie uśmiechnąć. Nawet nie zauważyłam, kiedy rzuciła mi się na szyję i zaczęła obsypywać pocałunkami.
- Tak, tak, tak, tak! Bello, zawsze byłaś moją siostrą.
Jej słowa były muzyką dla moich uszu. Kiedy wreszcie mnie puściła zwróciłam się do Jaspera, który zajmował miejsce obok Alice.
- To twoja decyzja. Nie mam zamiaru się w to wtrącać – powiedział. Wiedziałam, że miał mi do powiedzenia wiele ostrzejszych słów, ale nie mógł sprzeciwić się swojej ukochanej.
Wszystko miał wypisane na twarzy, ale Alice była zbyt szczęśliwa by to zauważyć. Przyglądał mi się badawczo, a w jego oczach dostrzegłam nutę pogardy. Nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą za wiele, więc nie wiedziałam, co o tym sądzić, ale na pewno nie mogło mnie to zrazić.
- Przecież to jest jakaś paranoja! – Rosalie nie wytrzymała i wstała. – Bello, ocknij się! Bycie wampirem to nie bajka Disneya. Tobie może się wydawać, że jest tak słodko i pięknie, bo patrzysz na wszystko z boku. My jesteśmy narażeni na nieustanny ból, cierpienie i wyrzeczenia. Nie często to mówię, ale Edward ma rację. Zrób, choć raz coś mądrego i posłuchaj go.
Wiedziałam po minie Emmetta, że zachowa się tak jak Jasper. Poprze swoją żonę. Pewnie, gdyby to od niego zależało zmieniłby mnie w wampira sam. Uwielbiał takie urozmaicenia w jego nudnej egzystencji. Zrobiło mi się przykro, kiedy zauważyłam, jaki jest rozdarty. Na ile cierpienie ich jeszcze narażę?
Nie miałam zamiaru kłócić się Rose. Zależało mi tylko na poznaniu ich opinii. Wykorzystałam już wszystkie swoje argumenty w początkowej wymianie zdań z Edwardem. Po, co miałabym się powtarzać?
Esme cały czas się uśmiechała. Zdołała powiedzieć tylko – Chciałabym cię powitać w rodzinie, ale już od dawna jesteś jej członkiem.
Nagle po moim ciele przeszła niezidentyfikowana fala ciepła. To dziwne, ta kobieta znała mnie obecnie lepiej niż moja własna matka. Jeżeli spełnią moją prośbę ona się wkrótce stanie mają matką! Właściwie, czułam się jakby już nią była. Okazywała mi tyle ciepła i miłości. Miała dobre serce.
I naszedł czas na opinię, której obawiałam się najbardziej. To do Carlisle’a należał ostateczny werdykt. Wprawdzie głosy podzieliły się trzy na, trzy, ale nawet gdyby tak nie było to i tak on by zadecydował. W końcu był głową rodziny i to do niego należała decyzja, czy chce mnie do niej przyjąć. Przybrał minę pokerzysty, więc nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać.
- Isabello Marie Swan – przestraszyłam się tak oficjalnego początku – jak już słusznie zauważyła Esme, jesteś częścią naszej rodziny, więc nie widzę przeszkód by to sformalizować, przemieniając cię w wampira. – Odetchnęłam z ulgą. Edward złamał oparcie krzesła, na którym siedział. Znał myśli ojca i wiedział, co powie, ale chyba do ostatniej sekundy miał nadzieję, że ten zmieni zdanie. Carlisle kontynuował. – Jednakże, Edward ma trochę racji. Uważam, że powinnaś myśleć nie tylko o swojej przyszłej rodzinie, ale i o tej obecnej. Przez pewien czas po przemianie nie będziesz w stanie współegzystować z ludźmi, więc musisz jakoś przygotować Rene i Charliego na swoją długą nieobecność.
- Wyjedziemy – odparła Alice. - Już niejednokrotnie musieliśmy się przeprowadzać. To w końcu nie aż tak duże poświęcenie, biorąc pod uwagę, kto ma do nas dołączyć - mówiąc, a właściwie szczebiocząc, cały czas się uśmiechała.
- Jeżeli Bella zniknie z Forks w tym samym czasie, co my, będzie można to bardzo łatwo połączyć. Możliwie, że ona, jako nowonarodzona nie będzie w stanie nawet odbyć zwykłej rozmowy telefonicznej! Jak zapadnie się nagle pod ziemię, jej ojciec, przypomnijmy policjant, oszaleje! Poruszy niebo i ziemię żeby ją znaleźć, a poszukiwania na pewno zacznie od nas – Rose nie dawała za wygraną.
Ja nie mogłam się kłócić w tej sprawie, wiedziałam ile problemów im dostarczę.
- No i, co? I tak nas nie znajdzie. Co, jak co, ale znikanie bez śladu to mamy opanowane do perfekcji – zaoponowała Alice niezbyt błyskotliwie.
- Nie możemy zostawiać za sobą niewyjaśnionych spraw, dobrze o tym wiesz – Carlisle spoważniał.
Wszyscy się zamyśliliśmy. Chciałam wykrzyczeć Cullenom, że ja mogę mieszkać nawet w rynsztoku, jeśli tylko będzie ze mną Edward. Mogą mnie trzymać pod kluczem i zmuszać do rozmów z rodzicami, jeśli to będzie konieczne. Po prostu chciałam być z nimi, w pełnym znaczeniu tych słów. Zapadła niezręczna cisza, którą nagle przerwał Emmett:
- Możemy to rozegrać inaczej.
Rosalie spojrzała na niego z takim wyrzutem jakby chciała żeby pod wpływem jej spojrzenia rozpadł się na milion iskrzących się w słońcu kawałeczków. Ale Emmett się bronił:
- Nie patrz tak na mnie! Nie ma znaczenia czy jestem za przemianą Belli czy nie, i tak to zrobią. Nie zapominaj, że chodzi tu głównie o dobro naszej rodziny i jeżeli mogę pomóc w zapewnieniu nam bezpieczeństwa z pewnością to zrobię. – Chyba nikt nie spodziewał się takich słów z jego ust. Nie dość, że postawił się Rose to jeszcze odstawił żarty na bok, na rzecz chłodnej oceny sytuacji i rozsądku. – Wyjedźmy wcześniej. Najlepiej zaraz. Bella dołączy do nas dopiero, gdy skończy się rok szkolny.
- Nie zapominaj, że Bella jest w niższej kasie. Jak wytłumaczy swój wyjazd Charliemu? Powie, że ostatnią klasę liceum ma ochotę skończyć na Alasce? – Edward się nie poddawał.
- No to w takim razie my poczekajmy do końca roku szkolnego, a Bella dołączy do nas za rok, gdy skończy szkołę. Wtedy wymówka sama się nasunie, powie, że wyjeżdża do college’u.
Oczywiście to byłoby rozsądne, ale z tego, co zrozumiałam, Emmett wymagał ode mnie żebym spędziła cały rok z dala od Edwarda! Mojej jedynej i prawdziwej miłości, mojego serca, mojej duszy, mojego istnienia! Na jego twarzy malował się dziwny grymas, pewnie taki sam jak i na mojej. Musieliśmy wszyscy przetrawić słowa Emmetta.
- Rok? – Tylko tyle potrafiłam wykrztusić. Oczywiście znajdowałam się w pokoju pełnym istot o nadzwyczaj wyczulonym słuchu, więc miałam pewność, że usłyszeli to wszyscy.
Rosalie prychnęła – To chyba niska cena za wieczność?! – Miała rację. Oczywiście ona mogła spojrzeć na to inaczej, z perspektywy swojej wieczności, ale ja? Moje krótkie, niespełna osiemnastoletnie życie nie potrafiło wyobrazić sobie roku spędzonego bez Edwarda.
- Już późno – tymi słowami mój ukochany zszokował wszystkich. Były zbyt zwyczajne, zbyt odbiegające o tego wybitnie niezwyczajnego tematu naszej rozmowy. – Powinienem cię odwieść zanim Charlie się dowie, że nie tak łatwo zrobić mi krzywdę, próbując mnie postrzelić. Dokończymy tę rozmowę jutro.
Oczywiście miał rację. Nawet nie zauważyłam, kiedy słońce schowało się za kurtyną ciemnozielonego lasu iglastego obrastającego plac, na którym postawiono dom. Robiło się co raz ciemniej. Wiedziałam, że dziś już nie zobaczę skóry Edwarda połyskującej jak miliony kryształów, tę przyjemną część dnia zakończyliśmy w momencie, w którym zdecydowałam się na przeprowadzenie tego małego głosowania.
Nie protestowałam. Tak naprawdę, to nigdy tak bardzo nie chciałam opuścić domu Cullenów.

Edward przywiózł mnie swoim volvo, więc podróż nie trwała zbyt długo.
- Przyjdziesz później? – Pytanie było tak dziecinnie naiwne. Niby byłam pewna, że przyjdzie, ale jakoś nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jest na mnie zły, a biorąc pod uwagę to jak potoczyła się rozmowa u niego w domu, nawet bym się nie zdziwiła, gdyby to okazało się prawdą.
- Oczywiście – powiedziawszy to złożył pocałunek na moim czole. – Ale teraz już musisz iść, Charlie się niecierpliwi. Miłego wieczoru.
Bez słowa wysiadłam z samochodu. Pomachałam mu jeszcze na pożegnanie i poczekałam aż jego auto zniknie za zakrętem. Chyba jednak się nie denerwował tak bardzo jak myślałam. Poczłapałam bez entuzjazmu w stronę drzwi. I tak nie miałam nic do roboty, podczas tych kilku godzin, kiedy to będę na niego czekać w swoim pokoju, więc nie musiałam się spieszyć.
Zasłonka w oknie drgnęła, więc Charlie mnie wypatrywał. Oczywiście, gdy przekroczyłam próg leżał wyciągnięty na kanapie przed telewizorem z udawaną obojętnością. Nie odzywał się do mnie jakoś szczególnie. Po krótkiej wymianie nic nieznaczących zdań, pożyczyłam mu dobrej nocy i weszłam na górę do swojego pokoju. Zdziwiło mnie, gdy na łóżku zobaczyłam Edwarda.
- Nie miałem ochoty czekać aż twój ojciec zaśnie, a po za tym już się za tobą stęskniłem. – Wiedziałam, że za tymi pięknymi słowami kryło się coś więcej. Po prostu już nie mógł czekać dłużej żeby poznać moje zdanie na temat planu Emmetta.
Zamknęłam drzwi i szybko wślizgnęłam się pod jego ramię, by móc położyć głowę na jego torsie i znów wyobrazić sobie bicie martwego serca, które należało do mnie. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Zastanawiałam się, kiedy w końcu ktoś mnie wyrwie z tego pięknego snu, jakim stało się moje życie, w chwili, w której poznałam Edwarda.
- Bello.. – w tym jednym słowie kryło się tyle niepokoju, że aż mnie to przeraziło.
Jednak nie doczekałam się dalszego ciągu tego, co chciał mi przekazać. W każdym bądź razie, nie od razu. Chwycił wolną ręką mój podbródek, tak bym mogła na niego spojrzeć i zatonąć w jego złotych oczach. Słodki oddech owionął moją twarz. Pogładził mnie opuszkami palców po policzku i delikatnie przysuwał swoją twarz bliżej i bliżej tak, że w końcu nasze usta się odnalazły. To był bardzo słodki i delikatny pocałunek. Czułam jednak w twardych wargach mojego ukochanego niepewność i strach. Problem polegał na tym, że nie wiedziałam, czym są spowodowane.
Przez pewien czas, w zasadzie bardzo długi czas, leżeliśmy przytuleni i nie odzywaliśmy się ani słowem. Krążyły między nami niezadane pytania, a atmosfera z minuty na minutę zmieniała się z napiętej w coś, co można określić jedynie słowami – nie do zniesienia.
Charlie zasnął. W tej ciszy, która panowała z łatwością można było wychwycić jego regularny oddech i ciche pochrapywanie dobiegające z dołu.
Musiałam coś powiedzieć, po prostu musiałam. Ale, co? Bello, myśl!

Moje najdroższe słońce, moja Bella, leżała w moich ramionach. Taka krucha i delikatna. Czy mógłbym kiedykolwiek marzyć, że obdarzy mnie takim zaufaniem? Wsłuchiwałem się w spokojne bicie jej serca i regularny oddech. I, co ja jej miałem powiedzieć?
Mówisz – masz. Chcesz być wampirem? Jasne! Z chęcią odbiorę ci życie, ale najpierw musisz się ode mnie odseparować na jeden, cholernie długi, ciężki i pełen bólu rok.
Zrobiłbym dla niej wszystko. Nie chciałem wyjść na egoistę przyznając, że podoba mi się pomysł jej przemiany i mało tego, że byłoby to spełnienie moich marzeń. Oznaczałoby to, bowiem, że będziemy już na zawsze razem i nic tak błahego jak śmierć nie stanie naszej miłości na drodze. Potwór we mnie był związany i zakneblowany od roku. Już dawno zapomniałem o jego istnieniu, jednak nigdy nie zapominałem o tym, że mogę ją w każdej chwili zabić. Ufała mi. Nie mogłem zawieść tego zaufania.
Leżeliśmy tak wystarczająco długo. Sekundy zamieniły się w minuty, a minuty w godziny. Gdybym był cały czas tak blisko niej te godziny mogłyby się zmienić w dni, a nawet lata, a ja dalej byłbym szczęśliwy. Do pełnego błogostanu potrzebna mi była tylko ona.
Nie wiedziałem jak zacząć tę trudną rozmowę, którą mieliśmy zaraz przeprowadzić. Na pewno już wszystko sobie przemyślała, ja w zasadzie też. Wiedziałem dwie rzeczy. Po pierwsze – nie możemy zniknąć równocześnie, plan Emmetta był najlepszym, jaki mieliśmy, a po drugie – kocham ją i nie jestem w stanie jej opuścić choćby na chwilę. W związku, z czym, można delikatnie powiedzieć, że sprawy się pokomplikowały, bo jedno wykluczało drugie.
- Bello.. – powiedziałem to dokładnie w tym samym czasie, gdy ona wyszeptała moje imię. Nie po raz pierwszy nasze myśli podążały w tym samym kierunku. My po prostu byliśmy dla siebie stworzeni. Nie było tak wielkich słów by opisać to, co nas łączyło. Każda litera aż pękała z nadmiaru treści, jaką chce przekazać. – Bello, wiem, że to wszystko jest trudne. Nie chcę wyjeżdżać, nie chcę cię zostawiać. Nie zniósłbym myśli, że nie wiedziałbym, co się z tobą dzieje, choć przez sekundę. Nie chcę cię skrzywdzić – kiedy o tym mówiłem przed oczami przelatywały mi wspomnienia ciężkich chwil sprzed kilku tygodni, kiedy to Bella wylądowała przeze mnie w szpitalu.
- To nie wyjeżdżaj – w jej oczach zakręciły się łzy.
Gdyby moje serce biło zapewne w tym momencie by stanęło.
- Muszę, nie mamy innego wyjścia.
- Wymyślimy inny sposób! Poczekamy! Mogę poczekać nawet kilka lat, tylko błagam nie zostawiaj mnie samej w tym ponurym mieście!
Te słowa mnie raniły. Nie potrafiłem się z nią kłócić, gdy targały nią tak negatywne emocje.
- Nawet, jeśli poczekamy kilka lat, co jest swoją drogą, bardzo kuszącą propozycją - nie potrafiłem się powstrzymać przed uśmiechem – to i tak nie możemy zniknąć z Forks w jednym czasie. To by było zbyt podejrzane.
Łzy pociekły po jej policzkach. Zebrałem je opuszkami palców i w miejscach, gdzie zostawiły mokre ślady na jej twarzy złożyłem delikatne pocałunki. Przesunęła się wyżej żeby móc mnie pocałować. Nie potrafiłem jej w tej chwili odepchnąć. Wiedziałem, że ten pocałunek był wyrazem desperacji z jej strony. Wpiła swoje palce w moje włosy i mocno do mnie przylgnęła. Nie odepchnąłem jej, ale widząc mój brak entuzjazmu sama odpuściła.
- Bello, posłuchaj mnie.. to nie musi wyglądać tak strasznie. Póki, co mamy przed sobą te kilka tygodni do końca roku szkolnego, no i wakacje. Nie ruszę się stąd do końca sierpnia, obiecuję.
- A później? Czy ty masz pojęcie ile dla mnie znaczy rok bez ciebie?!
- Wierz mi, że na pewno nie mniej niż znaczy dla mnie. Nie wyprowadzimy się daleko. Po prostu musimy zniknąć z Forks, tak by nikt z tych okolic już nigdy o nas nie usłyszał, ale ja nie wyjadę, tak na dobre. Przysięgam, że każdą wolną chwilę będę spędzał przy tobie. Oczywiście moja rodzina nie będzie mogła tu przebywać, bo to by było trudne do ukrycia, ale ja tu będę. Będę z tobą tak długo i często, że zdążysz się mną przez ten rok porządnie znudzić.
W jej oczach zabłysła radość . – Kocham cię – szepnęła i pocałowała mnie w policzek.
- Ja ciebie też. Najbardziej na świecie.
- Wiem – uśmiechnęła się.
- I nigdy o tym nie zapominaj.
Przytuliłem ją mocniej. Wiedziałem, że nie mogę popsuć tej chwili. Potwór ryczał próbując rozerwać więzy, a inne pragnienia, te dla mnie nowe, dotychczas nieznane, ludzkie pragnienia domagały się ziszczenia moich fantazji. Moje usta odnalazły jej z taką łatwością. Wplotłem palce w te ciemne włosy pachnące truskawkowym szamponem. Jej tętno przyspieszyło, a serce wyrywało się z piersi. Błądziłem delikatnie ustami po jej twarzy badając każdy milimetr, który tak dobrze znałem, poczynając od niskiego, gładkiego czoła, poprzez wystające, ładnie wyrzeźbione kości policzkowe, kończąc na ostro zakończonej żuchwie. Nie mogłem sobie pozwalać na zbyt wiele, nie mogłem robić jej nadziei, choć może powinienem powiedzieć, że nie powinienem robić SOBIE złudnych nadziei na to, że kiedyś do czegoś między nami dojdzie. Jestem potworem i nigdy nic tego nie zmieni. Nie dotknę jej póki jest taka krucha. Chociaż.. czy ja sam wierzyłem w te słowa?
Powoli przestałem ją całować. Wiedziałem, że zrobiłoby się jej przykro gdybym tak nagle się oderwał.
- Możesz mi częściej serwować takie rewelacje, jeżeli w przypływie wyrzutów sumienia będziesz mnie tak całować – powiedziała z półprzymkniętymi powiekami. Miałem wrażenie, że zaraz zacznie mruczeć z zadowolenia.
- Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele – musiałem lojalnie uprzedzić, po raz wtóry.
- Skoro moje sny nie mogą stać się jawą to pozwól mi, chociaż pomarzyć – wciąż nie otwierała oczu.
Jak bardzo pragnąłem wiedzieć, o czym myśli! Niby była ze mną szczera, ale ja chciałem znać każdy szczegół każdej jej fantazji! Jakże chciałem je spełnić! Marzyłem o tym żeby jej dogadzać, żeby być jej, żeby być z nią.
- O czym myślisz? – standardowe pytanie, ale nie mogłem się powstrzymać.
- O pierwszej nocy, jaką spędziliśmy razem w moim pokoju. O tym, jaka byłam wtedy szczęśliwa. O naszym pierwszym pocałunku i chwili, w której niespodziewanie zjawiłeś się pod moją kołdrą – w tym momencie kąciki jej ust lekko się uniosły, a policzki oblały się lekkim rumieńcem – i o tym, jak pierwszy raz usłyszałam moją kołysankę.
Zacząłem nucić, a ona powoli zasypiała w moich ramionach.

 

Trzy miesiące później.
Pogoda dopisywała jak nigdy. Przez całe lato w Forks było wyjątkowo sucho i słonecznie. Oczywiście przez to Edward nie mógł się pokazywać publicznie, więc większość czasu spędzaliśmy u niego w domu, albo w lesie. Nie żeby mi to przeszkadzało, w końcu niedługo i moje życie miało wyglądać tak, jak jego. Musiałam się przyzwyczajać.
Dziś obiecał zabrać mnie na naszą polanę. To był nasz ostatni wspólny dzień w tym mieście, przynajmniej oficjalnie. Z racji tego, że dziś też miało świecić słońce, to ja przyjechałam do niego moją furgonetką. Zanim zgasiłam silnik, on już otwierał drzwi i wyciągał mnie ze środka mojego ‘bajkowego powozu’.
Od razu się do mnie przytulił i zaczął łapczywie całować.
- Witaj najdroższa – powiedział pokazując mi swoje uzębienie w całej okazałości.
- Witaj – nie potrafiłam znaleźć więcej słów, gdy utonęłam w jego złocistym spojrzeniu.
Edward jednym szybkim ruchem wsadził mnie sobie na plecy i popędził przez las. Kiedyś kręciło mi się w głowie i dostawałam ataku choroby lokomocyjnej, gdy próbował mnie transportować w ten sposób, ale to przeszło zupełnie. Nauczyłam się doceniać ten pęd, wiatr rozwiewający moje długie włosy i rozmazany obraz dookoła. Zawsze podczas takiego biegu układałam się tak, by moje usta znajdowały się na wysokości jego ucha, a dłoń na policzku.
Gdy dotarliśmy do polany zamarłam. Tak dawno tu nie byłam. Już zapomniałam jak jest tu pięknie, szczególnie w słoneczne dni. Idealnie symetryczną polanę odgraniczał od lasu rząd kwitnącej koniczyny.
Mój ukochany stanął w blasku słońca i oto moim oczom ukazał się najwspanialszy widok, jaki kiedykolwiek miały okazję ujrzeć moje biedne, ludzkie oczy. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego efektu iskrzenia. Wiedział, że jestem zachwycona i, że podoba mi się to, co widzę, więc rozpiął swoją koszulę, tak bym mogła podziwiać jego skórę.
Nie mogłam się na niego napatrzeć. Jeżeli Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, Edward musiał być jego dziełem. Jego stalowe mięśnie odznaczały się pod bladą skórą.
Podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na torsie. W tym momencie poczułam się jak tego dnia, gdy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy. To wtedy wszystko się zaczęło, był to dzień, w którym tak naprawdę poznałam Edwarda. Mojego Edwarda, tego czułego, opiekuńczego, ostrożnego i ciekawskiego, który, co chwila pytał, o czym myślę.
- O czym myślisz? – nie zawiódł mnie.
- O tobie. Myślę o mojej miłości i o tym jak bardzo mi będzie ciebie brakować.
- Przyjadę niedługo, obiecuję.
- Kiedy?
- Nie jestem w tej chwili podać Ci daty ani godziny, ale wierz mi, nigdy cię nie opuszczę – ujął moją gorącą dłoń, znajdującą się na jego splocie słonecznym, w swoje zimne palce.
Teraz to on badał opuszkami palców fakturę mojej skóry, tak jak to ja kiedyś robiłam. Dobrze wiedziałam, że zna każde zgrubienie na moich dłoniach. Nie wiedziałam, kiedy go znów zobaczę, ale byłam pewna, że wykorzystam ten dzień do granic możliwości, jego możliwości.
Przysunęłam się bliżej i oparłam swoje dłonie na jego ramionach. Schodziły, co raz niżej błądząc po jego torsie, a później plecach. Czułam każdy jego mięsień, każdy kręg. Nagle ujął moją twarz w swoje dłonie, przez chwilę patrzył mi głęboko w oczy próbując coś z nich odczytać. Nie wiem, co znalazł, ale musiało mu się to spodobać, bo natychmiast zaczął nie całować bardzo łapczywie. Chyba jeszcze nigdy tak się nie zaangażował. Nie przyzwyczaił mnie do takich reakcji, zakręciło mi się w głowie, ale pamiętałam cały czas o oddychaniu. Nie mogłam popsuć tej chwili.
Nie wiem jak to się stało, ale gdy się ode mnie oderwał, leżałam na plecach. Patrzył na mnie z góry, widziałam walkę w jego oczach. Zastanawiała się tylko, jak daleko chce się posunąć.
- Edward..?
- Bello, zrobię wszystko by ten dzień był jednym z najpiękniejszych, jakie przydarzyły ci się, w twoim krótkim życiu.
Nie potrzebowałam więcej zapewnień, bo po tych słowach znów jego usta odnalazły moje. Nasze języki uskuteczniały niewiarygodnie szybki taniec, a przy tym były idealnie zsynchronizowane, przewidując nawzajem swoje ruchy.
Zdjął moje ręce z siebie, złapał je w nadgarstkach i położył za moją głowę. Jego usta zaczęły się zniżać, delikatnie muskając moją skórę podczas całej swojej drogi. Jego słodki, chłodny oddech przyprawiał mnie o gęsią skórkę.. a może to jednak nie była wina oddechu? Po chwili jego palce zabrały się za rozpinanie guzików mojej błękitnej koszuli. O mój Boże, czy mój Edward, próbował mnie rozebrać?! Ta informacja doszła do mnie ze znacznym opóźnieniem, gdy uporał się już z połową zapięć. Zmienił pozycję tak, że teraz oboje leżeliśmy na boku, twarzami do siebie. Posłał mi jedno pytające spojrzenie, ale wiedziałam, że w tej chwili nie znajdzie w moich oczach ni mniej ni więcej jak pełne przyzwolenie, na to, co zamierzał zrobić.
Nie wykazywałam nawet cienia zdenerwowania. Zarzuciłam swoją nogę na jego biodro. Nie musieliśmy się z niczym spieszyć. Czekaliśmy na to prawie rok, więc samo rozkoszowanie się chwilą, w której podjęliśmy, a właściwie Edward pojął, decyzję by jednak spróbować, było czymś wspaniałym.
Jego dłoń wsunęła się pod moje spodnie przez nogawkę, od kostki, poprzez łydkę, dotarła do kolana i z powrotem. Moja skóra była tak rozpalona, że jego dotyk wydawał się zimniejszy niż kiedykolwiek, ale o dziwo przynosił niewiarygodną ulgę. Teraz to ja zmieniłam pozycję i usiadłam na nim okrakiem, on wciąż leżał. Zabrałam się za zdejmowanie jego koszuli, która była rozpięta od pierwszej minuty na polanie. Moje usta błądziły po jego klatce piersiowej, brzuchu, aż dotarły do spodni. Nie chciałam niczego przyśpieszać. Pozwoliłam mu by wrócił do rozpinania mojej bluzki, która po paru sekundach leżała odrzucona od nas o dobre parę metrów. Jednym szarpnięciem rozpiął mój stanik, choć pomógł mi go zdjąć dopiero chwilę później.
Przez moment przeszło mi przez myśl, ze jestem pozbawiona całej górnej części mojej garderoby. Gdyby się dało zaczerwieniłabym się jeszcze bardziej. Jak mogłam się wstydzić mojego ukochanego?
W kieszeni jego spodni zaczęła wibrować mała srebrna komórka. Musiał uznać, że to nic ważnego, bo po chwili był już bez spodni i bez telefonu.
Patrzyłam, gdy siedział w samych bokserkach oświetlony przez promienie słoneczne na środku tego magicznego miejsca i.. to było nasze miejsce.. to był mój Edward, którym już nigdy nie miałam się z nikim dzielić, musiałam się uszczypnąć by się upewnić, że nie śnię. Zrobiłam to dyskretnie i to musiał być błąd. Nagle mój sen zmienił się w koszmar.
Edward zerwał się i w jednej sekundzie zebrał nasze ubrania z polany, wsadził mnie sobie na plecy i popędził w stronę domu.
- Edward, co się dzieje?
Cisza.
- Edward odpowiedz!
Nic.
- Edward nie strasz mnie i powiedz do cholery, co się dzieje!
Nie powiedział. Dotarliśmy do domu Cullenów w rekordowym czasie. Pomógł założyć mi bluzkę i wsadził mnie do furgonetki.
- Bello, teraz bardzo cię proszę, zrób, co mówię i nie zadawaj żadnych pytań, bo nie ma na nie czasu. Jedź do domu natychmiast, jak najszybciej się da. Nie zatrzymuj się nigdzie. Zaparkuj furgonetkę, a potem biegnij do swojego pokoju i czekaj tam na mnie. Niebawem do ciebie dołączę, ale w tej chwili nie możesz tu być. Uciekaj, wyjaśnię ci wszystko wieczorem, gdy przyjdę.
Zatrzasnął drzwiczki. Byłam w takim szoku, że zaczęłam machinalnie wykonywać jego polecenia.

Usiadłam w fotelu w swoim pokoju. Nadal nie potrafiłam trzeźwo myśleć. Co się dzieje?!

 

Rozdział 2 - Mroczne dni
I nagle to do mnie dotarło. Nie ważne, co się teraz stanie, Bella nigdy się o tym nie dowie. Muszę zniknąć na jakiś czas z jej życia. Wiem jedno.. wrócę, ale nie wiem, kiedy.

Kiedy Charlie wrócił starałam się zachowywać w miarę normalnie. Nie opanowałam jeszcze do końca drżenia rąk, ale udało mi się zrobić kolację bez uszkodzenia siebie i wszystkiego dookoła. Nie miałam zamiaru rozmawiać z ojcem. Po prostu musiałam jakoś przetrwać te minuty w jego towarzystwie bez zwracania na siebie uwagi. To nie było trudne. Charlie żył już tylko dzisiejszym meczem, na który przyjeżdżał do niego Billy. Kiedy tylko zauważyłam samochód na podjeździe, szybko pozmywałam i wymknęłam się na górę. Poradzą sobie doskonale beze mnie, a ja po prostu będę w spokoju czekać.
Czekałam całą noc. Nie zmrużyłam oka. Starałam się jakoś zająć sobie ręce, ale nie wychodziło. Muzyka mnie drażniła. Na maila do Rene nie mogłam odpisać, bo byłam zbyt zdenerwowana, od razu by się zorientowała, że coś jest nie tak.
Jutro jest rozpoczęcie roku szkolnego.. a właściwie, może to już dziś? Powinnam się przespać, choć chwilę, ale nie mogłam. Przed oczami stawały mi makabryczne sceny z Edwardem w roli głównej. Gdzie on się podziewał? Co wywołało u niego taką reakcję? Sądziłam, że był daleko od Forks. Jeżeli to, coś niebezpiecznego to włożył wszelkie starania żeby to ode mnie odciągnąć. Tylko, co TO było?

Po nieprzespanej nocy nie zrobiłam dobrego wrażenie po wakacjach. Rano nie włożyłam zbyt wiele wysiłku w to żeby polepszyć swój wygląd. Wzięłam szybki prysznic, ale nie miałam siły nawet na umycie głowy. Związałam niedbale włosy w kucyk i wrzuciłam na siebie to, co miałam pod ręką. Oczywiście, kiedy już dotarłam do szkoły pożałowałam swojego stosunku do mojego wyglądu. Dzień był chłodny, a ja miałam na sobie tę samą błękitną koszulę, co wczoraj i ani śladu kurtki.
- Cześć Bello! – o nie. Jessica i Mike. Gdybym miała wybierać spośród wszystkich ludzi na ziemi, oni byliby ostatnimi osobami, z którymi chciałam teraz rozmawiać.
Dobrze Swan, weź się w garść. Udawaj, że wszystko jest w porządku to dadzą ci spokój. Trzymali się za ręce, więc pewnie dalej są parą, co oznacza, że Jessica ma kogo zanudzać swoją paplaniną, może mnie oszczędzi.
Mike był ubrany na czarno, co mnie zdziwiło, bo zawsze lubował się w jasnych kolorach. Może coś się stało? Może ktoś umarł? Jego mina też nie była za wesoła. Wyglądało na to, że nie jest zadowolony ze swojego towarzystwa. Natomiast Jess wyglądała jak jego przeciwieństwo. Ociekała różem z każdej możliwej strony, a jej usta wygięły się w kształt banana.
- O, hej! Jak wam minęły wakacje? – spytałam wyłącznie z grzeczność. Tak naprawdę, to miałam ochotę zwymiotować
- Nic specjalnego. Większość czasu spędziliśmy na plaży w La Push. A gdzie Edward?- oczywiście czujna Jessica już zwietrzyła plotkę.
- Nie będzie w tym roku chodził z nami do szkoły. Jego ojciec otrzymał propozycję bardzo dobrej pracy w innym mieście – to była ta oficjalna wersja. Ćwiczyłam godzinami przed lustrem tę kwestię, żeby ktoś uwierzył mi, marnemu kłamcy.
I już ten uśmiech. Dlaczego ona nie może dać spokoju?!
- Ooo.. Tak mi przykro – uważaj, bo uwierzę – a była z was taka ładna para.
I tu cię mam! – Nie powiedziałam, że się rozstaliśmy.
- Och! Przepraszam – Jessica zasępiła się – po prostu.. no wiesz.. związki na odległość nie zawsze wychodzą ludziom na dobre.
Ludziom może i nie, a wampirom?
- Przepraszam Jess, ale muszę pędzić do klasy. Zaraz zaczyna się pierwsza lekcja, a nie mam zamiaru spóźnić się pierwszego dnia – tak ucinając rozmowę, popędziłam w kierunku sali.
Miałam ją z głowy. Przynajmniej do lunchu.
Dzień strasznie mi się ciągnął. Nie mogłam doczekać się powrotu do domu, ale i tam spotkał mnie zawód. Liczyłam na to, że gdy wrócę Edward będzie czekał w moim pokoju. Nie było go. Nie pokazał się ani dziś, ani przez następny tydzień.
Po kilku dniach naprawdę zaczęłam się martwić. Mój Edward nie zostawiłby mnie na tak długi czas bez jakichkolwiek wiadomości z premedytacją. Sytuacja musiała byś naprawdę beznadziejna. Dzwoniłam do Alice, ale nie odbierała. Przecież ja tu zwariuję! A może Edwardowi właśnie o to chodziło? Może chciał mnie doprowadzić do obłędu, przez, co uniemożliwiłoby mu to przemienienie mnie w wampira?! No cóż, jeśli tak, to szło mu całkiem nieźle.

- I, co, odzywa się?
- Hę? – słowa Charliego już od kilku dni do mnie nie docierały.
- Pytam, czy Edward się odzywa – wyglądał na zmartwionego, ale nie byłam w stanie go zapewniać, że wszystko jest w porządku, bo głos na pewno by mi się załamał.
Nie odpowiedziała, tylko zebrałam zeszyty ze stołu i zwróciłam się w kierunku swojego pokoju.
- Bello – nie odpuszczał – czy.. czy coś między wami.. czy coś się stało? – nie potrafił sklecić logicznego zdania. Mówienie o uczuciach nigdy nie było jego mocną stroną.
- Nie – to jedyne, co udało mi się wydukać. Wiedziała, że jeżeli powiedziałabym coś więcej od razu zorientowałby się, że zdecydowanie nic nie jest w porządku.
Musiało mu to wystarczyć. Odwróciłam się na pięcie i weszłam schodami na górę.
No tak. Nawet ktoś tak mało spostrzegawczy jak Charlie w końcu zorientował się, że coś jest nie tak. Było źle, było bardzo źle.

Minęły dokładnie dwanaście dni, cztery godziny, osiem minut i trzydzieści dwie sekundy od momentu, w którym kazałem Belli wracać do domu. Każda sekunda rozłąki odrywała kawał mojego serca, a każda minuta rozdeptywała go i poniewierała na miliony sposobów. Po za tym od tamtego czasu nie polowałem. Normalnie taki okres czasu nie byłby dla mnie najmniejszym problemem, ale w obecnych okolicznościach było trochę inaczej. Moje tęczówki już dawno straciły złoty kolor ustępując miejsca złowrogiej czerni, a gardło paliło mnie żywym ogniem. Wytrzymam. Dla niej. Nie mogę teraz zejść z posterunku. Obiecałem, że przypilnuje tej wariatki. Zresztą byłem im to wszystkim winny. To przeze mnie oszalała. Już nie wspomnę o tym, że ze względu na mój dar nadawałem się do tego najlepiej.
W oddali usłyszałem kroki. Małe stopy przesuwały się delikatnie po pokrywie świeżego śniegu.
- Lepiej z nią? – zapytała Irina.
- Raczej nie, ale zaczęła liczyć owce. Może ją to uspokoi.
- Nie wiem, co mam zrobić. Nie potrafię jej pomóc. Edward, jesteś naszą jedyną szansą! Jeżeli tobie się nie uda, będzie trzeba oddać ją w ręce Volturi! – ból był tak widoczny w jej oczach, że i bez czytania w myślach było mi ciężko się mu oprzeć.
Nikt nigdy nie czuł takiego bólu jak ja w tym momencie.
Jej myśli powoli zaczynały mnie irytować.
- Wiem, że nie jest łatwo, ale wierz mi.. ja też nie jestem na wakacjach.
Co ona sobie wyobrażała? Sądziła, że mnie to bawi? Miałem ciekawsze zajęcia.. już nie wspomnę o tym, że musiałem zostawić Bellę i złamać dane jej słowo.
- Nie powinnam cię prosić o takie poświęcenie, ale to dla dobra rodziny! Mam nadzieję, że Bella zrozumie i ci wybaczy.
- Ja też – naprawdę chciałem w to wierzyć. – Dzwoniła Alice?
- Nie. Carlisle strasznie się o nią martwi, a Esme po prostu odchodzi od zmysłów. Dlaczego wszystkie te problemy musiały zwalić się na nas w jednym czasie?
- Mi się wydaje, że Alice nic nie jest – tak bardzo chciałem w to wierzyć. – Jest wolnym duchem. Odeszła, bo miała powód, ale wróci. Gdyby nie miała takiego zamiaru pożegnałaby się – co innego mogłem powiedzieć?
Po za tym Jasper zachowywał się normalnie. Musiał wiedzieć, co się dzieje, a gdyby działo się coś złego, nie puściłby jej samej.
- Obyś miał rację – mówiąc to Irina spojrzała na mnie zaniepokojona – powinieneś zapolować. Zmienię cię za sześć godzin, dobrze? Muszę jeszcze porozmawiać z Carlisle’em i Kate.
- Oczywiście, nie ma problemu.
Za sześć godzin to będzie już dwanaście dni, dziesięć godzin, piętnaście minut i czterdzieści dwie sekundy rozłąki. Ile można żyć bez serca? To zabawne, ale momentami zapominałem, że tak właściwie, to ja nie żyję. Co ta dziewczyna ze mną zrobiła?

Wracając ze szkoły zobaczyłam, że radiowóz Charliego już stoi na podjeździe. Nie podobało mi się to. Coś musiało być nie tak. Ale..! To dziwne. Kto w Forks mógł jeździć takim samochodem? Wyglądał na drogi, a po za tym miał prowokacyjny, żółty lakier. Kiedy podjechałam bliżej zoba...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl