Droga Cienia - Brent Weeks,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BRENT WEEKS
DROGA CIENIA
PRZEŁOŻYŁA MAŁGORZATA STRZELEC
Wydawnictwo MAG
Warszawa 2009
GTW
Tytuł oryginału:
The Way of Shadows
Copyright © 2008 by Brent Weeks
Copyright for the Polish translation
© 2009 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Urszula Okrzeja
Korekta:
Magdalena Górnicka
Projekt okładki:
Peter Cotton
Ilustracja na okładce:
Calvin Chu
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-150-8
Wydanie I
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel. (22) 813-47-43, fax (22) 813-47-60
e-mail
www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor:
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. (22) 721-30-00
www.olesiejuk.pl
Druk i oprawa:
drukarnia@dd-w.pl
Dla Kristi -
powiernicy, towarzyszki, najlepszej przyjaciółki, panny młodej.
Wszystkie są dla ciebie.
1
Merkuriusz przykucnął w zaułku; zimne błoto wciskało mu się między palce stóp. Gapił się
na wąską przestrzeń pod murem, próbując zebrać się na odwagę. Słońce nie wstanie jeszcze
przez wiele godzin, a tawerna była pusta. Większość tawern w mieście miała klepiska, ale tę
część Nor zbudowano na podmokłym terenie, a nawet pijacy nie chcieli pić, stojąc po kostki
w błocie. Dlatego tawerny wznosiły się na podpórkach kilka cali nad ziemią, a podłogę miały
z grubych bambusowych tyczek.
Czasem w szczeliny między bambusami wpadały monety, a przestrzeń pod podłogą
była dla większości ludzi za mała, żeby po nie wpełznąć. Duzi z gildii byli za duzi, a maluchy
za bardzo się bały, by wcisnąć się w duszną ciemność zamieszkiwaną przez pająki, karaluchy,
szczury i złośliwe, na wpół dzikie kocury trzymane przez właścicieli. Najgorszy był nacisk
bambusa na plecy, rozpłaszczający cię za każdym razem, gdy przeszedł nad tobą jakiś klient.
Od roku to był ulubiony punkt Merkuriusza, który jednak nie był już taki drobny jak kiedyś.
Ostatnim razem zaklinował się i całymi godzinami panikował, dopóki nie spadł deszcz i grunt
nie zmiękł pod nim na tyle, że zdołał się wygrzebać.
Dzisiaj było błotniście, zjawiło się niewielu klientów, a Merkuriusz widział, że kocur
gdzieś polazł. Powinno być w porządku. Poza tym Szczur będzie zbierał jutro opłaty, a
Merkuriusz nie miał czterech miedziaków. Nie miał nawet jednego, więc wybór był niewielki.
Szczur nie należał do wyrozumiałych i nie doceniał własnej siły. Maluchy nie raz umierały po
jego laniu.
Odgarniając na boki kopczyki błota, Merkuriusz położył się na brzuchu. Mokra ziemia
w jednej chwili przemoczyła mu cienką, brudną tunikę. Musiał szybko pracować. Był chudy i
gdyby się przeziębił, miałby marne szanse na wylizanie się z choroby.
Poruszając się w ciemnościach, zaczął się rozglądać za błyskiem metalu. W tawernie
nadal płonęło kilka lamp, więc światło sączące się przez szczeliny oświetlało błoto i stojącą
wodę, rzucając na nie dziwne prostokąty. Ciężkie bagienne opary unosiły się w snopach
światła tylko po to, żeby zaraz znowu opaść. Pajęczyny drapowały się na twarzy chłopca i
rwały. Nagle Merkuriusz poczuł szczypanie na karku.
Zamarł. Nie, tylko mu się wydawało. Powoli wypuścił powietrze. Coś zalśniło i
wreszcie złapał pierwszego miedziaka. Chłopak prześlizgnął się do nieoheblowanej belki
sosnowej, pod którą ugrzązł ostatnim razem, i odgarniał błoto, dopóki woda nie zaczęła
wypełniać zagłębienia. Szczelina była tak wąska, że musiał obrócić głowę na bok, żeby się
przecisnąć. Wstrzymując oddech i wciskając twarz w mulistą wodę, zaczął powoli pełznąć.
Głowa i ramiona przeszły, ale wtedy kikut gałęzi zaczepił się o tunikę, rozerwał
materiał i dźgnął go w plecy. Merkuriusz omal nie krzyknął i natychmiast ucieszył się, że tego
nie zrobił. Przez szeroką szparę między bambusowymi tyczkami zobaczył siedzącego przy
barze mężczyznę, który nadal pił. W Norach trzeba szybko oceniać ludzi. Nawet jeśli masz
zręczne ręce jak Merkuriusz, gdy kradniesz dzień w dzień, w końcu ktoś cię złapie. Wszyscy
kupcy tłukli szczury z gildii, które ich okradały. Musieli, jeśli miało im zostać coś z towarów
na sprzedaż. Dowcip polegał na tym, żeby wybierać tych handlarzy, którzy zdzielą cię tak,
żebyś następnym razem nie dobierał się do ich straganu. Niestety, zdarzali się też tacy, którzy
bili tak mocno, że już nie wchodził w grę żaden następny raz. Merkuriuszowi wydawało się,
że dostrzega życzliwość, smutek i samotność tego chudego mężczyzny. Mógł być około
trzydziestki; nosił niechlujną jasną brodę i ogromny miecz przy biodrze.
- Jak możesz mnie opuścić? - szepnął mężczyzna, tak cicho, że Merkuriusz ledwo
wychwycił słowa; w lewej ręce trzymał kufel, a w prawej coś, czego Merkuriusz nie mógł
dojrzeć. - Po tych wszystkich latach służby jak możesz mnie opuścić? To z powodu Vondy?
Coś połaskotało Merkuriusza w łydkę. Zignorował to. Na pewno znowu mu się
wydawało. Sięgnął za siebie, żeby odczepić tunikę. Musiał poszukać monet i wynosić się
stąd.
Coś ciężkiego upadło na podłogę nad Merkuriuszem, wpychając mu twarz w wodę i
wyciskając dech z piersi. Sapnął i niewiele brakowało, a wciągnąłby do płuc wodę.
- No, proszę, proszę, Durzo Blint, nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać - usłyszał
Merkuriusz.
Przez szpary nie było widać tego mężczyzny, tylko jego obnażony sztylet. Musiał
zeskoczyć z belki pod sufitem.
- Ej, pierwszy jestem gotów uznać, że ktoś blefuje, ale trzeba było widzieć Vondę,
kiedy się zorientowała, że nie zamierzasz jej ratować. Prawie sobie oczy wypłakałem.
Chudy mężczyzna odwrócił się. Mówił powoli, łamiącym się głosem:
- Dzisiejszego wieczoru zabiłem sześciu ludzi. Na pewno chcesz powiększyć tę liczbę
do siedmiu?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl