Drobnym druczkiem [Z], fanfiction

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Autor: FaithWood
Tytuł oryginału: The Small Print

1

Potter leżał na wznak na biurku, z szeroko rozłożonymi nogami i koszulą podwiniętą do pasa. Spomiędzy jego rozchylonych warg wydobywały się ciche jęki, gdy Draco kolejnymi pchnięciami wbijał się głębiej w jego wnętrze. Miał półprzymknięte oczy, przekrzywione okulary i czarne włosy zmierzwione jak zwykle, choć ich nieład niósł tym razem inny przekaz: potargał je Draco.

Logicznie rzecz biorąc, Potter powinien był wyglądać głupio, jak każdy człowiek, który ma na sobie skarpetki i buty, a nie ma spodni i bielizny. W oczach Dracona wyglądał jednak nie tyle głupio, ile rozpustnie: jego gołe nogi — mocne i blade, o kościstych kolanach — kołysały się w powietrzu, a dłonie gładziły i ściskały członek, podążając dokładnie za rytmem Dracona.

Potter ma ładne dłonie, zauważył Draco z roztargnieniem. Paznokcie krótkie i łopatowate, palce poplamione atramentem, ale długie i sprawne. Tak przynajmniej wyglądały, gdy przesuwały się po członku, a kciuk zatrzymywał się, by zatoczyć krąg na czubku, rozprowadzając zbierającą się tam wilgoć. Byłoby miło poczuć je na własnym fiucie, aczkolwiek zważywszy na to, gdzie się on w tej chwili znajdował, Draco nie miał powodów do narzekań. Zerknął w dół, na swojego penisa tkwiącego w otworze Pottera, zdumiewając się, w jaki sposób jego brzegi obejmują go tak ciasno, a jednak pozwalają mu się wsuwać i wysuwać.

Powinienem przestać tam patrzeć, pomyślał Draco, czując, jak tężeją mu jądra. Ale przyglądanie się, jak Potter poleruje różdżkę, również nie było trafnym wyborem, jeśli chciał wytrwać trochę dłużej. Zamiast tego spojrzał więc ponownie na twarz Pottera, dostrzegając, że jego policzki są zarumienione — nie z gniewu czy zakłopotania, tylko z czystego podniecenia. Nieświadomie pochylił się, opierając dłonie na biurku po obu stronach Pottera, i przyspieszył ruchy, ledwo rejestrując plaśnięcia ich zderzających się ciał. Potter przygryzł dolną wargę i zacisnął powieki, rzucając głową na prawo i lewo, podczas gdy jego dłonie również przyspieszyły, tak że knykcie uderzały o brzuch Dracona. Jego ciało szarpnęło się w górę, a mięśnie zwarły wokół członka Dracona nieznośnie ciasno. Na moment pociemniało mu w oczach, ale udało mu się nie skończyć.

Posuwał Pottera dalej, chociaż ramiona i plecy bolały go od zbyt niskiego skłonu. Dłonie i brzuch Pottera pokrywała lepka warstwa i Draco poczuł nagłą chęć, by wyczyścić go językiem, ale nic nie mogło go zmusić, by zaprzestał tego, co robił.

Jak gdyby czytając w myślach Dracona i chcąc wystawić na próbę jego strategię, Potter zatrzepotał rzęsami i zdołał otworzyć oczy. Teraz, gdy doszedł, jego jęki stały się głośniejsze, jakby nie miał już energii ich powstrzymywać. Jego usta ułożyły się w perfekcyjne „o", a dolna warga wyglądała aż nazbyt kusząco, nabrzmiała, czerwona i wprost prosząca się o polizanie. Pokonany, Draco stęknął i zwolnił ruchy, niemal zastygając, tak że mógł schylić się i złapać wargę Pottera zębami, a potem przeciągnąć językiem po delikatnej tkance, by po chwili zassać ją lekko. Jego pchnięcia były płytkie i powolne, ale mięśnie Pottera nadał zaciskały się na jego penisie, wiodąc go do spełnienia.

Potter zajęczał głośno i oplótł go nogami. Zimne obcasy nieprzyjemnie dźgały Dracona w pośladki.

— Draco — wymruczał niespodziewanie Potter w chwili, gdy Dracona już porywał orgazm. — Draco, ślinisz się.

Draco, ze zmąconym wzrokiem i pulsującym członkiem, zamrugał, nie rozumiejąc.

— Co? — spytał bez tchu.

— Draco, kochanie, ślinisz się.

Draco zmarszczył brwi, a jego wzrok, podobnie jak słuch, odzyskał ostrość. Wpatrywał się, skonfundowany, w Pansy Parkinson. Siedzącą obok niego. W klasie pełnej uczniów. I wszyscy bez wyjątku byli kompletnie odziani, łącznie z — Draco odwrócił się i zerknął na tył sali — Potterem, który siedział na krześle i gryzmolił gorliwie.

Draco otrząsnął się i uprzytomnił sobie, że musi otrzeć usta.

— Ekh — odkaszlnął. — Racja. Musiałem na chwilę zejść. Znaczy, zdrzemnąć się. — Spuścił głowę, łypiąc na Pansy.

— Och, naprawdę? — zapytała Pansy z wyrazem samozadowolenia na twarzy. — Czy to pomogło ci zejść?

Pomachała barwnym pudełeczkiem z wizerunkiem Harry'ego Pottera. Tym samym, które Draco niedawno kupił. Tym, które zdobił napis: „JEDYNY ORYGINALNY CZAR SNU NA JAWIE. Zalicz tego chwata na biurku — to warte niezaliczonego testu!". Pansy wyszczerzyła się perfidnie: — Czy może raczej dojść?

Draco wiercił się na miejscu, nadąsany i niepewny, co napełnia go większym żalem — czy to, że Pansy znalazła ów głupi pakiecik, czy fakt, że rzeczony pakiecik w istocie nie pomógł mu dojść. Był boleśnie twardy i skazany na uporanie się z tym problemem we własnym zakresie. Będzie musiał pokuśtykać do najbliższej łazienki i strzepnąć sobie, wiedząc, że Potter polezie za nim, przypuszczalnie próbując odgadnąć, dlaczego Draco porusza się tak sztywno. Nie takiego rezultatu oczekiwał. Ani za pierwszym, ani za trzydziestym drugim razem. Co było może nieco irracjonalne, ale Draco zamierzał położyć kres temu szaleństwu. Kiedy tylko wykorzysta „SPECJALNY ZESTAW STU FANTAZJI: może to i nieprawda, ale dzięki nam dla ciebie Harry Potter będzie gejem!".

Rozległ się dzwonek i rozdrażniony Draco spojrzał na swój pusty pergamin, myśląc z urazą, że czar zadziałał dokładnie tak, jak obiecano: test niewątpliwie był niezaliczony.

Och, no dobrze, jeszcze sześćdziesiąt osiem fantazji. Może jako następną powinien wypróbować tę: „Jeśli nie wiesz, co to wstyd, i pragniesz podporządkowania, daj się związać i poskromić naszemu Wybrańcowi!".

2

Draco powłóczył nogami, usiłując dotrzymać kroku kolegom. Zmierzali do Wielkiej Sali na kolację. Chociaż miał za sobą ciężki dzień i niczego nie pragnął bardziej niż pójścia do łóżka, uznał, że wyglądałoby to podejrzanie. Zbyt wiele już razy przyjaciele zarzucili mu przy różnych okazjach, że ostatnio zachowuje się dziwacznie.

Spostrzeżenie było jak najbardziej słuszne i Draco miał tego całkowitą świadomość, ale nie mógł nic na to poradzić. Zawziął się, by przebrnąć przez zestaw czarów Snu na Jawie najszybciej, jak to było w ludzkiej mocy. Im prędzej z tym skończy, tym prędzej ustanie ta dziwna obsesja na punkcie Pottera. A przynajmniej tak brzmiała jego hipoteza. Gnany fanatyczną potrzebą zakończenia tego, co rozpoczął, powtarzał sobie, że nie ma to nic wspólnego konkretnie z Potterem. Po prostu nie lubił robić nic na pół gwizdka.

W ciągu ostatniego miesiąca dotarł do czaru numer dziewięćdziesiąt trzy, a numer dziewięćdziesiąt cztery spoczywał właśnie w jego szkolnej torbie i czekał na sposobność. Był to dla Dracona wyczerpujący okres. Onanizował się stanowczo za dużo. Oczywiście onanizował się również bez czarów. Marnotrawstwem wydawało się zużywanie ich przed położeniem się do łóżka, w tych błogich chwilach, kiedy mógł obejść się swoimi własnymi cholernymi fantazjami. Fantazjami, które rzecz jasna nigdy nie dotyczyły Pottera. Pojawiał się w nich ciemnowłosy mężczyzna bez twarzy, który, owszem, wyglądał dokładnie jak Potter, ale Draco postanowił, że to ktoś inny, a skoro tak postanowił, nic nie mogło podważyć tego orzeczenia.

Jako bardziej logiczne jawiło się więc korzystanie z czarów podczas potencjalnie nudnych lekcji. Albo podczas przerw między lekcjami. Wynajdywał sobie ustronne kąciki, ale niestety Potter z jakiegoś dziwnego powodu wciąż za nim łaził i ukrywanie się przed nim zaczynało się robić trudne. Draco doznał jednak spektakularnego olśnienia i przypomniał sobie ów osobliwy pokój, w którym Potter na piątym roku organizował spotkania tego swojego fanklubu, czy co to tam było. Pokój, jak się okazało, służył mu cudownie, nawet pomimo (a może dzięki) świadomości, że Potter usiłuje się do niego wedrzeć, ilekroć Draco go zajmuje — pokój jednak najwyraźniej nie był po jego stronie.

Draconowi natomiast nie sprzyjał czas. W miarę jak zbliżało się Boże Narodzenie, zajęcia były coraz bardziej absorbujące i miał coraz mniej wolnych chwil, które mógłby przeznaczyć na Potterowskie Sny na Jawie, a nawet kiedy udawało mu się wygospodarować jakiś moment, czary wydawały się wysysać resztki energii z jego i tak zmęczonej osoby. Nie skłoniło go to jednak do rezygnacji. Jakkolwiek wykańczające, były genialne.

Wzdychając ciężko, Draco opadł na ławkę i utkwił wzrok w nieprzemawiającej doń strawie. Jeszcze przed chwilą myślał, że jest głodny, ale teraz skłaniałby się raczej do pójścia do pokoju i wypróbowania czaru: „Jeśli masz ochotę na skrajny ekshibicjonizm, z pewnością będziesz zachwycony, mogąc zniewolić i posiąść Bohatera na środku Wielkiej Sali".

Rozejrzał się ostrożnie, z radością przywołując w pamięci ten szczególny opis. Oczywiście, oczywiście, logiczne, a nawet konieczne było zastosowanie czaru właśnie tutaj. Teraz. Praktycznie się o to prosił.

Pozostali Ślizgoni, zajęci jedzeniem, zdawali się nie zwracać na niego uwagi. Przez ostatnie dni Draco spędzał większość posiłków, po prostu gapiąc się bezmyślnie w talerz, toteż były szanse, że jeśli użyje teraz czaru, nikt nie zauważy różnicy. Z drugiej strony, wykorzystał dzisiaj już dwa, więc zakrawało to na przesadę, ale cóż, chciał przecież zakończyć to wszystko jak najszybciej.

Skutecznie przekonawszy samego siebie, tłumiąc z roztargnieniem cichy wewnętrzny głosik, który usiłował przypomnieć mu, że mózg ma rozmiękczony seksem i nie może oczekiwać odeń racjonalnych decyzji, Draco wsunął rękę do torby i wymacał pudełeczko rozkoszy. Wyjął je ostrożnie i położył na podołku, sięgając do kieszeni po różdżkę.

— Myślę, że masz poważny problem, Draco.

Po sekundzie zaskoczenia wywołanego głosem Pansy, Draco zacisnął zęby, po czym warknął do siedzącej obok dziewczyny:

— Jedz i daj mi święty spokój.

— To już uzależnienie — nie ustępowała Pansy. W jej słowach pobrzmiewała szczera troska.

Zły zarówno na zdradziecką część swojej jaźni, która zgadzała się z Pansy, jak i na samą Pansy, która nie miała prawa mieć racji, Draco jedynie sapnął z irytacją, unikając kontaktu wzrokowego i desperacko pragnąć ukryć fakt, że nie dysponuje żadnym kontrargumentem. Ignorując jej mamrotanie, rozprostował cokolwiek sfatygowany pakiecik. Nic dziwnego, że był pognieciony, skoro cały dzień przeleżał upchnięty w torbie. Wzruszywszy ramionami, Draco otworzył go i dotknął czubkiem różdżki zaznaczonego punktu.

— Draco! — wyszeptała Pansy nagląco. — Czekaj! Posłuchaj mnie. Próbuję tylko pomóc…

— Pansy — zaczął Draco, odwracając się, by zgromić wzrokiem natrętne dziewuszysko, ale Pansy szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w Czar Snu na Jawie, prawdopodobnie zbulwersowana widocznym opisem. Przewrócił oczami i siląc się na spokojny ton, powiedział: — Pansy, zostało mi już tylko siedem. Wykorzystam je i koniec sprawy, więc przestań nudzić!

— Nie, Draco, nie rozumiesz. Chciałam pomóc, więc…

— Pilnuj swojego nosa i zostaw mnie w spokoju — powiedział Draco cicho, lecz zimno, zbyt podrażniony, by się powściągnąć.

Zmartwienie i współczucie malujące się na twarzy Pansy ulotniły się, ustępując miejsca urazie.

— Świetnie — rzuciła ostro. — Rób, co chcesz.

Odwróciła się od niego i wściekle zaatakowała niewinne jadło na swoim talerzu.

Ani delikatne poczucie winy, ani humory Pansy nie mogły jednak odwieść Dracona od tego, co zamierzał zrobić: użyć czaru właśnie teraz. Szybko wymruczał zaklęcie i zamknął oczy.

Po kilku sekundach, z lekkim zawrotem głowy, otworzył je z wyczekiwaniem, jednak ujrzał dokładnie to samo otoczenie co przed chwilą. Zdezorientowany, już zaczął podejrzewać, że czar nie zadziałał, gdy uświadomił sobie, że fantazja miała rozgrywać się w Wielkiej Sali, a zatem w tej kwestii nie należało oczekiwać zmian. Zadowolony i trochę oszołomiony myślą o tym, co miał zaraz zrobić, rozejrzał się za Potterem. Oczywiście czar bezzwłocznie podsunął mu głównego protagonistę i Draco wyłowił wzrokiem Pottera wchodzącego do sali z nieodłączną asystą u boków. Cała trójka żywo o czymś rozprawiała.

Z szerokim uśmiechem Draco poderwał się z miejsca i pospieszył do celu, nie chcąc tracić czasu, świadom, że Pansy lada chwila może zechcieć obudzić go szturchańcem. Dotarł do Pottera w ten charakterystyczny dla snów sposób, kiedy to dociera się do upragnionego celu, nie pamiętając, jakie przeszkody trzeba było pokonać. Uśmiechnął się błogo, zastępując Potterowi drogę do stołu Gryfonów.

— Potter — powitał go zalotnie, niepewny, czego oczekiwać. W Snach na Jawie Potter bywał oporny, niekiedy zaintrygowany, niekiedy chętny, a czasem rzucał się na Dracona z nieokiełznanym zapałem i siłą, które wprawiały go w drżenie jeszcze wiele godzin po ich urojonym zetknięciu. Nigdy nie było wiadomo, co mu się dostanie.

Potter zamrugał i wypowiedział: „Malfoy?", jak gdyby nie był pewien, kogo ma przed sobą. Draco westchnął w duchu: najwyraźniej czar sprezentował mu Pottera w zamroczonym i ociągającym się wydaniu. Lubił tę wersję — lubił wszystkie wersje — ale wydanie drapieżne oznaczałoby, że fantazja rozegra się szybko. A czas był tu kwestią kluczową.

Nie chcąc więc tracić ani jednej cennej sekundy, Draco postąpił kolejny krok naprzód i złapał Pottera za koszulę, gwałtownie przyciągając go do siebie. Bezceremonialnie przyciśnięty do jego piersi, Potter wydał ciche „Umf!", a Weasley i Granger jednocześnie wykrzyknęli coś głośno i groźnie. Draco nie zwracał jednak uwagi na akcydensy, tylko zignorowawszy jawne zaskoczenie Pottera, objął go w pasie i natarł na jego usta.

Pocałunek jednak nie rozwijał się jak należy. Draco starał się, naprawdę. Skubał i lizał wargi Pottera, ale niczego nie dokazał. Różne bywały pocałunki, ale ten wypadał na razie wprost okropnie — usta Pottera ani drgnęły. Zdenerwowany Draco cofnął się, zastanawiając się, co jest nie tak z czarem. Wyraźnie nie działał prawidłowo. Musiała wystąpić jakaś usterka, bo wszyscy dookoła jakby zastygli w miejscu, a oferowane tym razem wydanie Pottera posiadało, przynajmniej pozornie, tylko jeden talent: umiało bardzo szybko mrugać.

Draco nie poddawał się. Zdecydowawszy, że tam gdzie zawiódł czar, zadziała jego wrodzony urok, przybliżył się do Pottera i wyszeptał uwodzicielsko:

— No, Harry. Nie musisz udawać, że mnie nie chcesz. Nie mogę się już doczekać twojego kutasa w ustach. Mogę ci obciągnąć na oczach wszystkich. Masz ochotę? A potem oprę cię o gryfoński stół i wypieprzę, aż zobaczysz gwiazdy. Spodoba ci się. Zawsze ci się podoba.

Potter niemożliwie szeroko rozwarł oczy i otworzył usta, ewidentnie w szoku, ale to było wszystko, czego Draco potrzebował. Wepchnął język między jego wargi, jednocześnie opuszczając ręce, aby schwycić go za pośladki i ugniatając znajome wypukłości, przyciągnąć bliżej. Przycisnął materializację swojego podniecenia do krocza Pottera, ocierając się bezwstydnie. W końcu Potter zareagował, lecz zamiast złapać Dracona za głowę i z cielęcą miną pogrążyć się w pocałunku, jak to czynił zazwyczaj — odepchnął go.

Wspaniale, pomyślał Draco skonsternowany. Jeszcze jedno wydanie dziewicze. Stanowczo było ich w zestawie zbyt wiele. Może powinien kupić kolejny? Potrząsnął głową i postanowił skupić się na zadaniu, które miał bezpośrednio przed sobą.

— …stko dobrze — zamruczał kojąco w usta Pottera. — Będziesz zachwycony, Potter. Pozwól mi się dotknąć, a obiecuję, że będziesz, kurwa, krzyczał.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu, nadal wyciskając pocałunki na ustach Pottera, i przemieścił dłoń ku suwakowi jego rozporka, drugą masując lekko krocze. Wtedy jednak, jak gdyby znikąd, jakaś siła uderzyła w jego ciało, odepchnęła go brutalnie w tył i wyrzuciła w powietrze, tak że wylądował rozciągnięty na podłodze, z upiornym bólem całego grzbietu.

Wściekły, że tak gwałtownie i okrutnie ich rozdzielono, Draco omiótł piorunującym spojrzeniem: gapiącego się na niego Pottera, Granger z marsem na czole i Weasleya, który dzierżył różdżkę wymierzoną prosto w niego, co uświadomiło mu, że Weasley właśnie przyłożył mu klątwą. Spośród wszystkich ludzi — właśnie Weasley!

To było po prostu nie do przyjęcia. Akcydensy nie powinny były z nim walczyć, a Potter miał się położyć i grzecznie mu się oddać, do cholery. Trochę za dużo realizmu jak na Sen na Jawie. Coś tu było bardzo nie w porządku.

— Ludzie, co z wami nie tak? — fuknął, wstając. Może nieprawidłowo wypowiedział zaklęcie? A może czar po prostu był uszkodzony?

Jego słowa spotkały się z kolejnymi spojrzeniami pełnymi niedowierzania. Najwyraźniej w tej fantazji wszyscy byli idiotami.

— Z nami? — odrzekła słabo Granger.

— Nie przyszedłem tu, żeby się socjalizować — sarknął. — Chcę tylko Pottera. Pozwólcie więc, że zabiorę go i się oddalę. Mamy przed sobą bzykanko. A wy tego nie zobaczycie. Ni chu chu.

Przygładził szaty i stanowczym krokiem podszedł do Pottera.

— Uhm — mruknął Potter i wyglądało na to, że nie zdoła powiedzieć nic więcej. Zrobił za to krok wstecz. I podniósł różdżkę.

Draco zatrzymał się i przekrzywił głowę, zmieszany.

— Draco, kochanie — zaszemrała Pansy, która w niewytłumaczalny sposób znalazła się u jego boku.

Obrócił ku niej twarz zbyt szybko, aż niebezpiecznie chrupnęło mu w karku. Ależ tak, teraz wszystko jest znacznie bardziej zrozumiałe, pomyślał gorzko, mrużąc oczy. Pansy zawsze potrafiła zepsuć mu zabawę. Fantazja została zrujnowana i była to bez cienia wątpliwości jej wina.

— Coś ty zrobiła? — warknął.

Pansy emanowała skruchą i niepokojem.

— Przepraszam. Nie wiedziałam, że zrobisz… coś takiego — zerknęła na Pottera, zadrżała, jakby miała dreszcze, po czym odchrząknęła i kontynuowała: — Ja… no cóż, martwiłam się o ciebie i pomyślałam, że powinnam zniszczyć pozostałe siedem czarów. One cię opętały. A ja się martwiłam. Chciałam tylko pomóc. Wspomniałam już, że się martwiłam? — Pansy pociągnęła nosem. — Tak mi przykro.

— Zniszczyć? — powtórzył tępo Draco, z wolna przyswajając informację, a w jego umyśle formowała się potworna, doprawdy potworna świadomość, chociaż nie był gotów jej do siebie dopuścić. — Masz na myśli, że czar nie działa całkiem tak, jak powinien, prawda? Działa nie do końca. Jest uszkodzony — powiedział z nadzieją. I rozpaczą.

Pansy potrząsnęła głową, w widoczny sposób wystraszona, ale konsekwentna.

— Czary są zniszczone, Draco. Nie działają w ogóle — szepnęła. — Sądziłam, że zauważysz — dodała cichutko.

— Och — Draco przełknął ślinę i spojrzał dookoła: na uczniów, nauczycieli i chyba całą szkołę. Całą szkołę, która wpatrywała się w niego w szoku.

— To jest… naprawdę — wyzionął.

Pansy przygryzła usta i ukryła twarz w dłoniach, potakując.

Draco pomyślał, że właściwie mógłby zwymiotować.

— Jakie czary? O czym wy mówicie? Co się tu dzieje? — wrzasnął Weasley, powodując, że wszyscy się wzdrygnęli. Zadziałało to jak pobudka i uczniowie zaczęli szeptać, a szmer rozprzestrzeniał się jak pożar i wkrótce w Wielkiej Sali zapanował ogłuszający hałas.

Z odwagą, o jaką się nie podejrzewał, Draco spojrzał na Pottera, który nadal nie wypowiedział ani słowa, tylko gapił się na niego niczym spetryfikowany.

— Ja... — Draco próbował przemówić, ale gardło miał zbyt ściśnięte. Przyciągnął jednak uwagę kilku stojących w pobliżu osób, łącznie z Potterem, które zamilkły i wyczekiwały teraz, aż Draco się wytłumaczy. Kaszlnął, a jego umysł gorączkowo szukał czegoś, co mogłoby posłużyć jako wyjaśnienie jego zachowania. Najlepiej czegoś możliwie najdalszego od prawdy.

— Przegrałem zakład. I to było… Musiałem udać… i pocałować Pottera. I… — ucichł, przerażony, że nikt mu nie uwierzy. I wyglądało na to, że istotnie nikt nie wierzy. — Nabrałem was, prawda? — dodał nieprzekonująco. I zaśmiał się. — Ha ha. Czyż to nie zabawne?

Ktoś zachichotał nerwowo, a ktoś inny prychnął, ale Potter wciąż tylko gapił się na niego w sposób, który sprawiał, że Draco pragnął, by rozstąpiła się pod nim ziemia i pochłonęła go na wieki. Ziemia jednak ewidentnie nie zamierzała uczynić mu tej łaski, więc Draco zrobił jedyną sensowną rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Uciekł.

3

Rozważywszy wszystkie okoliczności, Draco uznał, że cała rzecz nie wygląda aż tak koszmarnie, jak mu się początkowo zdawało. W gruncie rzeczy był całkiem zadowolony z obrotu spraw. Mimo zalewu paniki i zażenowania doznał nagłego natchnienia i schronił się w tym wygodnym pokoju, gdzie Potter do tej pory nie zdołał go znaleźć. Okazało się to rozsądną decyzją, gdyż jak dotąd Draco był sam.

Pokój był bardzo praktyczny i usłużnie wyposażył go we wszystko, co mogło być przydatne. Dał mu jedzenie, łóżko, łazienkę, a także cały zestaw przedmiotów, których Draco w zasadzie nie potrzebował, ale sprawiło mu frajdę wymyślanie różnych rzeczy, o które mógłby poprosić, żeby sprawdzić, czy oferta pokoju ma jakieś ograniczenia czy też nie. W ten właśnie sposób wszedł w posiadanie dmuchanej lalki wyobrażającej Pottera (naturalnej wielkości). Przypadkowo zażyczył sobie Pottera — żeby mu przywalić, oczywiście — najwyraźniej jednak pokój nie potrafił stwarzać żywych istot. Albo po prostu ładnych rzeczy — bo lalka była okropnie brzydka. Podobizna kompletnie się nie udała. Potter był zdecydowanie przystojniejszy.

Draco potarł skronie, udając, że wcale tego nie pomyślał. Tak czy inaczej podobne aberracje umysłu mógł złożyć na karb kompletnego szaleństwa, w które popadał, siedząc samotnie w tym pokoju już nazbyt długo. Z drugiej strony wiedział, że szaleństwo jest stanem, do którego będzie musiał przywyknąć, biorąc pod uwagę fakt, że zamierzał spędzić tu resztę życia. Albo przynajmniej dwa miesiące, dopóki nie skończy się rok szkolny.

Co nie wydawało się takim znowu najgorszym losem. Przynajmniej nie będzie musiał przejmować się dłużej Czarnym Panem, pomyślał z otuchą. Jedyny problem stanowiła nuda.

— Nienawidzę cię — poinformował Potteropodobny kształt spoczywający na sofie naprzeciwko. Lalka wpatrywała się w niego bezmyślnymi zielonymi oczyma, z wkurzająco błogim uśmiechem, który nadawał jej twarzy lekko obłąkany wyraz. — Jesteś szpetny. Masz paskudne okulary. I głupie włosy.

Lalka tylko gapiła się, nie reagując, choć Draco przysiągłby, że w duchu z niego szydzi.

— I dziwnie pachniesz — Draco wciągnął powietrze. — I…

Nagły hałas po lewej sprawił, że Draco poderwał się z kanapy i spojrzał zszokowany na wielkie drewniane drzwi — których wcześniej tam nie było. Klamka poruszała się z łomotem i Draco szybko wyciągnął różdżkę. Najwyraźniej nie był tu tak bezpieczny, jak sądził: ktoś go znalazł. Nie potrafił określić, jak długo przebywał już w odosobnieniu, ale miał wrażenie, że całe tygodnie. Powinien był wiedzieć, że w końcu ktoś domyśli się, gdzie jest, i będzie próbował dostać się do pokoju.

Klamka znów zadygotała i Draco zmartwiony przełknął ślinę. To mógł być Potter. I całkiem możliwe, że przyszedł, żeby go zamordować. Albo się z niego naśmiewać. Draco nie wiedział sam, która z tych dwóch możliwości jest gorsza.

Wzmocnił uchwyt na różdżce i wpatrywał się w drzwi, pospiesznie dokonując przeglądu sposobów wyjścia z sytuacji. Nie było ich zbyt wiele — w zasadzie tylko dwa: mógł stawić czoła Potterowi albo spędzić resztę swoich dni w zamknięciu. Obydwa scenariusze wydawały się jednakowo niepociągające.

Oczywiście, istniała jeszcze jedna możliwość, z którą Draco igrał w myślach, by zapomnieć o odcięciu od świata i czekającym go nieuchronnym szaleństwie. Przypuśćmy, że zaintrygował Pottera. W końcu całuje wspaniale, a Potter jakby nieco omdlał, kiedy obdarzył go pocałunkiem. Rzecz jasna, jako że pocałunek ów był jednak wymuszony, Potter może być wściekły. Może postanowił goukarać. Może — tu oddech Dracona uwiązł w piersi — chce go skrępować i dopuścić się na nim czynów lubieżnych. Co byłoby oczywiście straszne, po prostu straszne. Ale nie tak straszne jak śmierć.

Musiałby tylko przecierpieć jakoś tę odrażającą katorgę. Leżałby, znudzony i nieszczęśliwy, podczas gdy Potter używałby sobie do woli na jego ciele. Właściwie po namyśle Draco mógłby wręcz zaoferować taki układ jako zadośćuczynienie: pozwoli Potterowi się przelecieć. Czyż Potter zdołałby odmówić? Draco był gotów obciągnąć mu z miejsca, jeśli to znaczyłoby, że Potter go nie zabije. Był przygotowany nawet na długotrwałe zobowiązanie. Gdyby Potter chciał pieprzyć się z nim codziennie przez parę miesięcy albo, dajmy na to, sto razy — po razie za każdą fantazję — cóż, powinien się zgodzić. Zrobi wszystko, co będzie musiał, żeby przeżyć.

Im dłużej myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to odpowiednia droga. Zaiste roztropny i sprytny plan. Że też nie wpadł na to wcześniej.

Podjąwszy decyzję, uniósł różdżkę i wyszeptał zaklęcie otwierające. Drzwi stanęły otworem i do środka wpadła ciemnowłosa osoba niewłaściwej płci. Rozczarowany Draco usiadł z powrotem na sofie i nabzdyczył się.

— Nie rozmawiam z tobą — oświadczył, patrząc na wzburzoną Pansy.

Pansy westchnęła i usiadła obok, wyłamując sobie palce i wiercąc się nerwowo.

— Draco, naprawdę mi przykro — powiedziała poważnie, ale Draco był zbyt zagniewany, by przyjąć przeprosiny. Skrzyżował ramiona i boczył się dalej.

— Nie miałam pojęcia, że stanie się coś takiego — zapewniła z ubolewaniem Pansy. — Myślałam, że robię ci przysługę.

Draco z niedowierzaniem potrząsnął głową, urażony faktem, że Pansy traktowała ów oczywisty akt zdrady jako coś, co powinien doceniać.

— Co cię napadło, żeby w ogóle ruszać moje rzeczy? Moje osobiste rzeczy? — zapytał, po czym wzdrygnął się na myśl, że ktoś mógłby szperać w jego kuferku. Znajdowały się tam przedmioty, które można by uznać za… obciążające. Pansy otworzyła usta i Draco szybko uniósł dłoń, by ją uciszyć.

— Nie! Nie zawracajmy sobie głowy! Nie chcę słuchać, jak bardzo się o mnie, nieboraczka, martwiłaś. Jeśli to jest twój sposób pomagania ludziom, wolałabym, żebyś w przyszłości raczej mi bruździła.

— Kiedy ja naprawdę chciałam pomóc! — zaprotestowała Pansy, siąkając ostentacyjnie. Jej dolna warga drżała, lecz oczy pozostały zupełnie suche i Draco skrzywił się na tak kiepskie aktorstwo. Wierzył, owszem, że jest jej przykro — ale nie aż tak przykro, by płakać.

Pansy kontynuowała, od czasu do czasu pociągając nosem:

— Jedyne, co cię ostatnio zajmowało, to fantazjowanie o Potterze. Nawet twoje oceny ucierpiały, Draco. I co ważniejsze, zaczynałam czuć się skrępowana. Nie przypuszczałam, że potrafisz wydzielać aż tyle śliny…

— Dobra, dosyć! — przerwał pospiesznie. — Mniejsza o twój postępek. Ale czemu nie powstrzymałaś mnie, widząc, co robię? Założę się, że siedziałaś sobie i rechotałaś jak wszyscy inni — oskarżył ją, naprawdę zraniony.

Pansy poruszyła się niespokojnie.

— Nie śmiałam się… za bardzo — dodała szybko i pospieszyła z wyjaśnieniami, gdy Draco się żachnął: — Nie zdawałam sobie sprawy, że doszło do tego, że nie odróżniasz fantazji od rzeczywistości. Myślałam… No cóż… — Uśmiechnęła się nagle, choć dalszy ciąg jej słów zabrzmiał niepewnie. — Myślałam, że postanowiłeś zapomnieć o tych głupich czarach i wyznać Potterowi swoje prawdziwe uczucia.

Draco gapił się na przyjaciółkę z otwartymi ustami, przerażony do głębi.

— Wyznać mu moje co?

— Sądziłam, że powiesz mu, że jesteś w nim zakochany, rzecz jasna — przekrzywiła głowę, a jeden kącik jej ust drgnął lekko.

Draco wstrzymał oddech, czując się, jakby Pansy właśnie rąbnęła go w żołądek.

— Słucham? — wyrzucił z siebie, w zdecydowanie zbyt wysokiej tonacji. — Jak w ogóle mogłaś…? Czy ja kiedykolwiek…? Zakochany?

Pansy uniosła wzrok, jakby błagała niebiosa o wspomożenie, po czym skierowała go na wyszczerzonego dmuchanego Pottera, nadal spoczywającego na sofie.

— Och, mój drogi, masz zupełną słuszność. Jakże mogłam sugerować takie bezeceństwa. Wygląda na to, że nie miałam żadnych podstaw — powiedziała z kamienną twarzą.

— Nie, nie! Czekaj! — spanikował Draco, pragnąc, by lalka zniknęła, pokój jednak nie usłuchał tego życzenia, jak gdyby w nie wątpił. — Ta lalka to przypadek — powiedział stanowczo, podkreślając moc słów skinieniem głowy. — Byłem zdenerwowany i chciałem się wyładować, i…

Pansy zatkała sobie uszy.

— O, Merlinie! Błagam, nie mów mi — krzyknęła.

— Pansy — warknął — po prostu się nudziłem i… — Pansy zakwiliła i Draco umilkł, zdecydowawszy, że nie powinien mówić nic więcej, bo chyba tylko pogarsza sytuację. — Mogłabyś przestać? Musiałem z kimś pogadać. Tkwiłem tu tygodniami — dodał płaczliwie, łaknąc współczucia, a nie tych śmiesznych posądzeń. — I nie jestem zakochany w Potterze — nie omieszkał dorzucić.

Pansy opuściła ręce i zmarszczyła brwi.

— Draco, spędziłeś tu ledwie dzień. Jest sobota wieczór. Przegapiłeś wyjście do Hogsmeade, wiesz…

— Cóż, dłużyło się znacznie bardziej — skwitował. — I kto by się jarał Hogsmeade? Och, na pewno Potter. Założę się, że polazł tam z kimś, oczywiście z dziewczyną, i spędzili czas, gawędząc, jaki to jestem zły i nienormalny — rzucił Pansy ukośne spojrzenie. — Zgadza się?

Pansy wzruszyła ramionami.

— O ile wiem, Potter nie ma dziewczyny. Ani chłopaka.

— A co mnie to obchodzi? — powiedział ostro, aczkolwiek poczuł się nieco lepiej.

Pansy spojrzała z irytacją, choć gdy się odezwała, zdołała uczynić to łagodnie:

— Moim zdaniem już pora, żebyś przestał się kryć…

— Pansy, mówiłem ci: nie jestem zakochany w Potterze i nie jestem gejem!

— …w tym pokoju, Draco — parsknęła.

— Dobrze mi tu, dziękuję za troskę — fuknął. W rzeczywistości wcale nie było mu dobrze, tylko niewiarygodnie nudno, z lalką Pottera czy bez. Ale kto wie, co może się zdarzyć, kiedy pokaże się innym? Będą się z niego śmiać czy może jeszcze coś gorszego? Draco odchrząknął i odważył się zadać głośno gnębiące go pytanie:

— Co się działo, kiedy wyszedłem?

Pansy zrobiła dziwną minę i odwróciła wzrok.

— Cóż, wszyscy się na mnie rzucili, domagając się, żebym powiedziała, co to do cholery miało znaczyć. Trzymałam się więc twojej kulawej historyjki. Stwierdziłam, że przegrałeś zakład i musiałeś pocałować Pottera.

— Ktoś ci uwierzył?

— Parę osób chyba tak — ci, którzy nie widzieli, co się stało. Ale cóż, większość… — Pansy wyglądała nieszczęśliwie. — Nie mają pojęcia o Snach na Jawie, więc wyciągnęli wnioski z tego, co zobaczyli. I sądzą, że lecisz na Pottera.

Draco jęknął i ukrył twarz w dłoniach.

— Przykro mi, Draco, naprawdę — poklepała go po plecach, po czym dodała: — A, i McGonagall cię szuka. Chyba chce ci wlepić szlaban. Albo poprosić o buziaczka — Pansy roześmiała się z własnych słów i Draco już miał spiorunować ją wzrokiem, ale postanowił zignorować jej szyderstwa i zapytać raczej o to, co — jak przyznawa...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl