Draco wśród cieni [Z], fanfiction

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Informacje o tekście:

 

1) ostrzeżenie (od autorki) PG-13 za język

2) długość opowiadania: prolog + 7 części

3) autor: Plumeria

4) link do oryginału: http://www.debbiesfics.com/darkness00.html

5) zgoda autora: na razie niestety bez odpowiedzi

6) non-canon

 

Betowały: Citzen, eM, Marć, Aleksandretta

 

Prolog

 

Wychodząc z szatni dla zawodników Draco zatrzymał się przed lustrem, żeby po raz ostatni sprawdzić swój wizerunek.

 

Chciał wyglądać najlepiej, jak się dało, nawet jeśli wiatr w przeciągu kilku minut miał rozwiać jego szaty, a włosy zamienić w bezładną plątaninę. I to jeszcze zanim wstąpi na boisko – jako kapitan, powinien wyglądać jak dobra partia. Godny podziwu. Szacunku. Opanowany.

 

Przebiegł palcami przez włosy, upewniając się niepotrzebnie, że każdy srebrnoblond kosmyk jest idealnie na miejscu, opadając perfekcyjnymi – i tylko takimi – pasmami wokół jego twarzy. Skórzane ochraniacze połyskiwały, zielone szaty gładko opływały jego ciało, stał dumny i wyprostowany, trzymając swoją Supernowę 10. Tak, to wystarczy.

 

- Ślicznie – powiedziało jego odbicie z aprobatą. Draco uśmiechnął się słabo w odpowiedzi; już się odwracał, zwołując wszystkich członków swojej drużyny.

 

Reagując na jego wezwanie, natychmiast zebrali się przy wyjściu. Zamiast marnować czas na jakąś umoralniającą gadkę, po prostu spojrzał każdemu w oczy – powoli, wyczekująco – wiedząc, że da to dużo lepsze efekty niż jakiekolwiek słowa. Potem, tuż przed jedenastą, odwrócił się i spokojnie wypuścił ich na boisko.

 

Po raz pierwszy, odkąd skończył trzeci rok w Hogwarcie, meczem rozpoczynającym sezon był mecz Slytherin kontra Gryffindor; w odróżnieniu od jego trzeciego roku, tym razem zamierzali grać według planu. Żadnych złośliwych hipogryfów, żadnej niesprzyjającej pogody – żadnych okoliczności, które wymagałyby manipulacji czymkolwiek, chociaż to akurat zawsze było zabawne. Ten mecz miał mieć wielki wpływ na cały sezon dla obu drużyn. I był przekonany, że tym razem to Slytherin znajdzie się na szczycie.

 

Przez boisko szła drużyna przeciwników, wyróżniająca się błyszczącymi, czerwonymi szatami. Prowadził ją Harry Potter; jego czarne włosy nie potrzebowały pomocy wiatru, by tworzyć bezładną plątaninę wokół twarzy. W centrum pola utworzyli zwarty szereg, patrząc na nich. Draco dawno zauważył tę osobliwą ochotę, by angażować się we wzrokowe pojedynki z Harrym: blizna w kształcie błyskawicy nad oczami chłopaka w jakiś sposób zmuszała go, by patrzył, stał z tamtym oko w oko, oddziałując na niego tak samo, jak tamten na niego, gdy wyzywali się nawzajem werbalnie.

 

- Tym razem to ty przegrasz, Potter – wysyczał, kiedy wymieniali przepisowy uścisk dłoni.

Zielone oczy zwęziły się.

- Masz na myśli, że przegram w taki sam sposób, jak za każdym razem, kiedy graliśmy przeciwko sobie? Och, czekaj. To byłeś ty.

Wzruszył ramionami.

- Każdego czasem opuszcza szczęście. Dzisiaj twoja kolej.

 

Odpowiedź Harry’ego została ucięta przez panią Hooch, która poinformowała obie drużyny, że mają grać fair i przygotować się; chwilę później dmuchnęła w gwizdek. Czternastu zawodników odbiło się od ziemi i wystrzeliło w powietrze.

 

Był piękny listopadowy poranek, zimny i rześki. Czysty, z kilkoma białymi chmurkami podkreślającymi błękit nieba. Kiedy Draco wzniósł się na poziom, na którym zwykle latał, poczuł się, jakby mógł zobaczyć wszystko, aż po krańce ziemi przez bezlistne drzewa. Jego przyszłość rozpościerała się przed nim jak horyzont; to był jego ostatni rok. Ostatni rok, żeby choć trochę się zabawić, zanim upomni się o niego jego przyszłość, zanim zostanie zmuszony, by zobaczyć, gdzie prestiż i możliwość bycia Malfoyem otwierają przed nim wszystkie możliwości przewodzenia światu.

 

To była także jego ostatnia szansa, by pokonać Harry’ego Pottera. Tłuczek przeleciał obok niego, wyrywając go z zadumy, i przeklął sam siebie za to, że pozwolił kilku cennym chwilom umknąć bez wypatrywania znicza. Szukający Gryffindoru uplasował się na środku pola; Draco podleciał niedaleko, by zająć taką samą pozycję, na wypadek gdyby musiał zanurkować po małą, złotą piłeczkę – kiedykolwiek miała się pokazać.

 

- Znajdź sobie własny punkt obserwacyjny! – krzyknął do niego Harry ponad wrzaskami tłumu.

- Raczej nie, tutaj bardzo mi się podoba – odpowiedział Draco leniwie, mrużąc lekko oczy dla ochrony przed słońcem, kiedy przeszukiwał wzrokiem boisko. – Masz jakiś problem? Boisz się, o ile szybsza od twojej starej Błyskawicy okaże się moja Supernowa 10?

- Błyskawica nadal lata świetnie, dziękuję.

 

Draco zaryzykował krótki rzut okiem na chłopaka i ucieszył się, widząc, że Gryfon zagryzł zęby w odpowiedzi na obelgę. Zdecydował się na zastosowanie swojego triku, i skierował miotłę do zapierającego dech w piersiach, wywracającego żołądek nurku. Harry, myśląc, że coś zauważył, natychmiast poleciał za nim. Grunt zbliżał się bardziej i bardziej, i Draco, w momencie, gdy prawie stracił kontrolę, sekundy przed zderzeniem idealnie wypracowanym ruchem poderwał swoją miotłę. Wtedy zaczął się śmiać ze swojego przeciwnika, który spóźnił się, hamując kilka cali za nim.

 

- Mówiłeś coś, ślamazaro?

 

Jednak zamiast odpowiedzieć na obelgę, Gryfon odwrócił się nagle na miotle i, wykręcając głowę, Draco zdołał zobaczyć, dlaczego: wypuszczono znicza.

 

Natychmiast rozpoczął się wyścig. Każdy chłopak zamierzał zakończyć grę szybko i błyskawicznie ogłosić zwycięstwo swojej drużyny. Śmigali slalomem przez pole w gorliwym pościgu za małą, uskrzydloną piłeczką, a kafel, tłuczki i koledzy z drużyny przelatywali obok w szalonym pędzie, zamieniając się w rozmazane plamy. Dwa razy obaj zgubili złoty kształt w blasku niskiego listopadowego słońca, ale za każdym razem któryś w przeciągu sekund na nowo odnajdywał przedmiot i pościg trwał.

 

Cała uwaga Draco skupiła się na małym, złotym obiekcie; ledwo dostrzegał to, co go otaczało, kiedy ścigał go pod siedzeniami, a potem między i przez obręcze. Czuł Harry’ego po swojej lewej; wiedział, że czerwona plama była zdeterminowana, by udowodnić swoją wyższość przynajmniej tak jak on sam. Piłeczka była tylko kilka stóp przed nimi… bliżej… bliżej… uniknęli niespodziewanego tłuczka… znów przelatywali przez pętle… Cholera! Zatrzymała się tuż poza zasięgiem jego dłoni.

 

W akcie skrajnej desperacji Draco nagle poderwał miotłę w prawo, kiedy znicz skierował się przed niego. W tym momencie bardziej skupiał się na tym, by nie podnosić głowy, niż na tym, by go złapać.

 

Stuk! Mała piłeczka uderzyła dłoń Draco tak mocno, że prawie ją upuścił. Przez jeden zamarły moment spojrzał w szoku na swoją rękę. Czy to prawda? Czy naprawdę widział te małe skrzydełka, uderzające go w nadgarstek? Tak!

 

Odkrycie prawdy zajęło mu milisekundę; kiedy tylko do niego dotarła, poruszył ręką, by podnieść ją wysoko w górę – gest, który chciał wykonać przez sześć długich lat.

 

Odwrócił się, by spojrzeć za siebie; widok przegranej na twarzy Gryfona był wart wszystkich tych lat, w czasie których gościł on na jego twarzy.

 

- Zgubiłeś coś? – zachichotał, machając zniczem w powietrzu.

 

Początkowe zaskoczenie zmieniło się w triumf i Draco zastygł w chwili euforii; wtedy twarz Harry’ego nagle przybrała zupełnie nowy, niespodziewany wyraz. Strach. Strach?

 

- Uważaj! – wykrzyknął ciemnowłosy chłopak w chwili, gdy Draco poczuł, że tyłem głowy trzasnął w coś naprawdę twardego. Ból rozprzestrzenił się po jego czaszce i podążył w dół wzdłuż kręgosłupa. Znicz wyślizgnął się z jego palców.

 

I ostatnią rzeczą, którą zobaczył, zanim ogarnęła go ciemność, był Harry Potter, wychylający się do przodu, aby go złapać.

 

Rozdział 1

Świat ciemności

 

 

The eyes that shone

Now dimmed and gone

~Thomas Moore

 

“… I wtedy, w 1752, olbrzym Melvin Markotny przypadkowo rozdeptał kilka goblinów. Przerwało to nadchodzącą rebelię, lecz rozpoczęło wojnę między goblinami a olbrzymami, która trwała siedemnaście lat i dwanaście dni. Przez ten czas…”

 

Draco powstrzymał chęć zatrzaśnięcia książki tylko po to, by uciszyć nieprzerwane i irytujące buczenie. Historia magii była wystarczająco nudna sama w sobie. Czy zaklęcie, które sprawiało, że książki czytały mu na głos, musiało być równie monotonne? To rzeczywiście brzmiało prawie jak profesor Binns; po pewnym czasie nawet jego podręcznik z eliksirów wydawał się nudny.

 

Potarł oczy zmęczonym ruchem. Ten odruch został, choć one już nie pracowały. Książka terkotała dalej. Zmusił się, żeby uważać, w przyszłym tygodniu miał test z historii z materiału, który mieli powtórzyć przez wakacje i chciał mieć naukę za sobą jak najszybciej. A to oznaczało dostarczanie do mózgu jak największej ilości informacji za pierwszym podejściem, co minimalizowało to, ile razy musiał słuchać tych cholernych akapitów.

 

Od wypadku w czasie meczu Quidditcha minęły dwa miesiące, dwa miesiące pełne ciemności. W swoim triumfie głupio zapomniał, jak blisko pętli leciał. Omyłka ta kosztowała go utratę wzroku. Czarodziejskie lekarstwa mogą wyleczyć wiele rzeczy, ale nie mogą (z przykrością poinformowali go uzdrowiciele) odwrócić zniszczeń, które zaszły w mózgu. Rana płatu potylicznego z tyłu głowy, powiedzieli, i nie ma nic, co można by w tej sprawie zrobić. I chociaż ojciec im groził, jego matka błagała, a on sam z niedowierzaniem zasięgał drugiej, trzeciej, dwunastej porady, odpowiedź specjalistów magomedycyny była zawsze ta sama: czekała go ślepota.

Trwała.

 

***

 

Harry przeszukiwał półki z tyłu biblioteki, dopóki nie znalazł książki, której potrzebował na zajęcia zielarstwa: przeglądu specjalistycznych grzybów. Otrzepał ją z kurzu, pobieżnie rzucił okiem na treść, a potem wetknął pod ramię. Było tam też kilka książek, których będzie potrzebował później, ale postanowił, że przyjdzie po nie jutro. Nie był Hermioną, która potrafiła przebić się przez stos antycznych, wysuszonych ksiąg w ciągu jednej nocy. W porównaniu z jego zwykłym wysiłkiem na dziś wieczór ta jedna w zupełności wystarczy. A skoro już o tym mowa, w przyszłym tygodniu miał być test z historii magii, powinien zacząć się uczyć, zanim Hermiona zacznie go ścigać razem ze swoimi znaczonymi na kolorowo notatkami.

 

Kiedy lawirował między regałami z powrotem, wzdłuż tylnej ściany, usłyszał niski, monotonny głos. Brzmiał on zupełnie jak profesor Binns, tylko jeszcze mniej interesująco. Zaciekawiony, wetknął nos do jednego z bocznych pokoików wyłaniających się zza ściany. I natychmiast się zatrzymał.

 

W oświetlonym świeczkami pokoju siedział Draco Malfoy, z głową opartą na pięści. Jego podręcznik leżał otwarty przed nim na stole… i była to książka, która najwyraźniej potrafiła mówić. Albo ktoś jeszcze tam był i miał Pelerynę Niewidkę, bo Draco z całą pewnością nie mówił głośniej niż szeptem, a nikogo innego nie było widać.

 

- Kimkolwiek jesteś, powinieneś albo się odezwać, albo wynieść. Nie cenię sobie zbytnio, kiedy ktoś się na mnie gapi.

- Eee… - powiedział Harry, zaskoczony. Zobaczył, jak Draco się odwraca – nie po to, by patrzeć, lecz by słuchać. Jego głowa obróciła się tylko tyle, że jego lewe ucho skierowane było w stronę drzwi, tam, gdzie Harry stał. – To ja, Harry. Potter. Ja… hmm… nie chciałem przeszkadzać. A poza tym, skąd wiedziałeś, że tu jestem?

- Przez twoje kroki, idioto, a przez cóżby innego? Szkolne buty nigdy nie poruszały się specjalnie cicho po kamiennych podłogach.

- Och – Harry poczuł się głupio; o tym nie pomyślał. – Więc… yy… czy to twoja książka mówi? I nie musisz czytać? Zastanawiałem się, jak sobie z tym radzisz.

Draco westchnął, poirytowany.

- Tak, tak to teraz działa. Rzucam zaklęcie na książkę i sama się odtwarza. Zupełnie jak czytanie dziecku bajki na dobranoc, tylko dużo mniej interesujące. Przychodzę się uczyć tutaj, więc głos książki nikomu nie przeszkadza. Nie potrzebuję ludzi, gapiących się na mnie z powodu hałasu.

Harry wszedł do pokoiku. Teraz słyszał głos książki dużo wyraźniej.

- Cóż, brzmi nudno. Czy wszystkie książki mówią tak samo?

- Dokładnie.

- Nie możesz tego jakoś zmienić?

- Nie. – głos Ślizgona był szorstki. – A teraz, jeśli już skończyłeś bawić się w dwadzieścia pytań, chciałbym wrócić do nauki.

- Wiesz – zaproponował Harry, podchodząc, by stanąć przed drugim chłopakiem. – Ja mógłbym ci poczytać zamiast niej.

 

Blondyn poruszył głową, by wyraźniej go słyszeć, i Harry poczuł się lekko zdenerwowany swoim pierwszym bliższym spojrzeniem na twarz Draco od czasu wypadku; ta sama blada, spiczasta twarz, teraz dziwnie pusta. Przyzwyczaił się do szarych oczu, rzucających w niego sztyletami spojrzeń; teraz wyglądały jak kamienne ściany – płytkie i niezgłębione, skupione na niczym.

 

- A niby po co? – warknął blondyn. Harry poczuł się dziwnie uspokojony faktem, że przynajmniej głos Malfoya nadal zawiera w sobie jakieś sztylety.

- Cóż, pomyślałem tylko, że to mogłoby nie być tak nudne, gdybym…

Malfoy prychnął.

- Nie potrzebuję twojej litości.

- To nie jest litość! To…

- To co?

- Próbuję tylko pomóc, dobra? Co w tym takiego złego? Ty się nudzisz, a ja proponuję jakoś tę nudę zmniejszyć.

- No tak. Jak mogłem zapomnieć? – wycedził niewidomy chłopak. – Harry Potter, bohater wszystkich. Żaden problem nie jest zbyt trywialny dla naszego Cudownego Chłopca.

- Jaki masz do cholery problem, Malfoy? – Harry zaczynał się złościć, nie był pewien, czy na siebie czy na Ślizgona. Co do u diabła nakłoniło go do zaoferowania pomocy temu gnojkowi?

- Mój problem? Moim problemem jest to, że pchasz się, gdzie nie trzeba, i w zasadzie przeszkadzasz mi w pracy. Teraz, jeśli wybaczysz, mam masę nauki. Idź uratować jakąś panienkę w potrzebie, skoro tak bardzo chcesz pomóc. – po tych słowach Draco znów pochylił się nad książką, przewrócił stronę, która skończyła się, kiedy się kłócili, i pozwolił jej wrócić do czytania.

 

Harry odszedł, wściekły jak nigdy.

 

Jednakże już następnego dnia był tam z powrotem. Powiedział sobie, że poszedł odnaleźć dodatkowe książki, których potrzebował do eseju, i w zasadzie taki miał cel. Udało mu się zignorować fakt, że nie musiał szukać ich w tylnym korytarzu, w samych skarpetkach, z butami w ręce, żeby go osiągnąć. Harry nie był zupełnie pewny, co tutaj robił i dlaczego, ale po wczorajszej wymianie zdań był ciekawy, jak Draco sobie radzi. Od wypadku nie widywał swojego byłego nemezis zbyt często – tamten wyjechał, a potem zamknął się w sobie. Nie dokuczał więcej Harry’emu i jego przyjaciołom, z nikim właściwie nie rozmawiał, nie licząc momentów, kiedy kazał mu nauczyciel. Niby wyglądało na to, że jakoś sobie radzi – wrócił do szkoły, całkowicie nadrobiwszy materiał, który go ominął, był przygotowany na wszystkie zajęcia i Harry rzadko widywał, by prosił o pomoc w… czymkolwiek. Ale jak to robił?

 

Prześlizgnął się do małego pokoiku do nauki, zdecydowany nie dać się złapać tym razem, ale kiedy już tam dotarł, zrozumiał, że wcale nie musiał zadawać sobie trudu z ukrywaniem. Zamiast spoczywać na nadgarstku, głowa Malfoya, tym razem, oparta była na stole. Miał zamknięte oczy i wyglądał, jakby zupełnie zapomniał o buczeniu otwartej przed nim książki do historii. Widocznie nuda zrobiła swoje. To podsunęło Harry’emu pomysł.

 

Wszedł do pokoju, wskazał książkę różdżką i wyszeptał: „Finite Incantatem”. Głos umilkł. Wtedy ostrożnie odsunął sobie krzesło i usiadł, kładąc swoją torbę na podłodze tak cicho, jak tylko mógł, czekając, aż drugi chłopak się obudzi. Nie trwało to długo: najwyraźniej był zwolennikiem krótkich drzemek.

 

Blondyn usiadł z jękiem, śpiąco przecierając oczy, i rozejrzał się za ucichłą książką, jakby wystraszył się panującej w pokoju ciszy.

- Głupie zaklęcie – burknął.

Harry przerwał mu, zanim Draco zdążył znowu aktywować czar.

- Cudowny Głos dostarczył dziś zbyt dużo wrażeń?

Malfoy podskoczył, obracając głowę w kierunku Harry’ego.

- Potter, co ty do diabła tutaj robisz? Cholera, prawie przyprawiłeś mnie o zawał serca.

Harry wzruszył ramionami, zapominając, że drugi chłopak go nie widzi.

- Byłem po sąsiedzku, zobaczyłem, że śpisz, i przyszedłem powtórzyć moją propozycję.

- Musimy znowu do tego wracać? Mówiłem ci, nie…

- Tak, tak, wiem. Nie potrzebujesz litości. Ale nie mogą cię też usypiać twoje własne podręczniki. Zobacz, ja też muszę się uczyć na ten głupi test. Więc, tak długo jak robię postępy w walce z materiałem, mogę go równie dobrze powtarzać z tobą.

- Czemu nie powtórzysz go z twoimi małymi przyjaciółmi Gryfonami? – spytał Malfoy ostro.

- Bo Hermiona musi dzisiaj przewodniczyć na spotkaniu prefektów, a Ron wychodzi ze swoją dziewczyną, Mandy. Słuchaj, tracimy tutaj czas. Ja muszę się uczyć, ty musisz się uczyć, a materiał jest cholernie nudny. I, ostatecznie, przynajmniej powstrzymamy się nawzajem od snu – Harry nie mógł odmówić sobie dodania pewnej złośliwości. – Wygląda na to, że przydałoby ci się to jakąś chwilę temu.

Draco spochmurniał.

- Świetnie – ustąpił. Pchnął książkę w kierunku Harry’ego. – Oczywiście w przeciwnym razie masz zamiar nigdy mnie nie zostawić. Jeżeli jesteś aż tak zdeterminowany, by ochrypnąć, czytając, możesz użyć do tego mojej książki. Ale przynajmniej spróbuj być interesujący.

Harry uśmiechnął się krzywo, kiedy podniósł tekst do oczu.

- Wątpię, że nawet bliźniacy Weasleyowie mogliby zrobić coś interesującego z wojen pomiędzy goblinami a olbrzymami, ale spróbuję.

Cofnął się o kilka stron i zaczął czytać.

- „Po podpisaniu Traktatu Smarkotrawnego w 1796, Olfred Tępy założył nowe społeczeństwo obok mało znanego miasteczka, Herringsfordu…”

 

***

 

Draco zaczynał każdy ranek, leżąc w swoim łóżku, oddychając cicho i nieśpiesznie, i próbując ustalić, czy już się obudził czy nie. Otwieranie oczu nie przynosiło efektów, więc zwykle ustalenie, czy jego ciało było przytomne, a on sam świadom otoczenia, czyli nie śpiący, zajmowało mu kilka minut. Tego ranka ziąb w powietrzu przywrócił go do przytomności bardzo szybko, więc sięgnął po różdżkę, którą każdej nocy zostawiał w tym samym miejscu na swojej szafce nocnej. Wyćwiczonym ruchem wskazał na zegarek, który stał obok na równie konkretnym miejscu.

 

„Tempus” – mruknął.

- Szósta dwadzieścia trzy – powiedział mu zegar.

 

Usiadł, ziewając, przerzucił nogi nad krawędzią łóżka i postawił stopy na zimnej, kamiennej podłodze. To zawsze bardzo szybko go budziło. Ostrożnie poruszając się wokół łóżka odnalazł swój kufer, uklęknął, znalazł swój płaszcz kąpielowy, a potem, wodząc palcami wzdłuż ściany, skierował się na zewnątrz, w stronę hallu, do pryszniców. Wolał tam chodzić wcześniej, bo zawsze była ostra rywalizacja o ciepłą wodę.

Albo ludzie, którzy się na niego gapili.

 

~*~*~

 

Kiedy magomedycy odkryli, że z jego wzrokiem nie będzie już ani lepiej, ani gorzej i wyleczyli przewlekłe psychiczne bóle, został wysłany do domu z nauczycielem, żeby opanować kilka przydatnych umiejętności. Jak poruszać się wokół. Jak lepiej używać pozostałych mu zmysłów. Jak rzucać zaklęcia na tekst tak, żeby sam czytał mu na głos; podobne zaklęcie zostało zastosowane na maleńkich tabliczkach, wszytych w jego ubranie, aby samo mu się opisywało. Jak kroić składniki eliksirów bez utraty własnych palców, używać różdżki z odpowiednią precyzją. Oraz kilka innych sztuczek, potrzebnych, by skończyć szkołę i przetrwać w realnym świecie. Unikał czegokolwiek, co wymagałoby pomocy innej osoby, jak tylko mógł.

 

Malfoy nie prosi o pomoc; Malfoy nie polega na nikim, kto mógłby go zawieść. Zabraniano mu okazywania słabości przez całe życie; z całą pewnością nie miał zamiaru teraz zaczynać. Zwłaszcza, że jego ojciec prawie natychmiast stracił całe zainteresowanie jego osobą.

 

Nie był już dłużej przeznaczony Czarnemu Panu ani żadnym innym źródłom mocy, skoro Lucjusz uważał go za uszkodzonego i słabego. Właściwie, teraz nie miał już pożytku z syna. Kiedy starszy Malfoy był w pobliżu, był tak uprzejmy, jak każdy z magomedyków, ale to nie było to. Draco był tak bardzo zdeterminowany, by udowodnić, że nadal jest zdolny do funkcjonowania jak czarodziej – jak człowiek – żeby móc w przyszłości pokazać mentalny język temu, który go odrzucił. Utrata przyszłej kariery obchodziła go mniej; tak naprawdę, nikt nigdy nie dał mu wyboru w tej sprawie i teraz, kiedy już go miał, nie wybiegał myślami w przyszłość tak daleko. Jego umysł był zbyt skupiony na tym, by z powrotem stanąć na nogi i trzymać się od wszystkich z daleka.

 

Tak szybko, jak tylko mógł, strząsnął z siebie troskliwe ramiona matki i Enida – ludzkiego służącego, którego zatrudniono, by mu pomagał (skrzaty domowe były za małe, by móc go wszędzie zaprowadzić). Na niewielkich dystansach – dookoła swojego pokoju i w dół do toalety – radził sobie sam, idąc ostrożnymi krokami, czasem z ręką na ścianie. Na dłuższe wycieczki dostał Przewodnika. Był on drogi, ale zażądał go, kiedy tylko jego nauczyciel powiedział mu o jego istnieniu.

 

- Co mam zrobić, za każdym razem znajdywać kogoś, kto będzie mnie prowadził wszędzie, dokąd zechcę pójść w Hogwarcie, jak małe dziecko, które nigdy nie nauczyło się przechodzić przez ulicę? – zagadnął któregoś wieczoru podczas kolacji.

- Draco, kochanie, ale na ludziach można o tyle bardziej polegać – odpowiedziała jego matka niepewnie. – Co jeśli… ten Przewodnik… coś przeoczy?

Zwrócił się w stronę jej głosu.

- Wiesz, ile razy Enid przeoczył mały krok w górę, kiedy kamienie są nierówne, albo gorzej, coś mało stabilnego? Moi koledzy będą zupełnie tacy sami. Zostaw mnie Crabbe’owi i Goyle’owi, a równie dobrze możesz od razu, tu i teraz, skręcić mi kark. Jak sądzisz, dlaczego Przewodnik tyle kosztuje? Mój nauczyciel mówi, że jest najlepszy.

 

Jego nauczyciel miał rację. Wystarczyła odrobina praktyki, głównie po to, by nabrał pewności siebie i wiary w urządzenie, i wkrótce mógł podróżować samodzielnie niemal wszędzie, gdzie zapragnął się udać, podając tylko kierunki, jak i, w znajomych miejscach, jedynie cel wędrówki. Przewodnik, mała kula rozmiaru mniej więcej pomarańczy, unosiła się w powietrzu tuż przed nim na wysokości jego głowy i była zaprogramowana tak, by wyczuwać przeszkody, schody, krawędzie i wszystko inne, co mogłoby przeszkodzić mu w poruszaniu się bezpiecznie. Informował go, kiedy stanąć, skręcić, uważać na stopy, kiedy dotarł do szczytu lub końca schodów oraz kiedy musiał się zatrzymać przed koleiną albo skrzyżowaniem, i to we właściwym czasie. Musiał tylko stuknąć w niego różdżką i wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie, żeby go aktywować za każdym razem, kiedy dokądś szedł, i później uważnie wypełniać jego wskazówki. Chociaż tego nie widział, wiedział, że Przewodnik świecił lekko, kiedy się poruszali, żeby ostrzegać innych dookoła. Prawie zupełnie wyeliminowało to konieczność zatrzymywania się, by nie wpadać na kogokolwiek, bo ludzie, nawet ci, którzy nie wiedzieli, do czego urządzenie służyło, automatycznie skręcali w bok. Nie lubił ogłaszania swojego stanu w ten sposób, ale mając za alternatywę poleganie na innych, którzy prowadzili go zdecydowanie mniej uczciwie, niechętnie to zaakceptował.

 

Sprawdzian nadszedł w styczniu, kiedy skończyła się przerwa świąteczna i wrócił do Hogwartu, po raz pierwszy od czasu katastrofy. Jego wypadek miał miejsce w środku listopada, dlatego resztę jesiennego semestru spędził najpierw w szpitalu, a potem w domu, ucząc się technik przeżycia w swoim nowym, ciemnym świecie. Nalegał na kontynuowanie nauki – sytuacja była już wystarczająco zła w jego myślach, odmówił więc pogarszania jej jeszcze ryzykiem powtarzania roku czy zostania w tyle. Jego dodatkowi nauczyciele przynosili mu zatem co weekend trochę materiałów, coraz więcej, w miarę jak poprawiały się jego zdolności nauki.

 

Sam profesor Snape odezwał się kilka razy; nauczył Draco ważyć najważniejsze eliksiry, a potem zaproponował spotkanie ze starszym Malfoyem podczas kolacji. Draco jadał jednak w swoim pokoju tak często, jak tylko mógł.

 

A więc, kiedy wysiadł z pociągu po przerwie świątecznej, był mniej więcej gotowy, by poradzić sobie z większością przedmiotów, i teoretycznie zmotywowany do wyrównania większości wyników. Jednakże, jego spotkanie z rzeczywistością nowego życia w Hogwarcie okazało się być trochę inne.

 

~*~*~

 

Wilgotny, ale już nie ociekający wodą, ubrany w szlafrok kąpielowy Draco wrócił do swojego dormitorium i podszedł do szafy. Szarpnięciem otworzył jej prawe skrzydło i sięgnął po koszulę od uniformu, która wisiała z tej strony wraz z innymi.

 

„Biała. Sztywna.” – powiedziała mu tabliczka, kiedy już wymówił odpowiednie zaklęcie. Chociaż nie było zbytnich wątpliwości co do tego, czy wziął właściwą koszulę – był doskonale świadomy, jak zorganizowane są jego ubrania, tak samo jak tego, jakie są w dotyku – jego ślizgońska część nie byłaby zaskoczona, gdyby jego współlokatorzy wślizgnęli się do dormitorium i pozamieniali rzeczy miejscami, ot tak, dla żartu. Wyciągnął swoje spodnie, krawat, swój „Szary. Zielone zdobienia.” sweter, hogwarcką szatę i bieliznę, po czym szybko się przebrał.

 

- Twoje włosy potrzebują grzebienia – zestrofowało go jego odbicie; na drzwiach szafy wisiało lustro.

- Tak, tak – gderał, szukając dłońmi szlufek od paska. – Daj mi minutę. – Przeciągnięcie paska, a potem przygładzenie wilgotnych włosów zajęło mu tylko kilka chwil. Mięśnie nadal pozostawały zręczne.

- Dużo lepiej – zabrzmiała odpowiedź odbicia. Draco przeciągnął powoli dłońmi w dół ciała, jeszcze raz sprawdzając swój wygląd dotykiem. Nie wyglądało na to, by lustro zamierzało wprowadzić go w błąd, ale nadal niezupełnie wierzył oszlifowanemu szkłu. Cóż, to było wszystko, co miał, patrząc na alternatywę: pytanie kogoś codziennie rano, czy wygląda w porządku, jak potrzebujące dziecko albo, co gorsza, próżna dziewczyna. Nie, dzięki.

 

- Accio Przewodnik– wyciągnął rękę i poczuł, jak gładka kula opada mu delikatnie na dłoń. – Tendo – powiedział. Usłyszał ciche brzęczenie, gdy urządzenie się aktywowało, i poczuł leciutki powiew, kiedy uniosło się, by zawisnąć w swojej zwykłej pozycji obok jego głowy. – Wielka Sala.

 

- Prosto.

 

Wyszedł za drzwi (Skręć w lewo.) Prawie nie potrzebował urządzenia, żeby trafić do najczęściej odwiedzanych pomieszczeń. Stawał się dobry w zapamiętywaniu, ile jeszcze stopni, ile schodów mu zostało i kiedy będzie następny zakręt. Ale nadal musiał na nim polegać, by ostrzegało go o znikających stopniach, przeszkodach zostawionych na podłodze przez Irytka i innych zagrożeniach. Dzisiejsza podróż na śniadanie, jednakże, odbyła się bez specjalnych wydarzeń. Przewodnik doprowadził go do końca stołu Slytherinu, gdzie zwykle siedział, i zajął swoje zwykłe miejsce bez oklasków.

 

- Jajka sadzone masz przed lewą ręką, tosty nad talerzem, i muesli po prawej od tego – powiedział mu Blaise. – Och, a dzbanek z herbatą jest – Draco usłyszał stuk! jakby dzbanek został popchnięty w jego prawą stronę – obok twojego prawego łokcia.

 

Tutaj znajdowało się jedyne miejsce, gdzie Draco był zmuszony prosić o pomoc; bez osoby, która by mu o tym powiedziała, nie miałby pojęcia o tym, co właściwie zostało podane ani gdzie znajduje się na stole. Skrzaty domowe robiły dużo rzeczy z przyzwyczajenia tak samo, ale nawet one nie kładły potraw precyzyjnie w to samo miejsce każdego dnia ani nie podawały tego samego jedzenia, a i tak przedmioty były już zwykle poprzesuwane przez innych uczniów zanim on w ogóle tam dotarł. Blaise i Pansy byli informatorami, na których w tej kwestii można było polegać najbardziej; po dwóch rankach typu „mleko jest tam” ze strony Crabbe’a i Goyle’a przestał ich pytać.

 

- Dzięki – mruknął, wciąż nienawidząc tego, że musiał prosić o asystę przy czymkolwiek. Wziął sobie trochę jedzenia i zjadł w ciszy. Słuchał swoich współlokatorów potykających się o stół, ziewających i trajkoczących przed pierwszą lekcją, ale do nich nie dołączył. Wiedział, że podczas gdy kiedyś był znanym przywódcą Domu, teraz był postrzegany jako nikt więcej niż upadły król. Co mógł zrobić niewidomy uczeń dla Domu, którego jedynym pragnieniem była potęga? Nie chciał też ich litości czy pogardy - bo nie mógł latać, bo stracił swoje złote miejsce w drużynie. Jego poprzednie tak zwane przyjaźnie nigdy nie były zbyt bliskie, powiedział sobie – były raczej zaniedbywane albo stanowiły część niekończącej się gry o władzę.

 

I nawet nie myślał o jakichś romantycznych więziach. Tak jak z jego karierą, dorastał, nigdy nie sądząc, że będzie miał w przyszłości dużo do powiedzenia. Malfoyowie zwykle żenili się z powodów politycznych, a nie miłości. Gdy Draco okazał się gejem, w najmniejszym stopniu nie powstrzymało to Lucjusza– w końcu, zawsze można trzymać kochanków na stronie. Ale chociaż ślepota kupiła mu wolność, była to ślepa uliczka; nie potrafił sobie teraz wyobrazić, by ktokolwiek go pragnął.

 

Dużo łatwiej było odepchnąć wszystkich, zamiast samemu zostać odrzuconym. Zamknął się w sobie, żył tak normalnie, jak to możliwe, i sam radził sobie ze swoją pracą.

 

Cóż, jakby nie patrzeć, do poprzedniego dnia. Draco powiedział sobie, że zrobił to tylko po to, żeby Gryfon w końcu się zamknął, ale musiał przyznać, że uczenie się z Harrym było zaskakująco przyjemne. Miał głos naprawdę dobry do czytania. I nawet początkowe sprzeczki nie były takie złe, nie kłócili się tak nigdy… przedtem. To był prawdopodobnie najbardziej normalny sposób, w jaki ktoś go potraktował, nawet mimo że sam tego nie chciał. Ich dalsze kłótnie, jednakże, były dużo uprzejmiejsze, kiedy sprzeczali się nad czytanym materiałem i wynikłą z niego wyższością niektórych er nad innymi w czasie przygotowań do testu Binnsa.

 

Śniadanie dobiegło końca, zasunął za sobą krzesło.

 

- Tendo – eliksiry – powiedział swojemu Przewodnikowi, automatycznie zwracając się w prawo, gdzie znajdowały się drzwi. Dzisiaj przynajmniej zacznie lekcje od przedmiotu, który lubił, nawet jeśli – jak wszystko inne – był teraz dla niego dużo trudniejszy.

 

 

Rozdział 2

Nauka

 

 

It is not so much our friends’ help that helps us

As the confident knowledge that they will help us.

~Epicurus

 

 

- Gdzie byłeś wczoraj w nocy? – zapytała Harry’ego Hermiona, kiedy tylko zszedł tego ranka do pokoju wspólnego.

- Też się cieszę, że cię widzę – odparł z uśmiechem.

Hermiona lekko się zarumieniła.

- Przepraszam. Ale wiesz, że się o ciebie martwię. Nie widziałam cię, odkąd wróciłam ze spotkania prefektów. Musiałeś być gdzieś indziej do późna – skinęła głową Ronowi, który pojawił się za Harrym, ziewając. – Co do ciebie, to jestem pewna, że byłeś gdzieś indziej do późna. Szczerze,...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl