Draco Maleficium - BÅ‚azen HP-DM, drarry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nad brzegiem jeziora, skryty wśród nurzających się w wodzie konarów wierzby, siedział człowiek. Niepokojąco spokojny, smutny wzrok utkwiony miał w cichej, lekko zmarszczonej tafli wody. Żaden mięsień na jego twarzy się nie poruszył. Tylko błysk w lekko podkrążonym oku, niewidoczny dla nieuważnego obserwatora, ujawniał szalejące wewnątrz piekło.
Z dala, z naprzeciwka, nadszedł drugi człowiek. Młody chłopak ze zmierzwionymi, kruczoczarnymi włosami, błyszczącymi żywo zielonymi oczami przywodzącymi na myśl szmaragdy i w okrągłych okularach rozglądał się chwilę po rozległym placu, aż dojrzał samotną postać pod wierzbą. Podbiegł do niej uradowany.
-Wreszcie cię znalazłem, Draco- uśmiechnął się promiennie na widok swojego kochanka-Jakoś czułem, że tu będziesz, w taką pogodę...
             Draco nie odpowiedział. Harry podążył oczyma za wzrokiem milczącego Ślizgona.
             Ten dzień miał w sobie aurę mistycyzmu i pewnej nieokreślonej, ale przejmującej melancholii. Rzadka, wysoka mgła unosiła się nad szumiącą miarowo trawą, błyszczącą od małych kropelek rosy jak od małych brylantów... albo łez. Delikatny, ledwo odczuwalny wiatr poruszał lekko źdźbłami trawy i tworzył maleńkie fale na przejrzystej, milczącej tafli jeziora. Drzewa szeleściły cicho, jakby zaklęte w subtelnym tańcu. W oddali parę ptaków poderwało się do lotu-delikatny trzepot ich skrzydeł rozbrzmiewał jakby na granicy słyszalności. Gdzieś z oddali dobiegały słabe cykania świerszczy. Jednak to były jedyne dźwięki. Panująca wokół majestatyczna, mistyczna cisza, spokój tego miejsca, jakiś magiczny zastój, stoickie piękno mogłyby napawać duszę radością, gdyby nie mgła i popielate, gęste chmury przykrywające ponure dziś niebo. Nadchodził zmierzch. Atmosfera tego miejsca, tego wieczoru, napełniała serce dziwnym smutkiem, spowodowanym nie konkretnym wydarzeniem, ale ukrytą głęboko w sercu przejmującą melancholią.
             Harry spojrzał na drzewo, o którego pień oparty siedział Draco. Wierzba zdawała się płakać. Wiatr delikatnie poruszał jej witkami, które robiły w gładkiej wodzie niewyraźne kręgi. Jak gdyby kapiące do jeziora łzy...
Jak blondyn mógł tu wytrzymać? Gdyby Harry posiedział tu trochę dłużej, naszłaby go pewnie ochota na samobójstwo. Ale cóż, Draco miał swój nieco dziwny charakter i chyba dobrze się czuł w takim otoczeniu.
             Gryfon cicho, jakby bojąc się zmącić głośniejszym ruchem magiczną atmosferę ciszy, podszedł do swojego wybranka i usiadł przy nim, kładąc delikatnie głowę na jego piersi.
-Znów uciekasz...-szepnął miękko-Uciekasz do swoich myśli, tam, gdzie ja nie mogę cię dogonić.
Draco jakby się ocknął. Ułożył głowę na miękkiej poduszce czarnych włosów Harry'ego. Zamknął oczy.
-Nie powinieneś tu do mnie przychodzić, ktoś może zobaczyć...
-Wszyscy są w zamku. Chyba tylko tobie odpowiada siedzenie na wilgotnej trawie w jesienny wieczór, zwłaszcza taki jak ten...
             Umilkł, wpatrzony w jezioro. Draco poruszył się lekko, a Harry poczuł bijące od niego napięcie. Przy tej atmosferze... Nagle czarnowłosego chłopca tknęło złe przeczucie. Czyżby Draco... znów miał depresję? Znów rozmyślał nad... nad tym wszystkim? Ostatnio zdarzało się to coraz częściej...
Podniósł głowę i z narastającym niepokojem przyjrzał się ukochanej twarzy. Draco wciąż patrzył w jezioro- Harry odniósł nieprzyjemne wrażenie, że blondyn usilnie nie chce patrzeć na niego- a wyraz jego twarzy sugerował, że młody dziedzic toczy ze sobą wewnętrzną walkę.
             Harry wyprostował się i troskliwie objął w dłonie zatroskaną twarz. Przysunął ją do siebie i pocałował delikatnie. To zawsze działało na Dracona jak najlepsze remedium, o wiele lepsze od słów. Pozwalało mu zapomnieć, o ile Harry się orientował. Zdawał sobie sprawę z tego, że działa na chłopca jak lek, balsam na bolące blizny, i to go cieszyło. Starał się czynić swą rolę najlepiej, jak mógł. Zawsze działało.
            Aż do dzisiaj.
            Draco odsunął się od niego nieznacznie.
-Nie powinieneś tego robić-powiedział cicho, zwieszając głowę w bok. Włosy opadły na jego oczy, przez co Harry nie mógł widzieć ich wyrazu-Ktoś mógłby zobaczyć.
-Mówiłem ci przecież, żebyś się tym nie przejmował. Nie dzisiaj. Nie teraz-szepnął Harry miękko z czułym uśmiechem, ale w głębi serca zaczął się poważnie martwić.
            Nieopodal do lotu wzbiło się stado kaczek. Wiatr mocniej zakołysał drzewami, trawa zaszeleściła, drzewa wygięły się w delikatne łuki. Robiło się coraz bardziej szaro.
            W końcu Draco podniósł głowę i spojrzał na Harry'ego; jego srebrzyste oczy lśniły niebezpiecznie.
-Harry, ja... dużo myślałem...-zaczął, starając się panować nad głosem.
Ten ton... Harry'emu wydało się, że jego serce na moment przestało bić.
-Tak...?-powiedział cicho, pełen najgorszych przeczuć.
-Doszedłem do wniosku... my... my nie możemy tak dłużej. To nie ma sensu. Nie ma żadnych szans, żadnej perspektywy na przyszłość, żadnego...
-Draco, o czym ty mówisz?- spytał Harry cicho, choć dobrze wiedział, co jego towarzysz próbuje przekazać-Żartujesz, prawda? Powiedz, że żartujesz.
-Mówię poważnie, Harry. To naprawdę nie ma sensu. Powinniśmy... naprawdę powinniśmy przestać. Póki jeszcze jesteśmy w stanie.
-Mówisz tak pod wpływem nastroju. Jestem pewien, że kiedy przemyślisz to jeszcze raz, w zamku, w ciepłej komnacie przy kominku, ze mną w łóżku, przejdzie ci. Masz zwykłą depresję. Chodź, pójdziemy do zamku, do tego pokoju...
-Nie. Nie, Harry. Już nigdy więcej tam nie pójdę.
-Daj spokój, nie mówisz serio... Wiem, że tak naprawdę tego nie chcesz. Widzę to w twoich oczach, słyszę w twoim głosie, czuję to całym tobą. Nie chcesz tego. Dlaczego zmuszasz się do czegoś, czego obaj nie chcemy?- Harry starał się mówić spokojnie, ale głos coraz bardziej mu drżał.
Draco już parę razy próbował od niego odejść, ale za każdym razem Harry'emu udawało się go odzyskać. Zawsze wracał. Ciągle powtarzał, że nie mogli być razem, ale tym bardziej nie mogli być osobno. Jednak Harry czuł, że tym razem będzie inaczej.
-To nie chodzi o to, czego chcemy. Świat tak nie funkcjonuje- Draco mówił coraz ciszej, a jego głos, coraz bardziej drżący, nabrał pewnej nuty sarkazmu-Nikt nigdy nie pytał nas o zdanie. Ale nie moglibyśmy tak żyć na dłuższą metę, pomyśl tylko! Wyobraź sobie przyszłość, Harry, pomyśl o niej przez moment!
-Nie myślę o przyszłości-odparł Harry desperacko- Myślę tylko o teraźniejszości. O chwili obecnej. To nią powinniśmy się cieszyć, Draco, nią powinniśmy żyć.
-Dorośnij wreszcie! Nie możemy żyć, nie myśląc o przyszłości i wierząc, że sprawy same się jakoś ułożą, bo nie ułożą. W końcu nas wykryją, wykryją i pogrzebią za życia. Tak będzie, jeśli wciąż będziemy przeciągać tę grę z losem. To jak... to jak wspinać się po lodowej ścianie.
-Mnie to nie obchodzi! Mógłbym się po niej wspinać całą wieczność, pod warunkiem, że z tobą! Jestem pewien, że jak będziemy razem, jak będziemy się nawzajem wspierać, być przy sobie do końca...
-To ten koniec nastąpi niezwykle szybko. Chcę, żebyś żył, Harry. Kocham cię i dobrze o tym wiesz, i dlatego musimy w końcu powiedzieć sobie "żegnaj". Tak będzie lepiej dla nas obu. To właśnie ta chwila.
-Nie, Draco, nie!- zawołał Harry rozpaczliwie, próbując przygarnąć kochanka do siebie, ale ten szybko go odepchnął.
               Gryfon ledwo już widział przez łzy. Ciekły niepohamowane. Wstał, dygocząc jak na stustopniowym mrozie. Zaciskał zęby, pięści.
-Nie rób tego...-wykrztusił, wstrząsany szlochem-Nie przekreślaj tego wszystkiego... Nie przekreślaj nas... Nie zamykaj się znów w swojej ciemnicy, od której tak bardzo chciałeś uciec... Proszę...
-Nie, Harry. Przestań. To koniec, definitywnie. Mam tylko nadzieję, że... zrozumiesz. Kocham cię. Wybacz-głos Dracona był zaledwie szeptem, cichym szeptem niesionym przez wiatr.
               A więc to tak... myślał Harry, przełykając słone łzy. To było nieodwołalne. Czuł to. Nie mógł już nic zmienić.
Zanim zdążył nad sobą zapanować, odwrócił się na pięcie i odbiegł tak szybko, że zorientował się w sytuacji dopiero, kiedy znalazł się w holu wejściowym.
             Draco patrzył za oddalającym się Harrym jak zahipnotyzowany.
Jednak to zrobił. Jednak w końcu się zdecydował. To była chyba najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił w swym nędznym życiu.
Był jedynie błaznem, rzucanym przez los na coraz to nowe sceny, gdzie grał swoje role. Błaznem, zabawiającym publikę swoimi wiecznymi błędami, pomyłkami, egoistycznymi snami.
Czemu w ogóle zdecydował się przyjąć uczucia Harry'ego?! Czemu się na to zgodził?! Zmienił życie ukochanego w ruinę przez same bycie z nim. Skazał ich obu na śmierć tego wieczoru, kiedy ich usta zetknęły się po raz pierwszy. Po raz kolejny grał błazna.
Ale teraz już nie. Teraz zrobił jedyny słuszny krok w swoim życiu. Co prawda, głęboko zranił Harry'ego, ale przejdzie mu w końcu. Zranił go, ale wierzył, że zrobił słusznie. Słuszne decyzje zawsze ranią. W końcu znów był błaznem, zachował się jak błazen, ale w imię lepszej sprawy-życia Harry'ego. To było mu droższe ponad wszystko. Ponad jego własne.
                "Nie możemy żyć razem", powiedział kiedyś Harry'emu, "ale też nie możemy żyć osobno". Harry nie pojął prawdziwego znaczenia tych słów, czyli niemego, wiszącego jak miecz nad głową pytania:
"Czy więc w ogóle możemy żyć?"
                Nie mógł. Wiedział to z całą pewnością. Nie mógł żyć bez Harry'ego, nie mógł żyć z nim, nie mógł żyć wcale.
                Tak, tak będzie najlepiej. Harry nie zrezygnuje, będzie próbował go odzyskać za wszelką cenę, a jedynym sposobem, żeby nie ulec i go uratować, było to... Jedyne słuszne wyjście... Tak będzie lepiej... Żył jak błazen i jak błazen skończy... Tak będzie lepiej dla Harry'ego... To go ocali...
Dla Harry'ego...
Dla Harry'ego...
-Dla ciebie-szepnÄ…Å‚, wstajÄ…c powoli z chorobliwym wzrokiem.
-Dla ciebie-powtórzył, wdrapując się na pobliską, mocną gałąź wierzby zwisającą wysoko nad wodą.
-Dla ciebie, Harry...-powtórzył, zdejmując z szyi swój szalik w barwach Slytherinu.
-Dla ciebie... Dla nas... Kochany... Żegnaj... Tak będzie lepiej... Kocham cię... Żegnaj....-powtarzał jak mantrę ochrypłym głosem szaleńca.
-Dla ciebie...
Pobliska czapla zerwała się do lotu.
              Harry przystanął i odczekał trochę. Serce waliło mu jak oszalałe, ale powoli się uspokajał i zbierał rozszalałe myśli. To wszystko to jakiś absurd! Draco znów miał depresję i przejdzie mu, to pewne. Nie odmówi mu, nie odrzuci go. Nie odrzuci jego ciepła. Tyle razy próbował, ale nigdy go nie odrzucił. Nie jego...
              Minęło parę minut. Harry powziął decyzję. Wróci nad jezioro i zrobi wszystko, żeby Dracona skłonić do zmiany zdania. Wiedział dobrze, że chłopak będzie się wzbraniał, ale w końcu ulegnie. Ulegnie tak, jak zawsze ulegał. I znowu wszystko będzie w porządku, jak dawniej. Pójdą razem do zapomnianego przez wszystkich pokoiku, zamkną się tam... Albo zostaną nad jeziorem, tam będzie nawet lepiej... Zostaną tam całą noc, ogrzewani nawzajem przez swoje nagie ciała...
Już Harry się postara, żeby wyleczyć swojego ukochanego z tego jesiennego doła. To nie mogło być naprawdę. Harry nie wierzył po prostu, że to naprawdę koniec.
To było niemożliwe.
               Ze świeżym zapasem optymizmu pobiegł z powrotem do miejsca, gdzie Dracona zostawił. Wyobrażał sobie chwile, które spędzą razem tej nocy, wyobrażał sobie ich wspólną przyszłość gdzieś w odludnym domku, gdzie nikt nie zmąci ich szczęścia... Wyobrażał sobie ich raj...
-Draco!- wykrzyknął, lecz jego okrzyk zamarł mu na ustach, w tej samej chwili, kiedy zobaczył wierzbę.
              Wiatr zawiał mocniej. Poruszał wodą, trawą, mgłą, drzewami... Poruszał witkami wierzby...
              Poruszył nieruchomym, luźnym jak szmaciana lalka ciałem, kołyszącym się na zielono-srebrnym szaliku tuż nad taflą jeziora. Martwym ciałem Dracona Malfoya.
Â
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]