Drej Nina - Za Drzwiami Młodości, Nie posegregowane(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
 NINA DREJ“Za drzwiami młodości”

 

 

 

Rozdział I

           Dom, w którym się urodziłam i wychowałam, to stara, przedwojenna kamienica, z resztkami świetności na elewacji, drewnianymi schodami wewnątrz i toaletami w piwnicy, i na strychu. Tylko w nielicznych mieszkaniach były toalety. Budynek usytuowany był obok torów kolejowych. Gdy przejeżdżał pociąg w mieszkaniach trzęsły się meble. U Celiny na trzecim piętrze, było to widoczne najbardziej. Stała tam biblioteczka z szybami, która oprócz tego że sama drżała jak osika, to jeszcze trzęsły się w niej szyby.            Na podwórku rosły cztery topole posadzone przez dzieci z parteru, kiedy byłam jeszcze bardzo mała. Tory kolejowe, to dodatkowa atrakcja podwórka. Czarny węglowy miał z nasypu doskonale zastępował kawę, kiedy bawiliśmy się w sklep. Przejeżdżający towarowymi pociągami polscy i radzieccy żołnierze rzucali suchary. Fajnie też było pomachać , gdy przejeżdżał pociąg osobowy, bo ludzie też nam machali.- Mnie pomachały trzy osoby, a mnie cztery - przekrzykiwaliśmy się zadowoleni. Na szynach kładliśmy też monety, które potem rozgniatał przejeżdżający pociąg. Najważniejszy był ten, kto miał najwięcej takich rozpłaszczonych pieniążków.          Podwórko należało tylko do nas. Dzieci z innych podwórek miały tu wstęp tylko za szczególnym pozwoleniem. Było komu pilnować wstępu, bo mieszkało tam trzydzieścioro pięcioro dzieci. Obok naszego bloku był plac, na którym można było grać w piłkę, w klasy i w inne gry. Dorośli porobili tam ogródki, więc zawsze można było wsadzić rękę przez płot, aby wyrwać jakąś pyszną marchewkę czy inny ogrodowy smakołyk. Ten plac nazywaliśmy ,,Ejzelman”  Podobno przed wojną stała tam  kamienica , której właścicielem był Żyd o takim nazwisku. Na Ejzelman mogli wchodzić wszyscy, bo trudno było wygonić kogoś z tak dużego terenu. Jak przez  mgłę pamiętam bramę obok naszego domu. Później ją zburzono. Resztki murów były tam bardzo długo. Płoty okalające ogródki służyły też za rusztowanie do robienia namiotów z koca, w których przesiadywało się latem do zmroku.                                                                                                              W momencie, kiedy robiło się ciemno trzeba było wiać na inne podwórko, bo mama wołała do domu. Lepiej było wtedy nie słyszeć, bo nieposłuszeństwo karano laniem. Z dokładnością szwajcarskiego zegarka wiedzieliśmy, kiedy trzeba zmienić klimat , chociaż nikt z nas nie znał się wtedy na zegarku, a zresztą nikt takowego nie posiadał. Warto byłoby wspomnieć, że piwnice w naszym bloku były zalane, bo  dostawały się tam wody z pobliskiego jeziora. Była to też uciecha dla dzieci. Łaziliśmy po wodzie w poszukiwaniu czegoś ciekawego dopóki nie wypędzili nas dorośli. Kiedy wysuszono ostatecznie piwnice, zamieszkały tam szczury. Ktoś wysypał trutkę na nie. Jednak pierwszą ofiarą trucizny na szczury był kot Marioli z pierwszego piętra.Wpadła wtedy do mnie z płaczem i już od drzwi wołała:- Ninka, kotek zmarł! - Nie płacz, trzeba  zrobić mu pogrzeb - odpowiedziałam, chyba nie bardzo żałując kota ,a  raczej węsząc dobrą zabawę. Zapakowałyśmy kota w pudełko i ubrałyśmy się odświętnie. Zebranie dzieciarni na tak ważną uroczystość nie stanowiło większego problemu. Ktoś przyniósł krzyżyk. Wszyscy ustawiliśmy się w kondukt żałobny i głośno śpiewając ,,Serdeczna matko...” Ruszyliśmy na miejsce pochówku, czyli pod płot. Niestety ktoś dorosły usłyszał nasze zawodzenie i rozpędził żałobną  procesję. Dostało się nam za profanację, a kot i tak wylądował pod płotem. Z uporem maniaka  robiliśmy mu nagrobek i krzyż z kamyków, a dorośli rozgarniali grób. W końcu zainteresowało nas coś innego, więc daliśmy spokój kociemu nagrobkowi.                                                       Rozdział II         Babcia Antonina poszła na krótko do pracy. Powstał dylemat co zrobić z Niną. Ewa, moja siostra, chodziła już do szkoły. Po rodzinnej naradzie postanowiono posłać mnie do przedszkola. Wybrano nowo powstałe przedszkole w centrum miasta. Nie bardzo chciałam tam iść. W domu było mi dobrze. Do przedszkola nie chodziła Celina , Jolka, więc miałam się z kim bawić. Niestety decyzja była nieodwołalna. Któregoś dnia rano zaprowadzono mnie tam. Z ciężkim sercem przeżyłam czas do obiadu. Nie cieszyły mnie nowe zabawki, ani nowe koleżanki. Najgorsze nastąpiło później. Przyszła pora leżakowania. Okazało się, że leżaków jest mniej niż dzieci. Pani wychowawczyni postanowiła kłaść  po dwoje dzieci na jednym posłaniu. Spać nie chciałam wcale, a z kimś to w ogóle nie wchodziło w grę. Niestety nie mogłam mieć wpływu na decyzję pani. Płakałam jak bóbr, ale to nic nie pomogło. Czara goryczy przelała się , gdy okazało się, że moim łóżkowym  partnerem był chłopak. Tego moje kobiece serce nie zniosło.- Nie chcę z chłopakiem! - Krzyczałam, gdy pani usiłowała położyć mnie na siłę. W końcu udało się pani wcisnąć mnie do łóżka znienawidzonego chłopaka. Przepłakałam przez dwie godziny, a po leżakowaniu Doszłam do wniosku, że mam dosyć takiego przedszkola - wychodzę!Niezauważona przez nikogo, opuściłam niegościnne mury tej placówki wychowawczej i udałam się w sobie tylko wiadomym kierunku.Kiedy o piętnastej przyszła po mnie mama, nauczycielki z przerażeniem stwierdziły , że Ninki nie ma. Mama zdenerwowana pobiegła na poszukiwanie. Wychowawczynie też szukały mnie na własną rękę, bojąc się odpowiedzialności, gdyby coś się stało.Ninka tymczasem wędrowała sobie po mieście. Wieczorem, gdy poszukiwania nie odniosły skutku postanowiono wezwać milicję.Wtedy nieoczekiwanie w drzwiach pojawiłam się ja. Cała i zdrowa, tylko trochę głodna i brudna jak nieboskie stworzenie. Rozpacz rodziców natychmiast przerodziła się w gniew.- Gdzie byłaś ! - Darła się mama na niewinną córeczkę.- Przecież my tu wychodzimy z nerwów -  dołożył swoje tata.Patrzyłam na nich przestraszonym wzrokiem i wiedziałam, że muszę dać rodzicom jakąś odpowiedź. Sama nie bardzo wiedziałam gdzie byłam, ale trzeba było działać.- Byłam na stacji kolejowej i widziałam w studni krokodyla- odpowiedziałam szybko.Rodzice się roześmieli i już wiedziałam ,że burza minęła.Tak skończyła się moja przedszkolna kariera. Ciągotki  do włóczęgostwa, albo delikatniej mówiąc , do zwiedzania świata, miałam od zawsze. Lubiłam jak mama zabierała mnie ze sobą po zakupy czy do znajomych. Chłonęłam widoki, wysuwałam ciekawe wnioski  i spostrzeżenia. Jednym z takich spostrzeżeń podzieliłam się z Jolką. - Wiesz, Jolka - opowiadałam z przejęciem, jak się idzie do mojego dziadka jedną droga , to można wrócić inną.- Jak to ? -  Koleżanka nie mogła zrozumieć . - No to ci pokażę jak to się fajnie idzie , pójdziesz? - Namawiałam.Jola młodsza ode mnie   o rok trochę się bała.- Nie , mama nie pozwala mi odchodzić od domu- ję... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl