Drugie życie Bree Tanner- część 1, ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

“Drugie życie Bree Tanner”

Strony od 11 do 29

              Z małej metalowej skrzynki na gazety atakował mnie prasowy nagłówek: SEATTLE OBLĘŻONE- LICZBA OFIAR ROŚNIE. Akurat tego jeszcze nie widziałam. Pewnie gazeciarz dopiero przed chwilą dołożył świeże wydanie. Na swoje szczęście zniknął już z zasięgu mojego wzroku.

              No to pięknie! Riley wpadnie w szał. Lepiej, by nie było mnie w pobliżu gdy zobaczy te tytuły. Pozwolę, żeby kto inny oberwał.

              Stałam w cieniu, tuż za rogiem obskurnego, trzypiętrowego budynku, próbując nie rzucać się w oczy i czekając, aż ktoś podejmie w końcu jakąś decyzję. Wolałam nie przyciągać spojrzeń przechodniów, wpatrywałam się więc w dom. Na parterze mieścił się tu kiedyś sklep z płytami, lecz już dawno go zamknięto; okna powybijane przez chuliganów albo złą pogodę miały dyktę zamiast szyb. Na górze znajdowały się mieszkania- prawie na pewno puste, bo nie dochodziły do mnie żadne odgłosy śpiących ludzi. Nic zresztą dziwnego, cały ten budynek sprawiał wrażenie, jakby miał się zawalić od lada podmuchu. To samo jak wszystkie pozostałe po drugiej stronie wąskiej, ciemnej ulicy

              Zwykła sceneria naszego nocnego wypadu na miasto.

              Nie chciałam się odzywać i zwracać na siebie uwagi, ale marzyłam, by ktoś w końcu coś zadecydował- cokolwiek. Musiałam się napić i nie obchodziło mnie, czy pójdziemy w lewo, czy w prawo, czy w górę, po dachu. Chciałam tylko znaleźć jakiś nieszczęśników, którzy nie zdążyliby nawet pomyśleć, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu i czasie.

              Niestety, dziś wieczorem Riley wysłał mnie na miasto z dwoma najbardziej bezużytecznymi wampirami, jakie kiedykolwiek istniały. Ale zdaje się, że nigdy go nie obchodziło, kto chodzi w skład grupy polującej. Denerwował się za to, gdy po wysłaniu niedobranej ekipy wracało nas do domu mniej, niż z niego wyszło. Dzisiaj byłam skazana na Kevina i jakiegoś blond szczeniaka, którego imienia nie znałam. Obaj należeli do gangu Raoula, więc z założenia wiadomo było, że są głupi. I niebezpieczni. Ale w tej chwili bardziej należało się obawiać ich głupoty.

              Zamiast wybierać kierunek polowania, nagle zaczęli się kłócić o to, który z ich ulubionych super bohaterów byłby lepszym łowcą. Bezimienny blondynek opowiadał się za Spider-Manem, zwinnie wspinając się na ceglany murek i nucąc melodię z kreskówki. Westchnęłam z irytacją. Czy kiedykolwiek zaczniemy polowanie?

              Nagle zauważyłam nieznaczny ruch po mojej lewej stronie. Acha, to ten, którego Riley wysłał z dzisiejszą ekipą, Diego. Niewiele o nim wiedziałam, tylko, że był starszy niż większość z nas. Prawa ręka Rileya- tak można go było określić. Ale bynajmniej nie lubiłam go z tego powodu bardziej niż pozostałych idiotów.

              Diego spojrzał na mnie; pewnie usłyszał moje westchnienie. Odwróciłam wzrok.

              Nie wychylaj się i trzymaj gębę na kłódkę- tylko tak można było przeżyć w bandzie Rileya.

              - Spider-Man to jęczący mięczak!- zawołał Kevin do blondynka- Pokażę ci, jak poluje prawdziwy super bohater- uśmiechnął się szeroko, błyskając zębami w świetle ulicznych latarni.

              Wyskoczył na środek ulicy, kiedy światła zbliżającego się samochodu obmyły biało niebieskim blaskiem popękany chodnik. Wyprostował się, a potem powoli rozłożył ręce niczym zapaśnik przygotowujący się do walki. Auto było coraz bliżej; kierowca czekał zapewne, aż Kevin zejdzie z drogi, jak postąpił by każdy normalny człowiek. Jak powinien postąpić..

              -Hulk zły!- wrzasnął Kevin- Hulk… ŁUP!

              Skoczył do przodu, wprost na nadjeżdżające auto, zanim zdążyło zahamować. Chwycił przedni zderzak i rzucił pojazdem przez głowę. Samochód wylądował na chodniku do góry kołami, towarzyszył temu huk gniecionego metalu i tłuczonego szkła. W środku zaczęła krzyczeć kobieta.

              - O rany, koleś!- odezwał się Diego, kręcąc głową.

              Był uroczy- ciemne, gęste, kręcone włosy, duże oczy i pełne usta, ale w końcu: któż z nas nie był uroczy? Nawet Kevin i reszta pacanów Raoula odznaczali się niezwykłą urodą.             

              - Kevin, mieliśmy się nie wychylać. Riley powiedział…

              - “Riley powiedział”!- Kevin przedrzeźniał Diega piskliwym głosikiem- Wrzuć na luz, Diego. Rileya tu nie ma.

              Kevin przeskoczył przez wywróconą hondę i wybił pięścią szybę, która do tej pory jakimś cudem pozostała nietknięta. Włożył rękę do środka, by przez rozbite szkło i sflaczałą poduszkę powietrzną dosięgnąć kierowcy.

              Odwróciłam się i wstrzymałam oddech, ze wszystkich sił próbując się skoncentrować. Nie mogłam patrzeć, jak Kevin się pożywia- sama byłam bardzo spragniona, a nie chciałam wszczynać z nim walki. Nie zamierzałam znaleźć się na liście wampirów do odstrzału.

              Blondasek nie miał za to ż...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl