Drzewo morwy - Deveraux Jude, Książki, Romanse
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JUDE DEVERAUXDRZEWO MORWY1Byłam mu potrzebna.Gdy kto - zwykle dziennikarze - po raz n-ty zadawał mipytanie, jak mogę wytrzymać z mężczyznš pokroju Jimmiego,zazwyczaj umiechałam się tylko i zbywałam pytaniemilczeniem. Zdšżyłam się już przyzwyczaić do zniekształcaniamoich wypowiedzi i wolałam trzymać język za zębami.Tylko raz popełniłam błšd, mówišc prawdę młodej reporterce,ale wyglšdała na osobę wielce sympatycznš i tak spragnionšwiedzy, że przez chwilę przestałam się pilnować. Wystarczajšcodługo, aby wymknęły mi się trzy słowa: Jestemmu potrzebna". O te trzy słowa za dużo!Kto mógł przewidzieć, że chwilka niekontrolowanej szczerocinarobi mi tyle kłopotów? Dziewczyna ta - trudno by jšwtedy nazwać dojrzałš kobietš - wykorzystała moje niewinnezdanko do rozpętania skandalu o zasięgu międzynarodowym.Rzeczywicie była spragniona - ale nie wiedzy, lecz sensacji.Potrzebowała pikantnej historyjki, więc jš sfabrykowała,choć nie miała ku temu żadnych podstaw.Muszę przyznać, że potrafiła zbierać materiały. Przez tedwa tygodnie, które dzieliły wywiad ze mnš od jego opublikowania,chyba w ogóle nie spała. Przeprowadziła niezliczonekonsultacje z psychiatrami, guru od pracy nad sobš i duchownymi.Prosiła o rozmowę nie tylko wojujšce feministki,ale każdš kobietę na wieczniku, która kiedykolwiek po5zwoliła sobie na kilka krytycznych słów pod adresem mężczyzn.Oczywicie wszystkie te wypowiedzi zacytowaław swoim artykule.Opisała tam Jimmiego i mnie jako przykład patologicznejrodziny, w której on przy ludziach zgrywał męskiego szowinistęi domowego tyrana, podczas gdy we własnych czterechcianach jest naprawdę bezradny jak dziecko. Mnie natomiastsportretowała jako skrzyżowanie herod-baby i nadopiekuńczejmamuki.Po ukazaniu się artykułu, który wzbudził ogólnš sensację,wstydziłam się pokazać ludziom na oczy. Najchętniej skryłabymsię w mysiej norze łub w której z najbardziej odizolowanychod wiata sporód dwunastu rezydencji Jimmiego.Odmiennie niż ja on nie bał się nikogo i niczego - pewniedzięki temu tak się w życiu dorobił. miało wystawiał się nanajbardziej kłopotliwe pytania, otwarte kpiny czy nachalnerady pseudoterapeutów, których zdaniem powinnimy żyćbardziej na widoku.Jimmie zamiast odpowiedzi otaczał mnie ramieniem, rozbrajajšcosię przy tym umiechał do kamery, a niedyskretnepytania kwitował miechem bšd żartem.- Czy to prawda, panie Manville, że w domu żona kręcipanem, jak chce? - podpytywał dziennikarz, umiechajšc sięgłupawo. Jimmie był przecież atletycznie zbudowanymmężczyznš wzrostu 185 cm, a ja miałam wszystkiego metrpięćdziesišt pięć, zaokršglone kształty i nie wyglšdałam naosobę zdolnš do kręcenia kimkolwiek.- Oczywicie. Ona o wszystkim decyduje, ja jestem tylkofigurantem! - kpiłw żywe oczy Jimmie, szczerzšc od uchado ucha garnitur imponujšcych zębów. Trzeba go było dobrzeznać, aby dostrzec przy tym charakterystyczny chłódw jego spojrzeniu. Jimmie bowiem nie znosił krytyki swegopostępowania i wprawdzie głono deklarował: Bez niej niczegobym nie zdziałał!", mało kto potrafił się jednak domylić,czy on żartuje, czy mówi serio.Po jakich trzech tygodniach spotkałam przypadkiem ka6merzystę, który towarzyszył wtedy reporterowi przeprowadzajšcemutamten wywiad. Zdšżyłam go nawet polubić, bonie przesyłał do swojej redakcji zdjęć ukazujšcych mój podwójnypodbródek pod najbardziej niekorzystnym kštem.- Co porabia ten pański kolega, który tak interesował sięnaszym małżeństwem? - zagadnęłam.- Już u nas nie pracuje - odpowiedział fotografik, zakładajšcnowe baterie do aparatu.- Słucham? - Nie od razu dotarł do mnie sens jego słów.- Został zwolniony - powtórzył, nie patrzšc mi w oczy.Kiedy w końcu podniósł wzrok znad aparatu - nie spojrzałna mnie, tylko na Jimmiego. Był na tyle rozsšdny, żeby niemówić już nic więcej, a i ja o nic więcej nie pytałam. Mielimyz Jimmiem niepisanš umowę, że mam się nie wtršcaćdo jego spraw.- Zupełnie jakby była żonš bossa mafii - podsumowałamnie mniej więcej rok po naszym lubie moja siostra.- Jak to, przecież Jimmie nikogo nie morduje! - zaprotestowałamz oburzeniem. Jeszcze tego samego wieczoru powtórzyłamJimmiemu swojš rozmowę z siostrš i w jegooczach dostrzegłam błysk, którego złowróżbnej wymowywtenczas jeszcze nie znałam.Ledwo minšł miesišc, a już mojemu szwagrowi zaproponowanopodjęcie pracy na szczególnie korzystnych warunkach.Oprócz poborów - dwukrotnie wyższych od dotychczasowych- miało mu przysługiwać na,koszt pracodawcymieszkanie z samochodami dla wszystkich członków rodzinyi służbš, w tym trzema pokojówkami i nianiš do dziecka.Jasne, że nie mógł odmówić przyjęcia takiej posady. Tyle żełšczyło się to z wyjazdem do Maroka!Gdy Jimmie zginšł w katastrofie lotniczej, a ja w wiekutrzydziestu dwóch lat zostałam wdowš, wszystkie mediauporczywie wałkowały jeden temat -Jimmie zostawił mniebez grosza przy duszy. Rzeczywicie, nie zapisał mi w testa7mencie swoich ciężkich miliardów dolarów. Nie orientowałamsię nawet, ile ich miał - równie dobrze mogło to byćdwa, jak i dwadziecia. W każdym razie nie powšchałamz nich ani złamanego centa.- Czy dzi zbankrutowalimy, czy zgarnęlimy grubyszmal? - pytałam nieraz, gdyż kursy jego akcji na giełdziezmieniały się z dnia na dzień, w zależnoci od tego, czegoJimmie akurat próbował.- Dzi leżymy na obydwu łopatkach - potrafił odpowiadaćz takim samym miechem, z jakim obwieszczał przysporzeniekolejnych milionów do swojej fortuny. Nikt z otoczeniaJimmiego nie rozumiał, że pienišdze nic dla niego nieznaczš. Stanowiły najwyżej produkt uboczny gry na giełdzie.- To co takiego jak obierzyny z jabłek, z których akuratusmażyła dżem - tłumaczył mi. - Tyle że wiat przykłada.większš wagę do obierzyn aniżeli do dżemu.- No, to biedny jest ten wiat - podsumowałam, co Jimmieskwitował tubalnym miechem, po czym zaniósł mniedo sypialni, gdzie spędzilimy upojne chwile.Według mnie Jimmie musiał przewidywać, że nie dożyjepónej staroci.- Muszę zrobić jak najszybciej wszystko, co tylko mogę mawiałnieraz. - I ty ze mnš, Piegusku, prawda?- Oczywicie. Zawsze będę z tobš - odpowiadałam całkiempoważnie. Okazało się jednak, że nie miałam szansytowarzyszyć mu aż po grób. Zostałam sama, co zresztš przewidział.- Już ja o ciebie zadbam, Piegusku - powtarzał mi cišgle.Nazywał mnie tak, odkšd się poznalimy, ponieważ miałampiegi na nosie, a zwracał się do mnie tym czułym przydomkiemszczególnie wtedy, gdy rozmawialimy o poważnychsprawach.Nie przykładałam specjalnej wagi do tych słów, gdyż Jimmiedbał o mnie stale. Dawał mi wszystko, o czym zamarzyłam,nim jeszcze zdałam sobie sprawę, że o tym włanie marzę.Zwykle mawiał przy tym, że zna mnie lepiej niż ja sama.8Tak rzeczywicie było, ale gwoli sprawiedliwoci muszędodać, że nie dał mi zbyt wiele czasu, bym dobrze poznałasamš siebie. Podróżujšc z Jimmiem po całym wiecie, niemiałam kiedy zastanawiać się nad takimi problemami.Natomiast Jimmie poznał mnie dobrze i na swój sposóbo mnie zadbał. Nie zrobił jednak dla mnie tego, co uchodziłoza słuszne w oczach wiata, ale to, czego naprawdę potrzebowałam.Nie uczynił mnie bogatš wdowš, a zarazemobiektem westchnień co drugiego kawalera na kuli ziemskiej.Wprost przeciwnie - zarówno pienišdze, jak też dwanacieswych luksusowych rezydencji zapisał dwóm osobom,których najbardziej na wiecie nienawidził - swojejstarszej siostrze i bratu.Dla mnie natomiast przeznaczył zrujnowanš, zapuszczonšfarmę gdzie wród lasów Wirginii. Nie miałam pojęcia,że w ogóle miał taki obiekt, toteż swojš darowiznę opatrzyłtakim oto komentarzem:Zrób to dla mnie, Piegusku, i dowiedz się, jak to było naprawdę.I gdziekolwiek będziesz, czymkolwiek się zajmiesz,pamiętaj, że zawsze Cię kochałem".Kiedy zobaczyłam póniej tę farmę, uderzyłam w płacz.Tym bowiem, co przez ostatnie szeć tygodni trzymało mnieprzy życiu, było moje wyobrażenie o tym domu. Wymarzyłamsobie uroczš budowlę z bali, zwieńczonš kominem z kamieniapolnego. Na werandzie miały stać ręcznie wyplatane,bujane fotele, a trawnik od frontu był upstrzony płatkamiróż. Wokół miały się rozcišgać żyzne ziemie, obficie owocujšce sady i plantacje malin...Na miejscu ujrzałam jednak paskudny klocek w stylu latszećdziesištych, obłożony szalunkiem z rodzaju tych, którymnie dajš rady mrozy, niegi ani słońce. Elewacja ta przezwszystkie lata, odkšd jš położono, nie zmieniła jadowiciezielonkawego koloru.Po jednej cianie domu pięło się dzikie wino, ale nie z gatunku,który stwarzałby przynajmniej pozory malowniczocii przytulnoci. Odwrotnie - te pnšcza sprawiały wrażenie, iż9pragnęłyby pochłonšć dom, pożreć go na surowo, a potemzwrócić tak samo jadowicie zielonkawš treć.- To się da załatwić - odezwał się za mnš ciszonym głosemPhilip, jakby czytał w moich mylach. Piekło" byłobystanowczo za delikatnym okreleniem tego, co przeżywałamw cišgu ostatnich tygodni.To włanie Philip obudził mnie w rodku nocy, by przekazaćmi wiadomoć, że rozbił się samolot, którym leciałJimmie. Zaskoczyło mnie jego wtargnięcie do sypialni,gdyż jako żona Jimmiego byłam przez współpracownikówmęża traktowana jak więta krowa. Mężczyni, których zatrudniał,nigdy nie zaryzykowaliby próby zbliżenia się domnie - nie tylko w kontekcie męsko-damskim. Żadenz jego zwolnionych pracowników nie prosił mnie, bymwstawiła się za nim...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]