Doyle Debra, Krąg Magii- Doyle Debra MacDonald James D-całość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DEBRA DOYlE JAMES D. MACDONALD
Tajemnica wieży
KrÄ…g Magii
Mildred Morgan i Larry'emu Doyle za wspieranie nas i cierpliwość, kiedy tak jak Randal wyruszyliśmy na
szlak.
Rozdział I
Wędrowny parobek
r rask! Randal zmiażdżył gza, usiłującego posilić się na jego ramieniu.
- O jednego mniej - mruknął, zerkając ze złością na wiszący nad nim rój. - Jeszcze tylko jakieś cztery
tysiące i będę miał spokój.
Popołudniowe słońce oświetlało czerwonawym blaskiem podwórze Bazyliszka, małego wiejskiego
zajazdu oddalonego o kilka dni marszu od Tattinham. W stajni powietrze było gęste od smrodu obornika,
gnijącej słomy i monotonnego brzęczenia setek wielkich ociężałych gzów. Randal był niegdyś giermkiem
w należącym do jego wuja zamku Doun. Uciekł stamtąd, by zostać uczniem Szkoły Czarodziejów w
Tarnsbergu na zachodnim wybrzeżu. Teraz, gdy stękając przerzucał przez ramię kolejne porcje obornika,
zastanawiał się, dlaczego właściwie odszedł z domu.
Randal był wysokim szesnastoletnim młodzieńcem. Mocną budowę ciała zawdzięczał regularnym
ćwiczeniom szermierczym, urządzanym przez Sir Pa-
5
A
lamona w zamku Doun, oraz temu, że w dzieciństwie nigdy nie zaznał głodu. Teraz jednak jego twarz
pokrywała warstwa szarego kurzu, a od dawna nie strzyżone włosy były sklejone potem. Wkrótce po
odjeździe dwóch kupców Randal zabrał się do pracy w opustoszałej stajni. Stajenny, któremu miał
pomagać, nie pojawił się.
- Niedobrze - wymamrotał Randal. - Muszę odpocząć.
Z westchnieniem oparł widły o ścianę i wytarł ręce o połę umorusanej koszuli. W prawej garści czuł
pulsujący ból, jak zawsze, gdy zajmował się ciężką pracą fizyczną. Odwrócił dłoń i spojrzał ponuro na
przecinającą ją szpetną bliznę. Czerwona pręga ciągnęła się ukosem niemal od nadgarstka po pierwszy
staw palca wskazujÄ…cego.
Randal zacisnął i rozwarł pięść, próbując rozluźnić ściągnięte wokół blizny mięśnie. Gdyby tylko nie
chwycił wtedy ostrej jak brzytwa klingi ceremonialnego miecza mistrza Laerga... Gdyby tyko nie ugodził
tym magicznym rekwizytem zbuntowanego czarodzieja, zanim jego czary zniszczyły nie tylko Randala, ale
całą Szkołę Czarodziejów... Gdyby tylko... Ale gdyby tego nie uczynił, byłby teraz martwy, a królestwo
Breslandii znalazłoby się we władaniu okrutnego czarnoksiężnika i przekupionych przezeń demonów.
„Nawet praca tutaj do końca moich dni byłaby stokroć lepsza" - myślał Randal.
Chłopiec znów ujął widły i wrócił do przerzucania nawozu. Otuchy dodawała mu myśl, że jutro, a najdalej
pojutrze znajdzie siÄ™ znowu na szlaku, daleko
od Bazyliszka i smrodliwej stajni, coraz bliżej swojego ostatecznego celu: magii. Bowiem bardziej niż
czegokolwiek innego Randal pragnął stać się prawdziwym czarodziejem, władcą mocy zdolnej zmienić
rzeczywistość albo też (jakże miła myśl) uczynić drobnostką zadanie wysprzątania plugawej stajni. Randal
spędził trzy lata w Tarnsbergu, studiując sztuki magiczne, zanim złamał najstarsze prawo czarodziejskiej
profesji, prawo zabraniające czarodziejowi posługiwania się rycerskim orężem bez względu na
okoliczności.
Czyn chłopca ocalił szkołę od zniszczenia i rektorzy okazali mu wdzięczność. Pasowali Randala na
wędrownego czarodzieja, by mógł nareszcie wkroczyć w drugi etap długiej drogi, wiodącej do rangi
mistrza. Uczynili jednak coÅ› jeszcze.
Odebrali Randalowi magię. Do chwili uzyskania pozwolenia od mistrza Balpesha, niegdyś rektora szkoły, a
teraz pustelnika, mieszkającego w górach w pobliżu Tattinham, zdobyta przez chłopca wiedza i
umiejętności miały pozostać bezużyteczne, choćby znalazł się w najgorszych opałach.
Randal trzepnął kolejną muchę. W Tarnsbergu każdy drugoroczny uczeń mógł pozbyć się tych natrętnych
stworzeń za pomocą prostego zaklęcia. On też mógł to zrobić. Nie krępowało go nic prócz własnej woli.
Zakazując Randalowi posługiwania się magią, rektorzy szkoły nie rzucili na niego uroku. Uczynili coś
znacznie prostszego i znacznie bardziej nieprzyjemnego. Poprosili go o danie słowa i Randal dał słowo.
7
„Czarodziej nie kłamie - myślał Randal, pochylając się nad kolejną porcją nawozu. - Nawet pozbawiony
magii, wciąż jestem czarodziejem. Tak powiedzieli rektorzy".
Randal zapragnął zostać czarodziejem, kiedy mag zwany Madokiem Obieżyświatem złożył wizytę w
zamku Doun. Jednak nawyk dotrzymywania obietnic wpojono mu daleko wcześniej. Lord Alyen, wuj
Randala i brat władcy Doun, nigdy nie powiedział nieprawdy, przynajmniej w obecności Randala, a Sir
Palamon, dowódca załogi zamku, odpowiedzialny za robienie z giermków rycerzy, a z ofermo-watych
chłopów dzielnych gwardzistów, miał własne sposoby radzenia sobie z łgarzami i krzywoprzy-sięzcami.
„Sir Palamon miał wysokie wymagania w każdej dziedzinie - pomyślał Randal. - Gdyby ujrzał tę stajnię,
zdarłby ze stajennego skórę i przybił do tej ściany".
Nie pierwszy raz w swojej długiej wędrówce na wschód Randal przyłapał się na tym, że żałuje ucieczki z
zamku i baronii Doun. Gdyby został, byłby już prawie rycerzem. Sir Palamon mawiał, że Randal ma przed
sobą przyszłość. •
„Ale nie! Ja chciałem być mądrzejszy! - pomyślał ze złością Randal. - Po co mi było żyć w dostatku do
końca moich dni".
Kolejna porcja nawozu przemknęła nad jego ramieniem.
„Chciałem poznać tajemnice wszechświata".
Randal otworzył usta - dusząca woń była zbyt nieprzyjemna, by można było oddychać przez nos -
8
i otarł czoło ramieniem w daremnej próbie powstrzymania strumieni potu zalewających mu czoło.
- Tajemnice wszechświata. Ha! - powiedział na głos. - No i mam! Stoję po kolana w tajemnicach
wszechświata.
Koncept rozśmieszył Randala. W dusznej stajni śmiech zmienił się w zdławione rzężenie, a potem w atak
kaszlu. Potykając się chłopiec wypadł na dwór i oparł się o wrota stajni, próbując zaczerpnąć nieco
powietrza. Kaszlał tak głośno, że nie od razu usłyszał pobrzękiwanie rycerskiego rynsztunku i głuche
uderzenia końskich kopyt. Na podwórze wjechali trzej jeźdźcy.
Randal uniósł głowę dopiero, gdy zatrzymująca się kawalkada rzuciła cień pod jego stopy. Przez
załzawione oczy dostrzegł jedynie barwne wzory na bogatych strojach przybyłych. Kiedy atak kaszlu
minął, do uszu chłopca dotarło gniewne wołanie:
-
Ty tam! Jesteś głuch, parobku?! Zajmij się końmi, mówię!
Randal zwrócił głowę w kierunku mówiącego i ujrzał młodzieńca starszego najwyżej o rok lub dwa, z
twarzą wykrzywioną grymasem pogardy. Młokos nosił pas, ostrogi i rycerski łańcuch; dłoń odziana w
ciężką rękawicę spoczywała na głowicy miecza.
„A więc tak dziś wygląda kwiat naszego rycerstwa - pomyślał Randal. - Sir Palamon miał rację, gdy mówił,
że cnoty rycerskie pędzą w dół jak lawina w górach".
Młodemu rycerzowi nie spodobało się taksujące spojrzenie, jakim obrzucił go Randal.
- Spójrz na mnie w ten sposób raz jeszcze, a wykłuję ci oczy. A teraz oporządź konie, a żywo! Ich wygoda
jest więcej warta niż twoje nędzne życie.
Randal odwrócił wzrok. Ująwszy konia za uzdę, czekał, aż jeździec stanie na ziemi. Swoje myśli musiał
zachować dla siebie. Stajenny Bazyliszka, ten sam, któremu Randal miał pomagać w stajni, przybiegł nie
wiadomo skąd i jął zginać się w pokłonach, wyrzucając z siebie trwożliwe pochlebstwa.
Mimo pokazu służalczości stajennego większa część pracy przypadła Randalowi. Młody czarodziej
odprowadził konie i oporządził je. Potem stajenny zlecił mu jeszcze rozścielenie świeżej słomy i
podsy-panie siana. Kiedy praca była skończona, słońce już niemal skryło się za horyzontem i Randal
musiał pomóc zawrzeć wrota prowadzące na podwórze.
Po zamknięciu i zaryglowaniu bramy zajazd przypominał raczej niedużą fortecę niż miejsce, gdzie
wędrowiec mógłby oczekiwać gościny. Mimo to nikt z gości nie narzekał: żaden uczciwy człowiek nie
podróżował po królestwie nocą. Starsi ludzie mawiali, że w dawnych czasach, kiedy żył jeszcze Wielki
Król, dzikie bestie nigdy nie wypuszczały się poza mroczne knieje, a człowiek z sakiewką u pasa mógł
samotnie przemierzyć kraj wszerz i wzdłuż, nie obawiając się rabusiów. Jeśli jednak było to prawdą, czasy
te bezpowrotnie minęły. Na obozowanie nocą pod gołym niebem decydował się tylko ktoś, kto nie miał
innego wyjścia, rozbójnik albo szaleniec.
Po zamknięciu bramy Randal poczłapał do kuchni, mieszczącej się z tyłu gospody. Od czasu gdy wyru-
10
szył do Tattinham jako wędrowny parobek, nigdy jeszcze nie wszedł do żadnego domu frontowymi
drzwiami. Kucharz odesłał go do szorowania garnków i misek i dopiero dwie godziny później Randal
otrzymał swój wieczorny posiłek: skromny ochłap przypalonego mięsa i pajdę gąbczastego chleba.
Przycupnąwszy w kącie przy kominie Randal tłumiąc obrzydzenie w mgnieniu oka pochłonął chleb i
mięso. Jak zwykle, kolacja znikła, zanim zdążył choć w części zaspokoić głód. W takich chwilach zawsze
tęsknie rozmyślał o posiłkach, jakie jadał w refektarzu szkoły. Wówczas, jak wszyscy uczniowie, zwykł
skarżyć się na niewyszukany i monotonny jadłospis, ale przynajmniej jedzenia było dość, by napełnić
nawet największe i najbardziej wygłodniałe brzuchy.
- Gdybym wówczas wiedział to, co wiem teraz... -westchnął cicho Randal i zamilkł pod morderczym
spojrzeniem kucharza.
Po kolacji Randal powlókł się sennie przez ciemne podwórze do stajni, w której zwykle sypiał. Choć dzień
był gorący, nagły podmuch nocnego wiatru przyprawił chłopca o drżenie. Jego żołądek wydawał głuche
pomruki, protestując przeciw drażnieniu go nazbyt skromnymi posiłkami. Randal ignorował to, skoro i tak
nie było sposobu, by zapełnić pustkę w jego brzuchu. W głowie chłopca kołatały się słowa,
wypowiedziane przez mistrza Madoca, kiedy Randal był jeszcze giermkiem, a życie czarodzieja jawiło mu
się jak cudowny sielankowy sen. „Będziesz głodny częściej niż syty -powiedział czarodziej - i więcej nocy
spędzisz na lodowatej ziemi niż pod bezpiecznym dachem".
11
„Madoc trafił w sedno" - przyznał Randal. Pochłonięty własnymi myślami nie zwracał uwagi na drogę. W
chwilę później odbił się od miękkiego ciała.
-
A cóż to!?
Głos był znajomy, choć nieco bełkotliwy od nadmiaru trunków. Przed Randalem stał ów młody rycerz,
którego zdążył poznać wieczorem.
-
Czy zdajesz sobie sprawę, że nadepnąłeś na palec osobie szlachetnie urodzonej?
„Cudownie - pomyślał Randal - marzyłem, by tak zakończyć dzień".
Chciał ominąć rycerza i skryć się w stajni, ale szlachcic miał ochotę na dłuższą pogawędkę.
-
Połknąłeś język, zuchwały kmiotku? Przydałaby ci się lekcja pokory.
-
Ja... Jest mi niezmiernie przykro, panie - wymamrotał Randal.
-
Nie wątpię! - grzmiał rycerz. - Będzie ci jeszcze bardziej przykro, kiedy ci dam szkołę!
Randal zaczął bełkotać jakieś przeprosiny, ale w tejże chwili zza pleców dobiegł go głos drugiego rycerza.
-
Co tu siÄ™ dzieje, hÄ™?
-
Nic wielkiego - odparł pierwszy. - Mamy tu nieokrzesanego wieśniaka, którego trzeba nauczyć
manier.
-
Ach tak! Odwróć się, kmiotku.
Randal poczuł mocne pchnięcie między łopatkami. Odwrócił się, by spojrzeć na mężczyznę, który go
uderzył. To był poważny błąd.
- Niedobrze, chłopcze - pierwszy rycerz cmoknął z niesmakiem. - Ośmielasz się odwracać plecami
do rycerza?
12
Randalem zakręciło kolejne potężne pchnięcie.
- Żadnych manier - westchnął przybyły. - Został ostrzeżony, a mimo to znowu pokazuje nam plecy.
Dajmy mu nauczkÄ™.
Mówiąc to, wymierzył Randalowi policzek, od którego młodemu czarodziejowi pociemniało w oczach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]