Druga Szansa - całość, fanfiki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Druga Szansa

 

 

Autor: TrustNo1PL

             

Rated: T - Polish - Harry P. & Severus S.

 

Do oryginału: http://www.fanfiction.net/s/6155974/11/Druga_Szansa

 

Tuż po Ostatniej Bitwie. A gdyby tak Nagini odwaliła chałturę i nie zabiła Mistrza Eliksirów na śmierć? Maksymalnie kanonicznie, poza jednym pogrzebem mniej. I dość mocno Severusowo...

 

 

1.

 

Po rozmowie z portretem Dumbledore'a Harry wrócił do Wielkiej Sali, choć wcale nie miał na to ochoty. Ale jakoś nie mógł się zmusić do tego, by zaszyć się samemu w wieży Gryffindoru, podczas gdy wszyscy świętowali na dole.

 

Swoją drogą, „świętowanie", to trochę przesadzone słowo. Owszem, na początku wybuchła dzika radość, łzy, śmiechy, uściski i tańce, ale po kilkunastu minutach takiej euforii obrońcy Hogwartu zaczęli pomału zdawać sobie sprawę z tego, co tak właściwie się stało. Z tego, że brali udział w bitwie na śmierć i życie, i że śmierć dosięgła nie tylko Voldemorta i jego sprzymierzeńców. Stopniowo więc, na zmęczonych twarzach pojawiał się smutek. Weasley'owie skupili się nad ciałem Freda i wpatrywali się w ich syna i brata, jakby próbując spojrzeniami przywrócić go do życia. Ron, po chwili wahania, dołączył do rodziny, za nim podążyła Hermiona, rzucając przepraszające spojrzenie Harry'emu, który tylko kiwnął głową, czując, jak robi mu się niedobrze.

 

Ponad 40 osób… Większość z nich znał osobiście, a niektóre były mu bardzo bliskie. Pomyślał o Remusie i Tonks, i podążył w kierunku ich ciał na drżących nogach. Osunął się na kolana przy ich głowach i niepewnie wyciągnął rękę, dotykając palcami twarzy ostatniego Huncwota. Policzek, lekko szorstki od zarostu, był już zimny.

 

Harry poczuł, jak zimno tego martwego ciała przepływa przez jego palce do jego wnętrza i zatrząsł się mimowolnie. Niemal nie poczuł, jak po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Pochylił się nad ciałem Remusa i zapłakał.

 

Nie wiedział ile czasu minęło do momentu, w którym poczuł, jak czyjeś drobne, ciepłe ręce otaczają go i podnoszą z ziemi. Wiedział, że to Ginny, poznał ją po zapachu i uśmiechnął się przez łzy. Ginny. Teraz mogli już zawsze być razem…

 

- Chodź, Harry – powiedziała łagodnie, łapiąc go za rękę, kiedy stanął na nogach – Musisz się położyć…

 

Skinął głową, nie mając już siły, by protestować. Jak przez mgłę zauważył, że Wielka Sala opustoszała niemal zupełnie – większość ludzi musiała rozejść się do domów, spora też część została w zamku, śpiąc na dodatkowych łóżkach w dormitoriach.

 

- Gdzie twoja rodzina? – zapytał, zwracając twarz w kierunku dziewczyny idącej obok niego, wciąż trzymającej go za rękę. Widział, jak zaciska usta i powstrzymuje łzy, których ślady widniały wyraźnie na jej ubrudzonej twarzy.

 

- Zabrali Freda do domu… - powiedziała, ledwo słyszalnym szeptem. Harry'emu ścisnęło się serce z bólu, ale nic nie powiedział. Nawet nie wiedział co mógłby powiedzieć…

 

Nagle jego wzrok padł na Malfoyów, wciąż siedzących razem w kącie sali, zerkających na niego niepewnie. Przez kilka chwil opanował go gniew, ale momentalnie wyparował, wypchnięty inną myślą.

 

- Snape! – wymamrotał, zatrzymując się w pół kroku. Ginny przystanęła, zdezorientowana.

 

- Co z nim? – zapytała niepewnie – Przecież mówiłeś, że on… że on… - nie mogła wydusić z siebie tych słów.

 

- Nie żyje – kiwnął głową Harry, myśląc o czymś intensywnie – Ale jesteśmy mu winni coś więcej, niż… - przełknął ślinę czując cisnące się mu do oczu łzy. Stanowczo za dużo płakał. Ale to zapewne przez zmęczenie.

 

- Niż...?

 

- On też powinien wrócić do domu… - wyszeptał Harry, myśląc o Fredzie, o Tonks i Lupinie, i wszystkich tych, których ciałami zaopiekują się najbliżsi, którzy zostaną pochowani z największymi honorami, a nad ich grobami będzie płakała rodzina i przyjaciele. Zrobiło mu się okropnie smutno, gdy wyobraził sobie sytuację Snape'a. Może z powodu zbyt dużego rozczulenia wywołanego zmęczeniem i nawałem uczuć, a może przez to, co zobaczył w myślodsiewni, a nad czym do tej pory nie miał czasu się głębiej zastanowić, ale zaczął współczuć swojemu zmarłemu nauczycielowi eliksirów, co było dość niezwykłe.

 

- Harry… - Ginny nie wydawała się szczęśliwa z tego, co powiedział. Chłopak nie był tym zdziwiony.

 

- Nie, nie rozumiesz wszystkiego, Ginny… - popatrzył na nią łagodnie, biorąc obie jej dłonie w swoje i zwracając się do niej całym ciałem – Snape… To on nas wszystkich ocalił… gdyby nie on, nie pokonałbym Voldemorta, bo to Snape przekazał mi ostatnie informacje od Dumbledore'a dotyczące horkruksów… Ginny… ja byłem ostatnim horkruksem i nigdy bym nie zrobił tego, co zrobić musiałem, by pokonać Riddle'a… - głos Harry'ego był opanowany i stanowczy. Dziewczyna nie rozumiała wszystkiego, ale po chwili wahania, skinęła ostrożnie głową, uśmiechając się słabo.

 

- Cóż… Jako nasz wybawca masz prawo robić, co ci się podoba… - zaczęła, uśmiechając się jeszcze szerzej na widok jego pełnej dezaprobaty, skrzywionej miny – Nie krzyw się… jesteś wybawcą…

 

Otworzył usta, by zaprotestować, ale położyła na nich palec i potrząsnęła głową.

 

- Nawet jeśli z pomocą Snape'a czy kogokolwiek innego… tylko ty mogłeś tego dokonać i doskonale o tym wiesz… - mówiła dobitnie, patrząc mu w oczy – Więc nie marudź i nie zaprzeczaj, tylko rób, co uważasz za słuszne.

 

Odwzajemnił uśmiech i pochylił się, by ją pocałować, gdy przerwało mu znaczące chrząknięcie. Odwrócił się, by spostrzec za sobą Rona i Hermionę. Harry nie mógł określić, czy byli bardziej rozbawieni, czy przybici. Najpewniej jedno i drugie.

 

- Później będziecie mieli czas na amory – odezwał się Ron z przekąsem – Na razie jednak, skoro mamy iść po Snape'a, to rusz dupsko Harry, bo nie mamy wiele czasu… - spochmurniał nagle – Musimy wrócić do domu…

 

- Ale… - zaczął Harry.

 

- Tak, tak. Musisz sam. To twoja misja. Nie możesz nas narażać. Jasne – zagderał Ron, wywołując lekki chichot obu dziewczyn – Postanowiliśmy jednak z Hermioną ci pomóc, jak za starych dobrych czasów… - ironia w jego głosie była niemal namacalna. Hermiona zrobiła znaczącą minę i wymieniła się spojrzeniami z Ginny, która uniosła kąciki ust w uśmieszku.

 

- Posłuchaj go, Harry – powiedziała, kiwając głową i cmokając go w policzek – ja wrócę do domu… Pomogę mamie, jest totalnie załamana… - posmutniała – I najszybciej jak się da, teleportujcie się do Nory – dodała i wyszła z Wielkiej Sali, kierując się do gabinetu McGonagall, w którym lokalnie zdjęto zaporę anty-deportacyjną i otworzono kominek, podłączając go do Sieci Fiuu, by ułatwić ludziom opuszczenie Hogwartu.

 

Podczas drogi do Hogsmeade nie rozmawiali niemal wcale. Harry wiedział, że będzie musiał im wszystko dokładnie wytłumaczyć, ale ani on nie miał siły mówić, ani oni słuchać. Szli po prostu razem, jakby wybierali się na sobotni wypad dla odstresowania po lekcjach.

 

Gdy dotarli do Wrzeszczącej Chaty, Harry zawahał się. Może nie powinien tego robić? Owszem, Snape pomógł mu ogromnie, ale z drugiej strony… Nie sprawiło to, że mniej nienawidził Mistrza Eliksirów. Właściwie to nie był do końca przekonany, co o nim teraz sądzi, po tym, jak dowiedział się o miłości Snape'a do jego matki, o przysiędze, jaką złożył, o tym wszystkim, co robił za jego plecami przez tyle lat. Cóż, nie ulegało wątpliwości, że Snape, choć obiecał go bronić, szczerze go nienawidził, jako syna Jamesa, i Harry niechętnie, ale musiał przyznać, że mu się nie dziwi ani trochę. Co więcej, zastanawiał się, czy będąc na jego miejscu, nie zachowywał by się jeszcze gorzej, niż Mistrz Eliksirów wobec niego. Bądź co bądź, Harry był żywym dowodem na to, kogo wybrała Lily i chodzącym wyrzutem sumienia w postaci sieroty pozbawionej rodziców w brutalny sposób i naznaczonej okrutnym piętnem, jakim była przepowiednia i decyzja Voldemorta o wybraniu jego, a nie Neville'a. Harry'emu było teraz dużo łatwiej zrozumieć motywy, jakimi kierował się nauczyciel, ale nie sprawiło to, że lubił go choć odrobinę bardziej, niż przez ostatnie 7 lat. Owszem, przestał obwiniać go o śmierć Dumbledore'a i potrafił dostrzec odwagę, jakiej chyba nikt, poza Snapem nigdy nie okazał, ale nie zmieniało to niczego w jego uczuciach, które przecież nie były oparte na wydarzeniach jedynie ostatnich kilku miesięcy. Nie da się ukryć, że Snape zniechęcił go do siebie od pierwszego dnia szkoły, ale późniejsze lata wcale nie były lepsze. Harry nie wątpił, że gdyby nie przysięga, jaką Severus złożył Dumbledore'owi, posępny profesor nie omieszkałby pozwolić, by Quirrell załatwił go już w pierwszej klasie. Nie mówiąc o tym, że pewnie by mu jeszcze pomógł, a potem pogratulował.

 

Wszystko to jednak nie zmieniało faktu, że Snape, choć podły z charakteru i zachowania, do samego końca pozostał wierny Dumbledore'owi – a co za tym idzie – także Harry'emu, który nie umiał zapomnieć oburzenia, jakie brzmiało w głosie Mistrza Eliksirów, gdy ten dowiedział się od Dyrektora, że Potter jest ostatnim horkruksem i musi umrzeć. Może było to ironiczne i zupełnie w stylu Snape'a, ale jednak Snape wypadł w tej rozmowie dużo korzystniej, niż starszy czarodziej.

 

Harry umiał docenić wierność, zwłaszcza, że to właśnie jej brak w osobie zdrajcy Glizdogona przyczynił się bezpośrednio do śmierci jego rodziców i wszystkich późniejszych wydarzeń. Wierność, zwłaszcza taka, jaką okazał Snape, była na wagę złota. I ocaliła ich wszystkich. A to Wybraniec stawiał ponad lata wzajemnych animozji.

 

- Harry? – pytający głos Hermiony dotarł do niego jakby zza ściany. Spojrzał na nią nieprzytomnie – Wchodzimy?

 

Kiwnął głową, wziął oddech i wszedł do środka. Za nim podążyła Hermiona, ostatni Ron, któremu najtrudniej było znaleźć jakikolwiek powód, dla którego nie miałby pozwolić, by trup Snape'a zgnił w tej ruderze, zjedzony przez szczury.

 

Dotarł do pokoju, w którym leżało ciało ich nauczyciela i zamarł w pół kroku. Snape'a nie było. Idąca za nim Hermiona wydała zduszony okrzyk, gdy spostrzegła to samo. W miejscu, w którym ostatnio widzieli Severusa Snape'a widniała tylko olbrzymia plama krwi, od której odchodziła krwawa smuga, jakby ktoś ciągnął ciało po ziemi. Albo… Jakby ktoś się czołgał…

 

- Harry… - zaczęła niepewnie Hermiona – Czy on… Ktoś go zabrał?

 

- Nie – dobiegł ich głos Rona, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. Odwrócili się w jego stronę i podążyli wzrokiem za jego spojrzeniem.

 

Hermiona jęknęła cicho, a Harry poczuł, że nogi się pod nim uginają. Pod ścianą, zwinięty w pozycji embrionalnej, leżał Snape. Za nim widniał krwawy ślad jego wędrówki. Cały był we krwi, a jego zadbane dłonie z długimi palcami zaciskały się kurczowo na krawędzi brudnej wykładziny.

 

- Mój Boże… Harry… On… - Hermiona cała się trzęsła – Harry, on…

 

Harry, jak w transie, podszedł do nieruchomego ciała i pochylił się nad nim, nasłuchując oddechu.

 

- Hermiona… Hermiona, chodź tu… - wymamrotał – On chyba oddycha…

 

Dziewczyna ukucnęła obok niego i położyła dłoń na klatce piersiowej Snape'a, nad sercem. Potem przytknęła w to miejsce ucho, nie zwracając uwagi na oburzone fuknięcie Rona, który nie ruszył się z miejsca, z ponurą miną przyglądając się scenie. Hermiona tymczasem wyjęła różdżkę z kieszeni i zaczęła mamrotać nad nieprzytomnym mężczyzną jakieś nieznane im zaklęcia. Oddech Snape'a stał się jakby wyraźniejszy.

 

- Musimy go zabrać do świętego Munga – skończyła czarować i popatrzyła na Harry'ego, unikając spojrzenia Rona – Stracił bardzo dużo krwi, ale może uda się go uratować.

 

Harry pobladł. Jeśli Snape przeżyje… Cóż… znów będzie musiał stanąć oko w oko z Mistrzem Eliksirów. I to w inny sposób, niż do tej pory.

 

 

 

2.

 

Dwa tygodnie po Ostatniej Bitwie były najdziwniejszym okresem w życiu Harry'ego. Radość z pokonania Voldemorta, która rozprzestrzeniła się na cały kraj, mieszała się z bólem i łzami po stracie tak wielu wspaniałych ludzi. Na pogrzebie Freda Harry płakał tak, że nie sądził, że tak w ogóle można płakać. Kiedy żegnali Remusa i Tonks, trzymał na rękach swojego chrześniaka, Teddy'ego, ich osieroconego syna i tylko łzy spływały mu po policzkach. Pozostałe pogrzeby zniósł nieco lepiej, ale na każdym czuł ogromny żal. I za każdym razem zastanawiał się, czy nie mógł zrobić czegoś, by ocalić daną osobę.

 

Ciała śmierciożerców i samego Voldemorta spalono, w towarzystwie Ministra Magii i wielu wysokich urzędników Ministerstwa. Przybyło także wielu zwykłych czarodziejów, by w posępnym milczeniu upewnić się, że doczesne szczątki znienawidzonego czarnoksiężnika i jego popleczników zostaną zniszczone. Złowrogi pomruk satysfakcji wydobył się z widzów, gdy ciała spowite w czarne całuny zniknęły w płomieniach. Ten jeden pogrzeb przyniósł Harry'emu nie tyle radość, co ponure zadowolenie.

 

Poza tym działo się mnóstwo innych rzeczy. Harry udzielił niezliczonych wywiadów, złożył zeznania w Ministerstwie, zdradził Hermionie i Ronowi to, co zobaczył i czego dowiedział się ze wspomnień Snape'a, opowiedział ze szczegółami całą historię Weasleyom oraz wszystkim, którzy chcieli ją znać, pomagał Zakonowi w porządkowaniu i odbudowywaniu Hogwartu, wybrał się nawet na kilka polowań na zbiegłych śmierciożerców. Przy tym wszystkim znajdował codziennie choć kilkanaście minut, by wpaść do św. Munga i zapytać o zdrowie tych, którzy zostali ranni w bitwie. Wszyscy szybko wracali do zdrowia, w dobrych nastrojach, podbudowani zwycięstwem i czekającymi ich zaszczytami płynącymi z ich bohaterskiej postawy.

 

Jeden tylko Severus Snape nie odzyskiwał przytomności i Harry z coraz większym niepokojem pytał uzdrowicieli, czy może im jakoś pomóc w uratowaniu Mistrza Eliksirów. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć, czy po takiej utracie krwi, wyczerpaniu organizmu i wpływie jadu Nagini, jest jeszcze dla niego szansa.

 

Pytał wszystkich znajomych, czy nie znają jakiegoś sposobu, ale mało kto chciał mu coś powiedzieć, kiedy się dowiedział, komu chce pomóc Wybraniec. Jakoś nikt nie kwapił się, by tak od razu wybaczyć Severusowi, choć Harry powtarzał za każdym razem wszystkie zasługi Snape'a. Taka postawa wcale Harry'ego nie dziwiła, biorąc pod uwagę, że przez ostatni rok on sam nie mówił o niczym innym, jak o chęci zemsty na mordercy Dumbledore'a.

 

Tak więc Chłopiec-Który-Zwyciężył był nieco osamotniony w poszukiwaniu ratunku dla Mistrza Eliksirów. Nawet Ron odmówił mu pomocy, choć akurat po Ronie tego się właśnie spodziewał. Najmłodszemu z braci Weasley'ów zawsze trudno przychodziło wybaczanie, a jego nienawiść do Snape'a była wyjątkowo silna – silniejsza może nawet niż uczucie Harry'ego. Hermiona, w tajemnicy przed swoim chłopakiem, od czasu do czasu poświęcała trochę czasu, by pogrzebać w książkach, ale niczego do tej pory nie znalazła. Harry nie ustawał jednak w tych próbach, postawiwszy sobie za cel uratowanie tłustowłosego byłego śmieciożercy od śmierci, by ocalić choć jedną osobę.

 

Hermiona, szybko zorientowawszy się w motywach swojego przyjaciela, powiedziała mu jasno i dobitnie, że ocalił cały czarodziejski świat, setki ludzi, którzy zginęliby z rąk Voldemorta lub jego sług, i że nie jest jego winą śmierć kogokolwiek. Harry wysłuchał jej tyrady, pokiwał gorliwie głową i obiecał się nie zadręczać, ale po jej wyjściu z pokoju, znów zatopił się w ponurych myślach o Fredzie, Lupinie, Tonks i wszystkich pozostałych. Jakoś nie mógł pozbyć się natrętnej, gorzkiej myśli, że to wszystko jego wina.

 

W takich chwilach teleportował się do św. Munga i siadał na drewnianym, prostym krześle przy łóżku Snape'a, patrząc na jego bladą twarz i blizny na szyi, które pozostały po ugryzieniach Nagini.

 

Godziny spędzone w ten sposób poświęcał na rozmyślania. O przyszłości, o tym, co musiał i chciał zrobić w dalszym życiu. Nie, nie załamał się, nie stracił sensu życia, nie miał problemów z przystosowaniem się do nowej sytuacji. Właściwie to dopiero teraz czuł, że może oddychać pełną piersią, że może planować swoją przyszłość, nie martwiąc się żadnymi przepowiedniami i czyhającą na niego śmiercią. Co więcej – był szczęśliwy, bo był z Ginny, a jej rodzina, choć zawsze traktowała go jak pełnoprawnego jej członka, teraz prześcigała się w okazywaniu mu pełnej akceptacji i miłości. Pani Weasley karmiła go najlepiej jak umiała, pan Weasley traktował jak syna, zapraszając na wieczorne pogawędki przy Ognistej i wszystko zapowiadało się wspaniale, choć w Norze ciągle czuć było smutek po stracie Freda. Świat jednak szedł naprzód i Harry szybko zrozumiał, że płakanie nad grobami nie przynosi ani ukojenia, ani niczego już nie zmieni. Pamiętać – tak, zawsze, ale nie rozpaczać, tylko żyć tak, by chcieli tego zmarli.

 

Dlatego też Harry żył. Odwiedzał Teddy'ego, zasypując go prezentami, gdyż widział w chłopcu siebie – tyle, że jego dzieciństwo, choć również sieroce, nie było takie, jak małego Lupina. Jego nikt nie kochał tak, jak Teddy'ego kochała Andromeda, nikt go tak nie doglądał, a jego ojciec chrzestny spędził całe dzieciństwo swego chrześniaka w więzieniu. I choć Harry nie miał żalu do Syriusza o to, że nie zaopiekował się nim po śmierci Jamesa i Lily, to sam chciał być takim ojcem chrzestnym, o jakim marzył.

 

A Snape? Snape powinien dostać jeszcze jedną szansę. Tak przynajmniej sądził Harry, choć czasem dopadały go wątpliwości. On może i potrafił jako-tako wybaczyć Snape'owi, ale co z ludźmi takimi jak Ron? Czy będą w stanie na nowo zaufać najlepszemu szpiegowi, jakiego widział czarodziejski świat? Tego już Harry nie był taki pewny…

 

Dużo myślał też nad swoimi własnymi uczuciami do byłego nauczyciela. Patrząc na niego w takim stanie, półżywego, mając w pamięci wspomnienie atakującej Nagini, przerażenie na jego twarzy i moment, w którym był przekonany, że profesor umarł, patrząc mu w oczy, nie potrafił wykrzesać z siebie już tej niechęci, jaką zawsze do niego żywił.

 

Nawet zaczął inaczej podchodzić do relacji Snape'a z Lily. Cóż, przyznać trzeba było, że James z tych wszystkich wspomnień, jakie poznał Harry do tej pory, nie był człowiekiem, którego chłopak chciał mieć za ojca. I choć wiedział, że jego rodziciel rzeczywiście dorósł w późniejszych latach, to początki jego znajomości z Lily Evans nie były specjalnie obiecujące. W przeciwieństwie do relacji Lily z Severusem.

 

Harry pożyczył od McGonagall myślodsiewnię Dumbledore'a i kilkakrotnie przejrzał wspomnienia, jakie przekazał mu Snape, koncentrując się na tych związanych z nim i Lily. Z biegiem czasu zaczął szczerze współczuć Severusowi, zwłaszcza gdy przypomniał sobie szczątki wspomnień, jakie zobaczył w jego umyśle podczas ich lekcji legilimencji i to, co wyszło na jaw przy okazji poznania tożsamości Księcia Półkrwi. Wyglądało, że Snape miał równie podłe dzieciństwo, co Harry, a może nawet i gorsze, bo zniszczone nie przez przybraną rodzinę, a własnego ojca i matkę.

 

Wszystkie te myśli towarzyszyły Harry'emu podczas czuwania przy nieprzytomnym nauczycielu i chłopak coraz mocniej pragnął, by znów usłyszeć złośliwy głos Mistrza Eliksirów, nawet jeśli miała być to jakaś obelga. Biorąc pod uwagę poziom stresu, w jakim żył od lat, zachowywał się i tak całkiem nieźle, w ocenie Harry'ego, który pewnego wieczoru zdał sobie sprawę z tego, jak musiało być ciężko temu człowiekowi w czerni. I aż wzdrygnął się na myśl o ostatnim roku szkolnym, i o tym, co musiał znosić ktoś tak wierny Dumbledore'owi, że gotowy go zabić z jego rozkazu.

 

Nad tym też się zastanawiał. Co by zrobił, gdyby to jego Dumbledore poprosił o coś takiego, gdyby zażądał, by Harry go z zimną krwią zabił. I wiedział, że nie byłby w stanie tego zrobić, nawet jeśli było to konieczne. Tym bardziej urósł Snape w jego oczach i tym większy żal miał Harry do Albusa Dumbledore'a – choć na tego ostatniego też nie umiał się już gniewać, nie po tym, czego się dowiedział, nie po ich rozmowie „po drugiej stronie", nie po łzach na twarzy dyrektora Hogwartu. Obydwaj nie mieli łatwego życia i Harry przyznał w duchu, że jego własne problemy, nawet jeśli większe, niż każdego innego nastolatka – czy czarodzieja, czy mugola – były niczym w porównaniu do ich problemów. Co więcej – problemy Harry'ego skończyły się kilkanaście dni temu, odtąd miał wieść zwyczajne życie zwyczajnego czarodzieja i jego kłopoty miały być przyziemnymi błahostkami w stylu wyboru koloru ścian w domu, czy imion dla dzieci. Szansy na takie życie nie dostał ani Albus Dumbledore, ani Severus Snape.

 

Choć ten ostatni może jeszcze nie był stracony…

 

 

3.

 

Kończył się 20 dzień po Bitwie o Hogwart, słońce chyliło się ku zachodowi. Harry zerknął na twarz Snape'a, wciąż tak samo bladą i nieruchomą, i westchnął, zbierając się do wyjścia. Był zaproszony na kolację u Weasley'ów i nie chciał, by musieli na niego czekać, zwłaszcza, że Ron wciąż z niechęcią odnosił się do zachowania Harry'ego wobec ich nauczyciela. Wstał i już miał wyjść z pokoju, gdy dostrzegł niewielki ruch dłoni spoczywającej na białej pościeli. Zatrzymał się wpół kroku, wpatrując się w czarnowłosego mężczyznę, pragnąc przekonać się, czy aby przypadkiem nic mu się nie przewidziało. Ale nie, ręka ponownie drgnęła, a powieki zaczęły się podnosić. Harry zamarł, zapominając nawet o oddechu, patrząc po prostu, jak budzi się jego najmniej lubiany nauczyciel.

 

Z trudem otworzył sklejone powieki i przez chwilę przyzwyczajał się do blasku światła. Zamrugał kilka razy, widząc nad sobą biały sufit. Skupił myśli, próbując sobie przypomnieć, gdzie jest. Wrzeszcząca Chata. Voldemort. Nagini. Oblał go zimny pot przerażenia, chciał uciekać, ale nie dał rady ruszyć nawet ręką, by pomacać szyję, na której spodziewał się znaleźć krwawiące rany. Jęknął słabo, by nagle zobaczyć nad sobą zielone oczy.

 

- Lily… - poruszył wargami, niemal bezgłośnie. Musiał być w niebie, czy gdziekolwiek tam, gdzie spotyka się tych, co już odeszli.

 

- Panie profesorze… - dotarł do niego głos zupełnie nie pasujący do jego kochanej Lily. Głos, którego szczerze niecierpiał. Wyglądało na to, że to nie niebo, ale jego prywatne piekło, z Potterem w roli głównej – Panie profesorze… - głos nie dawał za wygraną – To ja, Harry Potter…

 

Wiem, pomyślał Severus, krzywiąc się nieznacznie. Świetnie, naprawdę idealnie. Z jednego piekła na ziemi, przeniósł się w kolejne, gdzie zamiast czerwonookiego psychopaty będzie prześladował go durny Gryfon z oczami Lily. Świetnie.

 

- Proszę się nie bać, jest pan bezpieczny… - głos nie dawał za wygraną, a oczy wciąż wpatrywały się w niego z góry. Spojrzał w nie, a potem na pochylającą się nad nim twarz. Durny Potter jak żywy, wykapany tatuś – Voldemort nie żyje…

 

- Co? – wychrypiał nagle, łapiąc zachłannie powietrze. W jednej chwili ulotniła się z niego leniwa myśl o przebywaniu w zaświatach. Jakieś ręce, zapewne Pottera, złapały go za ramiona i przytrzymały w pozycji leżącej.

 

- Voldemort nie żyje, zginął podczas Bitwy o Hogwart, 20 dni temu. Był pan w śpiączce po ataku Nagini, ale już wszystko jest dobrze, jest pan bezpieczny… Zwyciężyliśmy, panie profesorze, nie ma już Voldemorta, nie ma śmierciożerców… - mówił głos, nieco chaotycznie, ale z coraz większą radością. Wciąż czuł dłonie Pottera na ramionach. Zaczęło kręcić mu się w głowie i przymknął oczy. Potter potrząsnął go lekko – Proszę nie spać, panie profesorze – głos był lekko zaniepokojony – Jest pan bezpieczny… Wolny…

 

Wolny… Severus nie pamiętał już tego słowa. Nigdy nie był wolny. Najpierw ojciec i jego despotyczna władza nad żoną i synem, potem Potter senior i jego przeklęta banda, potem Voldemort, a wreszcie Dumbledore. Wolność była dla niego czymś abstrakcyjnym, a ten głupi dzieciak chyba myślał, że go tą myślą ucieszy.

 

Co on miał zrobić z tą wolnością?

 

Nagle przed oczami stanęły mu ostatnie wydarzenia. Atak na Hogwart. Trupy wszędzie. Walka. Merlinie, przecież to była prawdziwa bitwa… A on stał w niej przy boku Voldemorta. Zakon rozszarpie go żywcem, jak dorwie go w swoje ręce – za zabicie Albusa, za ostatni rok…

 

- Panie profesorze…? – chłopak nie dawał za wygraną. Severus niechętnie otworzył oczy.

 

- Czego ty chcesz Potter? – wychrypiał z trudem, krzywiąc się z bólu – Wysłać mnie do Azkabanu czy od razu zabić?

 

- Panie profesorze… - Harry cofnął się o krok, zabierając ręce z jego ramion i patrząc na niego dziwnie. O co chodziło temu Niech-Go-Diabli-Chłopcu-Który-Przeżył?

 

- Czego? – warknął Snape, odzyskując powoli władzę nad aparatem mowy. Wciąż jednak nie dał rady się podnieść.

 

- Nie zostanie pan zesłany do Azkabanu… - Snape wbił w niego podejrzliwe spojrzenie – Nikt nie czyha na pańskie życie… Jest pan w świętym Mungu, 20 dni leżał pan nieprzytomny. Zwyciężyliśmy, Voldemort nie żyje, zniszczyliśmy wszystkie części jego duszy, również tę we mnie… - Harry znów zbliżył się do łóżka i bezczelnie położył mu rękę na ramieniu – Naprawdę to koniec tego koszmaru… Nic panu nie grozi… Jest pan wolny, nareszcie wolny…

 

Snape pomału zaczął rozumieć, co ten dzieciak do niego mówił. Zaczęło to do niego docierać. Jeśli to nie był jakiś idiotyczny żart – a nie był, bo gdyby Voldemort rzeczywiście nie gryzł gleby, to Potter nie zabawiałby się przy jego łóżku w dobrą pielęgniarkę – to oznaczało, że… Nawet nie potrafił powiedzieć, co to właściwie oznaczało, bo w ogóle nie brał pod uwagę tego, że przeżyje. Co prawda spodziewał się, że zostanie zabity z rąk jakiegoś pragnącego zemsty członka Zakonu Feniksa, może nawet przez samego Pottera albo kogoś z jego świty, a tymczasem… Wyglądało na to, że dostał szansę na nowe życie. Szansę, której wcale nie chciał i z którą nie wiedział, co zrobić.

 

- Wyjdź – zamknął oczy i warknął do wpatrującego się w niego chłopaka – Zostaw mnie samego.

 

Usłyszał, jak Potter opuszcza pomieszczenie i cicho zamyka za sobą drzwi.

 

 

4.

 

Harry siedział przy stole kuchennym w Norze, nerwowo ściskając kubek herbaty. Hermiona patrzyła na niego z troską. Ron, po drugiej stronie stołu, łypał spode łba. Cisza panująca w pomieszczeniu była z gatunku tych raczej niezręcznych.

 

Wczoraj wieczorem Harry wrócił ze szpitala z wieścią, że Snape odzyskał przytomność. Molly i Artur ucieszyli się szczerze, podobnie jak Hermiona, natomiast młodzi Weasley'owie, popatrzyli po sobie niepewnie. Ron prychnął, najwyraźniej zły. Ginny starała się cieszyć, ale trochę niepokoiła ją zbyt negatywna reakcja Rona i niepewność w głosie Harry'ego.

 

- Co z nim? – zapytała, kiedy jej chłopak zajął miejsce przy stole i podziękował Molly Weasley za talerz pasztecików, który przed nim postawiła.

 

- Właśnie nie wiem… - Harry popatrzył na swoją dziewczynę z wyrazem zagubienia na twarzy.

 

- Rozmawialiście? – do rozmowy włączyła się Hermiona. Wszyscy słuchali z zaciekawieniem, nawet Ron, choć dziobał wściekle widelcem pasztecik leżący na jego talerzu.

 

- Tak… jakby… - Harry westchnął – On… na początku nie wiedział gdzie jest, chyba myślał… Wziął mnie za moją mamę…

 

Ron zaśmiał się kpiąco. Matka zgromiła go wzrokiem, więc ucichł, wzruszając ramionami.

 

- Kiedy powiedziałem mu, że jest w św. Mungu i że Voldemort nie żyje, zapytał, czy mam zamiar go wysłać go do Azkabanu, albo zabić… A kiedy powiedziałem, że nic takiego mu nie grozi i jest bezpieczny… i wolny… kazał mi wyjść – zakończył Harry, patrząc na twarze zebranych.

 

- Cóż… - zaczął pan Weasley – Nie ma co się dziwić, że jest nieco rozkojarzony. I na pewno oszołomiony śmiercią Voldemorta i tym, co się stało kiedy był nieprzytomny…

 

- Na pewno jest w głębokim szoku pourazowym – dodała Hermiona – Przydałby mu się psycholog…

 

- Psycho-co? – wypalił Ron, podobnie jak reszta rodziny nie mający pojęcia o czym mówi Hermiona, która uśmiechnęła się lekko, wymieniając spojrzenia z Harrym.

 

- Psycholog to mugolski uzdrowiciel od… psychiki – wyjaśnił chłopak – Taki terapeuta, ktoś, z kim można pogadać…

 

- A możesz powiedzieć o nich coś więcej? – zainteresował się momentalnie pan Weasley – Czy ci psycho… psychologowie? – zawahał się, Harry skinął mu głową – czy oni używają mikserów?

 

Hermiona zaczęła się śmiać, po chwili zmagań ze sobą dołączył do niej Harry. Artur zerkał na nich niepe...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl