Dopóki śmierć nas nie połączy, moje paranormal fantasie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->LAURA KARIMDopóki śmierć nas nie połączyWszystkie prawa autorskie zastrzeżonePROLOGIrlandia, 1985 r.W końcu przetał padać deszcz. Te krople deszczu uderzające oogromną powierzchnię mojego domu niemal przyprawiały mnie oból głowy. No cóż, tak to jest kiedy ma się słuch ponad przeciętny. Zdrugiej strony, nikt nie kazał mi kupować zamku.Przynajmniej nie brakuje mi przestrzeni. W końcu mogę otworzyćokno i nacieszyć się morską bryzą. Uwielbiam spędzać tu grudzień.Z dala od cywilizacji. Mieszkańcy zajęci są przygotowaniami dotego bzdurnego święta wymyślonego zaledwie niecałe 1700 lattemu. Kto to słyszał! A do tego nazwali je Boż...yhy! yhy!Narodzeniem. Kiedyś to były czasy. Nikt nigdy nie ubierał choinki idalej żyjemy. No może nie wszyscy... albo raczej ja jeszcze żyję. Nieważne Carpe Diem.Oparłem się o futrynę okna dalej rozmyślajac nad postępemcywilizacji. Oddany kontempalcji wyłapałem z otoczenia ledwiedosłyszalny dźwięk. Taki żałosny skowyt mogły wydać jedynie niedostrojone skrzypce. Znaczyło to, że ktoś znajduje się na moimterenie. Co jak co, ale na mojej posesji ? Nie wyraźnie jest napisaneTEREN PRYWATNY? Pozbęde się natręta i wracam do przemyśleń.Gówniarz myśli, że nie mam nic do roboty tylko przepędzaćnieproszonych gości z mojej własności? W sumie ma rację, nie mamnic do zrobienia. Wyciągne tylko intruza poza moje granice. Cozajmie chwilkę gdyż klif należący do mnie rozciąga się co najmniejna kilkadziesiąt kilometrów i znów będę mógł się rozkoszowaćzefirkiem. Wybiegłem więc szybko i udałem się na plażę. W głowieukładałem sobie co przerażającego powiem kiedy dorwę smarkacza.Przynajmniej nie zmarnowałem tylu lat doświadczenia ucząc sięporządnie straszyć ludzi. Właśnie w tej chwili zdałem sobie spawęjak wcześniejszy jazgot zmienia się w najpiękniejsze dźwięki jakiekiedy kolwiek słyszałem. Ta muzyka chwytała za serce.Postanowiłem więc pozostać w mroku i obserwować. Była tam,odwócona do mnie plecami. Grała dla morza. Nie wiedziała, że majeszcze jednego słuchacza. Ciemne włosy rozwiewał jej wiatr. Byłaubrana w falbaniastą czerwoną sukienkę. Moja muza. Gdyby chciałagrać tu co noc. O niczym więcej nie marzyłem. Nie chciałem dać sięodkryć więc tyko słuchałem jak smętna melodia opuszczają jejinstrument i uderzają w moją zkołataną duszę. Jej smukłe ciałokołysało się w rytm muzyki, była taka krucha i taka udręczona.Niemalże czułem jej żal. Stałem tam i rozkoszowałem się esencjąsmutku która na mnie spływała. Chciałem podejść lecz bałem się jąprzestraszyć. Wydawała się taka ulotna więc tylko stałem inapawałem się tymi nutami które spawiły, że znów czułem.Odbierałem jej żal jak swój. W mgnieniu oka wyciągnęła ze mnieemocje które zakopałem gdzieś głęboko i zapomniałem o ichistnieniu. Jutro znow będę czekał na intruza który gra na moimsercu.Nareszcie nadeszło jutro. Siedzę więc przy otwartym oknie i czekamna mojego gościa.Mijają godziny i nic. Chyba nie mam tym razem szczęścia. Możewczorajsza noc była tylko snem. Zadręczałem się, aż w końcuwyczułem ją. Pachniała dzikimi różami. To na pewno ona. Zarazzacznie koncert. Nie spodziewa się, że dzisiejszej nocy znowupojawię się na nim nieproszony. Dzięki Bog..yhy! Yhy! Znów tenkaszel. Muszę dotrzeć szybko na plażę bo zacznie recital beze mnie.I znów tam stała w tym samym miejscu. Dzisiej była ubrana nabiało. Czarne włosy zaplotła w warkocz który sięgał jej do pasa.Położyła skrzypce na ramieniu i przyłożyła smyczek. Zaraz zacznieoczarowywać mnie melancholijnym zawodzeniem swojegoinstrumentu. Ledwie znów powstrzymałęm się, żeby nie podejść.Jeszcze nie teraz. Nie moge jej przerazić. Ukryty wśród skałpoddawałem się jej czarowi bo nie można nazwać tego inaczej. Ona,jej skrzypce i ja. Zahipnotyzowany. Czekając tylko na jej spektakl.Zaczęłą grać wolno, niespiesznie, cicho. Jej muzyka roztopiła lód wmoim sercu. Poczułem się błogo i beztrosko po czym zaczęłą graćgłośniej i przeciągle, przyspieszyła żeby po chwili znow zwolnić iucieleśnić błaganie które znów po chwili było zawodzeniem pełnymwyrzutów. To była rozmowa z Panem, spowiedź której ja nie byłemgodzien pojąć. Zbliżyłem się więc cicho przywołany niemaluswięconą chwilą. Kiedy skończyła odwróciła się spostrzegającmnie. Gdybym nie złapał jej za ramię skąpała by się w morzu.–Przepaszam. Myślałam, że w tym zamczysku na górze nikt niemieszka.–To się pomyliłaś. Ja tam mieszkam. Lecz cieszę się, że ktośzaszczycił mnie swoją obecnością. Nie często miewam gości.–Pewnie przeze mnie nie może pan spać. Jeszcze razprzepraszam. Już się wynoszę.–Nie! Zaczekaj! Twoja muzyka, yyy – wyjąkałem bezzastanowienia–Coś z nią nie tak? Wiem, że wyszłam z wprawy ale naprawdęjest aż tak źle? - starała się ukryć instrument za plecami–Nie. Muszę przyznać że jestem pani fanem i wczoraj równieżpanią podsłuchiwałem. Prawdę mówiąc miałem nadzieję, żewróci pani także dzisiaj.–Mówiłam już panu. Myślałam, że tu nikt nie mieszka – chciałaodejść więc spróbowałem ją zatrzymać–Dobrze, więc może powie mi pani co to był za utwór. Bardzomi się podobał.–Zawsze gram to co czuję.–Więc jest pani kompozytorką?–Nie. Raczej wkrótce będę martwa i staram się jak najlepiejwykorzystać czas który mi pozostał.–Przepraszam. Chyba źle słyszałem.–Raczej nie. Dwa tygodnie temu dowiedziałam się, że jestemchora. Prawdopodobnie to moje ostatnie Święta. Wie pan.Niektórzy na Gwiazdkę dostają prezenty, ja dostałam raka.–Przykro mi, tak bardzo mi przykro. Może mogę jakoś pomóc? -szczerze jej współczułem. Była taka młoda i piękna, a jejmuzyka...–To zaawansowane stadium. Mam przed sobą trzy miesiąceżycia . Najgorsze dla mnie jest to, że odejdę z tego świata niezostawiając nic po sobie. Żadnego śladu.–Lekarze są omylni jak my wszyscy – chciałem ją pocieszyć lecznie byłem w stanie przytulić kogoś obcego pomimo taktragicznych rokowań–Przepraszam. Muszę już iść – złapałem ją za ramię–Proszę zaczekać! Nawet nie powiedzała mi pani jak ma na imię.–A czy to ważne? - odpowiedziała z nieukrywanymlekceważeniem–Dla mnie to ważne.–Izabela, co w naszym języku oznacza wiosnę i jak na ironię towłaśnie wtedy umrę – popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem–Izabelo, mogę ci mówić po imieniu?–Nie mam nic przeciwko.–Może jutro zgodzisz się znów zagrać? Mogę zapłacić.–Nie żartuj! Gram dla przyjemności. Nie dla pieniędzy.–Więc? Nie łam mojego serca. Jestem twoim wiernym fanem.–Dobrze. Więc do zobaczenia jutro – wypuściłemwstrzymywany w oczekiwaniu oddech podczas gdy zaczęłaodchodzić–Do widzenia – odpowiedziałem - Izabelo? - zawołałem pochwili–Tak?–Lubisz wino?–Tak. Lecz niezbyt słodkie – powiedziała nieśmiało sięuśmiechając–Więc jutro takie przyniosę. Tylko w ten sposób mogę sięzrewanżować za występ – przytaknęła i zaczęła się oddalać–Dobranoc - wyszeptałemWróciłem do mojej komnaty. Położyłem się i pierwszy raz miałemproblem ze snem. Czułem się podekscytowany jak gdybym pierwszyraz w życiu poznał kobietę. Jutro znów ją zobaczę. Moją nimfę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • eldka.opx.pl