Draco wśród cieni [Z], Drarry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Draco wśród cieni
Prolog
Wychodzac z szatni dla zawodników Draco zatrzymal sie przed lustrem, zeby po raz ostatni sprawdzic swój wizerunek.
Chcial wygladac najlepiej, jak sie dalo, nawet jesli wiatr w przeciagu kilku minut mial rozwiac jego szaty, a wlosy zamienic w bezladna platanine. I to jeszcze zanim wstapi na boisko – jako kapitan, powinien wygladac jak dobra partia. Godny podziwu. Szacunku. Opanowany.
Przebiegl palcami przez wlosy, upewniajac sie niepotrzebnie, ze kazdy srebrnoblond kosmyk jest idealnie na miejscu, opadajac perfekcyjnymi – i tylko takimi – pasmami wokól jego twarzy. Skórzane ochraniacze polyskiwaly, zielone szaty gladko oplywaly jego cialo, stal dumny i wyprostowany, trzymajac swoja Supernowe 10. Tak, to wystarczy.
- Slicznie – powiedzialo jego odbicie z aprobata. Draco usmiechnal sie slabo w odpowiedzi; juz sie odwracal, zwolujac wszystkich czlonków swojej druzyny.
Reagujac na jego wezwanie, natychmiast zebrali sie przy wyjsciu. Zamiast marnowac czas na jakas umoralniajaca gadke, po prostu spojrzal kazdemu w oczy – powoli, wyczekujaco – wiedzac, ze da to duzo lepsze efekty niz jakiekolwiek slowa. Potem, tuz przed jedenasta, odwrócil sie i spokojnie wypuscil ich na boisko.
Po raz pierwszy, odkad skonczyl trzeci rok w Hogwarcie, meczem rozpoczynajacym sezon byl mecz Slytherin kontra Gryffindor; w odróznieniu od jego trzeciego roku, tym razem zamierzali grac wedlug planu. Zadnych zlosliwych hipogryfów, zadnej niesprzyjajacej pogody – zadnych okolicznosci, które wymagalyby manipulacji czymkolwiek, chociaz to akurat zawsze bylo zabawne. Ten mecz mial miec wielki wplyw na caly sezon dla obu druzyn. I byl przekonany, ze tym razem to Slytherin znajdzie sie na szczycie.
Przez boisko szla druzyna przeciwników, wyrózniajaca sie blyszczacymi, czerwonymi szatami. Prowadzil ja Harry Potter; jego czarne wlosy nie potrzebowaly pomocy wiatru, by tworzyc bezladna platanine wokól twarzy. W centrum pola utworzyli zwarty szereg, patrzac na nich. Draco dawno zauwazyl te osobliwa ochote, by angazowac sie we wzrokowe pojedynki z Harrym: blizna w ksztalcie blyskawicy nad oczami chlopaka w jakis sposób zmuszala go, by patrzyl, stal z tamtym oko w oko, oddzialujac na niego tak samo, jak tamten na niego, gdy wyzywali sie nawzajem werbalnie.
- Tym razem to ty przegrasz, Potter – wysyczal, kiedy wymieniali przepisowy uscisk dloni.
Zielone oczy zwezily sie.
- Masz na mysli, ze przegram w taki sam sposób, jak za kazdym razem, kiedy gralismy przeciwko sobie? Och, czekaj. To byles ty.
Wzruszyl ramionami.
- Kazdego czasem opuszcza szczescie. Dzisiaj twoja kolej.
Odpowiedz Harry’ego zostala ucieta przez pania Hooch, która poinformowala obie druzyny, ze maja grac fair i przygotowac sie; chwile pózniej dmuchnela w gwizdek. Czternastu zawodników odbilo sie od ziemi i wystrzelilo w powietrze.
Byl piekny listopadowy poranek, zimny i rzeski. Czysty, z kilkoma bialymi chmurkami podkreslajacymi blekit nieba. Kiedy Draco wzniósl sie na poziom, na którym zwykle latal, poczul sie, jakby mógl zobaczyc wszystko, az po krance ziemi przez bezlistne drzewa. Jego przyszlosc rozposcierala sie przed nim jak horyzont; to byl jego ostatni rok. Ostatni rok, zeby choc troche sie zabawic, zanim upomni sie o niego jego przyszlosc, zanim zostanie zmuszony, by zobaczyc, gdzie prestiz i mozliwosc bycia Malfoyem otwieraja przed nim wszystkie mozliwosci przewodzenia swiatu.
To byla takze jego ostatnia szansa, by pokonac Harry’ego Pottera. Tluczek przelecial obok niego, wyrywajac go z zadumy, i przeklal sam siebie za to, ze pozwolil kilku cennym chwilom umknac bez wypatrywania znicza. Szukajacy Gryffindoru uplasowal sie na srodku pola; Draco podlecial niedaleko, by zajac taka sama pozycje, na wypadek gdyby musial zanurkowac po mala, zlota pileczke – kiedykolwiek miala sie pokazac.
- Znajdz sobie wlasny punkt obserwacyjny! – krzyknal do niego Harry ponad wrzaskami tlumu.
- Raczej nie, tutaj bardzo mi sie podoba – odpowiedzial Draco leniwie, mruzac lekko oczy dla ochrony przed sloncem, kiedy przeszukiwal wzrokiem boisko. – Masz jakis problem? Boisz sie, o ile szybsza od twojej starej Blyskawicy okaze sie moja Supernowa 10?
- Blyskawica nadal lata swietnie, dziekuje.
Draco zaryzykowal krótki rzut okiem na chlopaka i ucieszyl sie, widzac, ze Gryfon zagryzl zeby w odpowiedzi na obelge. Zdecydowal sie na zastosowanie swojego triku, i skierowal miotle do zapierajacego dech w piersiach, wywracajacego zoladek nurku. Harry, myslac, ze cos zauwazyl, natychmiast polecial za nim. Grunt zblizal sie bardziej i bardziej, i Draco, w momencie, gdy prawie stracil kontrole, sekundy przed zderzeniem idealnie wypracowanym ruchem poderwal swoja miotle. Wtedy zaczal sie smiac ze swojego przeciwnika, który spóznil sie, hamujac kilka cali za nim.
- Mówiles cos, slamazaro?
Jednak zamiast odpowiedziec na obelge, Gryfon odwrócil sie nagle na miotle i, wykrecajac glowe, Draco zdolal zobaczyc, dlaczego: wypuszczono znicza.
Natychmiast rozpoczal sie wyscig. Kazdy chlopak zamierzal zakonczyc gre szybko i blyskawicznie oglosic zwyciestwo swojej druzyny. Smigali slalomem przez pole w gorliwym poscigu za mala, uskrzydlona pileczka, a kafel, tluczki i koledzy z druzyny przelatywali obok w szalonym pedzie, zamieniajac sie w rozmazane plamy. Dwa razy obaj zgubili zloty ksztalt w blasku niskiego listopadowego slonca, ale za kazdym razem którys w przeciagu sekund na nowo odnajdywal przedmiot i poscig trwal.
Cala uwaga Draco skupila sie na malym, zlotym obiekcie; ledwo dostrzegal to, co go otaczalo, kiedy scigal go pod siedzeniami, a potem miedzy i przez obrecze. Czul Harry’ego po swojej lewej; wiedzial, ze czerwona plama byla zdeterminowana, by udowodnic swoja wyzszosc przynajmniej tak jak on sam. Pileczka byla tylko kilka stóp przed nimi… blizej… blizej… unikneli niespodziewanego tluczka… znów przelatywali przez petle… Cholera! Zatrzymala sie tuz poza zasiegiem jego dloni.
W akcie skrajnej desperacji Draco nagle poderwal miotle w prawo, kiedy znicz skierowal sie przed niego. W tym momencie bardziej skupial sie na tym, by nie podnosic glowy, niz na tym, by go zlapac.
Stuk! Mala pileczka uderzyla dlon Draco tak mocno, ze prawie ja upuscil. Przez jeden zamarly moment spojrzal w szoku na swoja reke. Czy to prawda? Czy naprawde widzial te male skrzydelka, uderzajace go w nadgarstek? Tak!
Odkrycie prawdy zajelo mu milisekunde; kiedy tylko do niego dotarla, poruszyl reka, by podniesc ja wysoko w góre – gest, który chcial wykonac przez szesc dlugich lat.
Odwrócil sie, by spojrzec za siebie; widok przegranej na twarzy Gryfona byl wart wszystkich tych lat, w czasie których goscil on na jego twarzy.
- Zgubiles cos? – zachichotal, machajac zniczem w powietrzu.
Poczatkowe zaskoczenie zmienilo sie w triumf i Draco zastygl w chwili euforii; wtedy twarz Harry’ego nagle przybrala zupelnie nowy, niespodziewany wyraz. Strach. Strach?
- Uwazaj! – wykrzyknal ciemnowlosy chlopak w chwili, gdy Draco poczul, ze tylem glowy trzasnal w cos naprawde twardego. Ból rozprzestrzenil sie po jego czaszce i podazyl w dól wzdluz kregoslupa. Znicz wyslizgnal sie z jego palców.
I ostatnia rzecza, która zobaczyl, zanim ogarnela go ciemnosc, byl Harry Potter, wychylajacy sie do przodu, aby go zlapac.
--------------------------------------------------------------------------------
Rozdzial 1
Swiat ciemnosci
The eyes that shone
Now dimmed and gone
~Thomas Moore
“… I wtedy, w 1752, olbrzym Melvin Markotny przypadkowo rozdeptal kilka goblinów. Przerwalo to nadchodzaca rebelie, lecz rozpoczelo wojne miedzy goblinami a olbrzymami, która trwala siedemnascie lat i dwanascie dni. Przez ten czas…”
Draco powstrzymal chec zatrzasniecia ksiazki tylko po to, by uciszyc nieprzerwane i irytujace buczenie. Historia magii byla wystarczajaco nudna sama w sobie. Czy zaklecie, które sprawialo, ze ksiazki czytaly mu na glos, musialo byc równie monotonne? To rzeczywiscie brzmialo prawie jak profesor Binns; po pewnym czasie nawet jego podrecznik z eliksirów wydawal sie nudny.
Potarl oczy zmeczonym ruchem. Ten odruch zostal, choc one juz nie pracowaly. Ksiazka terkotala dalej. Zmusil sie, zeby uwazac, w przyszlym tygodniu mial test z historii z materialu, który mieli powtórzyc przez wakacje i chcial miec nauke za soba jak najszybciej. A to oznaczalo dostarczanie do mózgu jak najwiekszej ilosci informacji za pierwszym podejsciem, co minimalizowalo to, ile razy musial sluchac tych cholernych akapitów.
Od wypadku w czasie meczu Quidditcha minely dwa miesiace, dwa miesiace pelne ciemnosci. W swoim triumfie glupio zapomnial, jak blisko petli lecial. Omylka ta kosztowala go utrate wzroku. Czarodziejskie lekarstwa moga wyleczyc wiele rzeczy, ale nie moga (z przykroscia poinformowali go uzdrowiciele) odwrócic zniszczen, które zaszly w mózgu. Rana platu potylicznego z tylu glowy, powiedzieli, i nie ma nic, co mozna by w tej sprawie zrobic. I chociaz ojciec im grozil, jego matka blagala, a on sam z niedowierzaniem zasiegal drugiej, trzeciej, dwunastej porady, odpowiedz specjalistów magomedycyny byla zawsze ta sama: czekala go slepota.
Trwala.
***
Harry przeszukiwal pólki z tylu biblioteki, dopóki nie znalazl ksiazki, której potrzebowal na zajecia zielarstwa: przegladu specjalistycznych grzybów. Otrzepal ja z kurzu, pobieznie rzucil okiem na tresc, a potem wetknal pod ramie. Bylo tam tez kilka ksiazek, których bedzie potrzebowal pózniej, ale postanowil, ze przyjdzie po nie jutro. Nie byl Hermiona, która potrafila przebic sie przez stos antycznych, wysuszonych ksiag w ciagu jednej nocy. W porównaniu z jego zwyklym wysilkiem na dzis wieczór ta jedna w zupelnosci wystarczy. A skoro juz o tym mowa, w przyszlym tygodniu mial byc test z historii magii, powinien zaczac sie uczyc, zanim Hermiona zacznie go scigac razem ze swoimi znaczonymi na kolorowo notatkami.
Kiedy lawirowal miedzy regalami z powrotem, wzdluz tylnej sciany, uslyszal niski, monotonny glos. Brzmial on zupelnie jak profesor Binns, tylko jeszcze mniej interesujaco. Zaciekawiony, wetknal nos do jednego z bocznych pokoików wylaniajacych sie zza sciany. I natychmiast sie zatrzymal.
W oswietlonym swieczkami pokoju siedzial Draco Malfoy, z glowa oparta na piesci. Jego podrecznik lezal otwarty przed nim na stole… i byla to ksiazka, która najwyrazniej potrafila mówic. Albo ktos jeszcze tam byl i mial Peleryne Niewidke, bo Draco z cala pewnoscia nie mówil glosniej niz szeptem, a nikogo innego nie bylo widac.
- Kimkolwiek jestes, powinienes albo sie odezwac, albo wyniesc. Nie cenie sobie zbytnio, kiedy ktos sie na mnie gapi.
- Eee… - powiedzial Harry, zaskoczony. Zobaczyl, jak Draco sie odwraca – nie po to, by patrzec, lecz by sluchac. Jego glowa obrócila sie tylko tyle, ze jego lewe ucho skierowane bylo w strone drzwi, tam, gdzie Harry stal. – To ja, Harry. Potter. Ja… hmm… nie chcialem przeszkadzac. A poza tym, skad wiedziales, ze tu jestem?
- Przez twoje kroki, idioto, a przez cózby innego? Szkolne buty nigdy nie poruszaly sie specjalnie cicho po kamiennych podlogach.
- Och – Harry poczul sie glupio; o tym nie pomyslal. – Wiec… yy… czy to twoja ksiazka mówi? I nie musisz czytac? Zastanawialem sie, jak sobie z tym radzisz.
Draco westchnal, poirytowany.
- Tak, tak to teraz dziala. Rzucam zaklecie na ksiazke i sama sie odtwarza. Zupelnie jak czytanie dziecku bajki na dobranoc, tylko duzo mniej interesujace. Przychodze sie uczyc tutaj, wiec glos ksiazki nikomu nie przeszkadza. Nie potrzebuje ludzi, gapiacych sie na mnie z powodu halasu.
Harry wszedl do pokoiku. Teraz slyszal glos ksiazki duzo wyrazniej.
- Cóz, brzmi nudno. Czy wszystkie ksiazki mówia tak samo?
- Dokladnie.
- Nie mozesz tego jakos zmienic?
- Nie. – glos Slizgona byl szorstki. – A teraz, jesli juz skonczyles bawic sie w dwadziescia pytan, chcialbym wrócic do nauki.
- Wiesz – zaproponowal Harry, podchodzac, by stanac przed drugim chlopakiem. – Ja móglbym ci poczytac zamiast niej.
Blondyn poruszyl glowa, by wyrazniej go slyszec, i Harry poczul sie lekko zdenerwowany swoim pierwszym blizszym spojrzeniem na twarz Draco od czasu wypadku; ta sama blada, spiczasta twarz, teraz dziwnie pusta. Przyzwyczail sie do szarych oczu, rzucajacych w niego sztyletami spojrzen; teraz wygladaly jak kamienne sciany – plytkie i niezglebione, skupione na niczym.
- A niby po co? – warknal blondyn. Harry poczul sie dziwnie uspokojony faktem, ze przynajmniej glos Malfoya nadal zawiera w sobie jakies sztylety.
- Cóz, pomyslalem tylko, ze to mogloby nie byc tak nudne, gdybym…
Malfoy prychnal.
- Nie potrzebuje twojej litosci.
- To nie jest litosc! To…
- To co?
- Próbuje tylko pomóc, dobra? Co w tym takiego zlego? Ty sie nudzisz, a ja proponuje jakos te nude zmniejszyc.
- No tak. Jak moglem zapomniec? – wycedzil niewidomy chlopak. – Harry Potter, bohater wszystkich. Zaden problem nie jest zbyt trywialny dla naszego Cudownego Chlopca.
- Jaki masz do cholery problem, Malfoy? – Harry zaczynal sie zloscic, nie byl pewien, czy na siebie czy na Slizgona. Co do u diabla naklonilo go do zaoferowania pomocy temu gnojkowi?
- Mój problem? Moim problemem jest to, ze pchasz sie, gdzie nie trzeba, i w zasadzie przeszkadzasz mi w pracy. Teraz, jesli wybaczysz, mam mase nauki. Idz uratowac jakas panienke w potrzebie, skoro tak bardzo chcesz pomóc. – po tych slowach Draco znów pochylil sie nad ksiazka, przewrócil strone, która skonczyla sie, kiedy sie klócili, i pozwolil jej wrócic do czytania.
Harry odszedl, wsciekly jak nigdy.
Jednakze juz nastepnego dnia byl tam z powrotem. Powiedzial sobie, ze poszedl odnalezc dodatkowe ksiazki, których potrzebowal do eseju, i w zasadzie taki mial cel. Udalo mu sie zignorowac fakt, ze nie musial szukac ich w tylnym korytarzu, w samych skarpetkach, z butami w rece, zeby go osiagnac. Harry nie byl zupelnie pewny, co tutaj robil i dlaczego, ale po wczorajszej wymianie zdan byl ciekawy, jak Draco sobie radzi. Od wypadku nie widywal swojego bylego nemezis zbyt czesto – tamten wyjechal, a potem zamknal sie w sobie. Nie dokuczal wiecej Harry’emu i jego przyjaciolom, z nikim wlasciwie nie rozmawial, nie liczac momentów, kiedy kazal mu nauczyciel. Niby wygladalo na to, ze jakos sobie radzi – wrócil do szkoly, calkowicie nadrobiwszy material, który go ominal, byl przygotowany na wszystkie zajecia i Harry rzadko widywal, by prosil o pomoc w… czymkolwiek. Ale jak to robil?
Przeslizgnal sie do malego pokoiku do nauki, zdecydowany nie dac sie zlapac tym razem, ale kiedy juz tam dotarl, zrozumial, ze wcale nie musial zadawac sobie trudu z ukrywaniem. Zamiast spoczywac na nadgarstku, glowa Malfoya, tym razem, oparta byla na stole. Mial zamkniete oczy i wygladal, jakby zupelnie zapomnial o buczeniu otwartej przed nim ksiazki do historii. Widocznie nuda zrobila swoje. To podsunelo Harry’emu pomysl.
Wszedl do pokoju, wskazal ksiazke rózdzka i wyszeptal: „Finite Incantatem”. Glos umilkl. Wtedy ostroznie odsunal sobie krzeslo i usiadl, kladac swoja torbe na podlodze tak cicho, jak tylko mógl, czekajac, az drugi chlopak sie obudzi. Nie trwalo to dlugo: najwyrazniej byl zwolennikiem krótkich drzemek.
Blondyn usiadl z jekiem, spiaco przecierajac oczy, i rozejrzal sie za ucichla ksiazka, jakby wystraszyl sie panujacej w pokoju ciszy.
- Glupie zaklecie – burknal.
Harry przerwal mu, zanim Draco zdazyl znowu aktywowac czar.
- Cudowny Glos dostarczyl dzis zbyt duzo wrazen?
Malfoy podskoczyl, obracajac glowe w kierunku Harry’ego.
- Potter, co ty do diabla tutaj robisz? Cholera, prawie przyprawiles mnie o zawal serca.
Harry wzruszyl ramionami, zapominajac, ze drugi chlopak go nie widzi.
- Bylem po sasiedzku, zobaczylem, ze spisz, i przyszedlem powtórzyc moja propozycje.
- Musimy znowu do tego wracac? Mówilem ci, nie…
- Tak, tak, wiem. Nie potrzebujesz litosci. Ale nie moga cie tez usypiac twoje wlasne podreczniki. Zobacz, ja tez musze sie uczyc na ten glupi test. Wiec, tak dlugo jak robie postepy w walce z materialem, moge go równie dobrze powtarzac z toba.
- Czemu nie powtórzysz go z twoimi malymi przyjaciólmi Gryfonami? – spytal Malfoy ostro.
- Bo Hermiona musi dzisiaj przewodniczyc na spotkaniu prefektów, a Ron wychodzi ze swoja dziewczyna, Mandy. Sluchaj, tracimy tutaj czas. Ja musze sie uczyc, ty musisz sie uczyc, a material jest cholernie nudny. I, ostatecznie, przynajmniej powstrzymamy sie nawzajem od snu – Harry nie mógl odmówic sobie dodania pewnej zlosliwosci. – Wyglada na to, ze przydaloby ci sie to jakas chwile temu.
Draco spochmurnial.
- Swietnie – ustapil. Pchnal ksiazke w kierunku Harry’ego. – Oczywiscie w przeciwnym razie masz zamiar nigdy mnie nie zostawic. Jezeli jestes az tak zdeterminowany, by ochrypnac, czytajac, mozesz uzyc do tego mojej ksiazki. Ale przynajmniej spróbuj byc interesujacy.
Harry usmiechnal sie krzywo, kiedy podniósl tekst do oczu.
- Watpie, ze nawet blizniacy Weasleyowie mogliby zrobic cos interesujacego z wojen pomiedzy goblinami a olbrzymami, ale spróbuje.
Cofnal sie o kilka stron i zaczal czytac.
- „Po podpisaniu Traktatu Smarkotrawnego w 1796, Olfred Tepy zalozyl nowe spoleczenstwo obok malo znanego miasteczka, Herringsfordu…”
***
Draco zaczynal kazdy ranek, lezac w swoim lózku, oddychajac cicho i niespiesznie, i próbujac ustalic, czy juz sie obudzil czy nie. Otwieranie oczu nie przynosilo efektów, wiec zwykle ustalenie, czy jego cialo bylo przytomne, a on sam swiadom otoczenia, czyli nie spiacy, zajmowalo mu kilka minut. Tego ranka ziab w powietrzu przywrócil go do przytomnosci bardzo szybko, wiec siegnal po rózdzke, która kazdej nocy zostawial w tym samym miejscu na swojej szafce nocnej. Wycwiczonym ruchem wskazal na zegarek, który stal obok na równie konkretnym miejscu.
„Tempus” – mruknal.
- Szósta dwadziescia trzy – powiedzial mu zegar.
Usiadl, ziewajac, przerzucil nogi nad krawedzia lózka i postawil stopy na zimnej, kamiennej podlodze. To zawsze bardzo szybko go budzilo. Ostroznie poruszajac sie wokól lózka odnalazl swój kufer, ukleknal, znalazl swój plaszcz kapielowy, a potem, wodzac palcami wzdluz sciany, skierowal sie na zewnatrz, w strone hallu, do pryszniców. Wolal tam chodzic wczesniej, bo zawsze byla ostra rywalizacja o ciepla wode.
Albo ludzie, którzy sie na niego gapili.
~*~*~
Kiedy magomedycy odkryli, ze z jego wzrokiem nie bedzie juz ani lepiej, ani gorzej i wyleczyli przewlekle psychiczne bóle, zostal wyslany do domu z nauczycielem, zeby opanowac kilka przydatnych umiejetnosci. Jak poruszac sie wokól. Jak lepiej uzywac pozostalych mu zmyslów. Jak rzucac zaklecia na tekst tak, zeby sam czytal mu na glos; podobne zaklecie zostalo zastosowane na malenkich tabliczkach, wszytych w jego ubranie, aby samo mu sie opisywalo. Jak kroic skladniki eliksirów bez utraty wlasnych palców, uzywac rózdzki z odpowiednia precyzja. Oraz kilka innych sztuczek, potrzebnych, by skonczyc szkole i przetrwac w realnym swiecie. Unikal czegokolwiek, co wymagaloby pomocy innej osoby, jak tylko mógl.
Malfoy nie prosi o pomoc; Malfoy nie polega na nikim, kto móglby go zawiesc. Zabraniano mu okazywania slabosci przez cale zycie; z cala pewnoscia nie mial zamiaru teraz zaczynac. Zwlaszcza, ze jego ojciec prawie natychmiast stracil cale zainteresowanie jego osoba.
Nie byl juz dluzej przeznaczony Czarnemu Panu ani zadnym innym zródlom mocy, skoro Lucjusz uwazal go za uszkodzonego i slabego. Wlasciwie, teraz nie mial juz pozytku z syna. Kiedy starszy Malfoy byl w poblizu, byl tak uprzejmy, jak kazdy z magomedyków, ale to nie bylo to. Draco byl tak bardzo zdeterminowany, by udowodnic, ze nadal jest zdolny do funkcjonowania jak czarodziej – jak czlowiek – zeby móc w przyszlosci pokazac mentalny jezyk temu, który go odrzucil. Utrata przyszlej kariery obchodzila go mniej; tak naprawde, nikt nigdy nie dal mu wyboru w tej sprawie i teraz, kiedy juz go mial, nie wybiegal myslami w przyszlosc tak daleko. Jego umysl byl zbyt skupiony na tym, by z powrotem stanac na nogi i trzymac sie od wszystkich z daleka.
Tak szybko, jak tylko mógl, strzasnal z siebie troskliwe ramiona matki i Enida – ludzkiego sluzacego, którego zatrudniono, by mu pomagal (skrzaty domowe byly za male, by móc go wszedzie zaprowadzic). Na niewielkich dystansach – dookola swojego pokoju i w dól do toalety – radzil sobie sam, idac ostroznymi krokami, czasem z reka na scianie. Na dluzsze wycieczki dostal Przewodnika. Byl on drogi, ale zazadal go, kiedy tylko jego nauczyciel powiedzial mu o jego istnieniu.
- Co mam zrobic, za kazdym razem znajdywac kogos, kto bedzie mnie prowadzil wszedzie, dokad zechce pójsc w Hogwarcie, jak male dziecko, które nigdy nie nauczylo sie przechodzic przez ulice? – zagadnal któregos wieczoru podczas kolacji.
- Draco, kochanie, ale na ludziach mozna o tyle bardziej polegac – odpowiedziala jego matka niepewnie. – Co jesli… ten Przewodnik… cos przeoczy?
Zwrócil sie w strone jej glosu.
- Wiesz, ile razy Enid przeoczyl maly krok w góre, kiedy kamienie sa nierówne, albo gorzej, cos malo stabilnego? Moi koledzy beda zupelnie tacy sami. Zostaw mnie Crabbe’owi i Goyle’owi, a równie dobrze mozesz od razu, tu i teraz, skrecic mi kark. Jak sadzisz, dlaczego Przewodnik tyle kosztuje? Mój nauczyciel mówi, ze jest najlepszy.
Jego nauczyciel mial racje. Wystarczyla odrobina praktyki, glównie po to, by nabral pewnosci siebie i wiary w urzadzenie, i wkrótce mógl podrózowac samodzielnie niemal wszedzie, gdzie zapragnal sie udac, podajac tylko kierunki, jak i, w znajomych miejscach, jedynie cel wedrówki. Przewodnik, mala kula rozmiaru mniej wiecej pomaranczy, unosila sie w powietrzu tuz przed nim na wysokosci jego glowy i byla zaprogramowana tak, by wyczuwac przeszkody, schody, krawedzie i wszystko inne, co mogloby przeszkodzic mu w poruszaniu sie bezpiecznie. Informowal go, kiedy stanac, skrecic, uwazac na stopy, kiedy dotarl do szczytu lub konca schodów oraz kiedy musial sie zatrzymac przed koleina albo skrzyzowaniem, i to we wlasciwym czasie. Musial tylko stuknac w niego rózdzka i wypowiedziec odpowiednie zaklecie, zeby go aktywowac za kazdym razem, kiedy dokads szedl, i pózniej uwaznie wypelniac jego wskazówki. Chociaz tego nie widzial, wiedzial, ze Przewodnik swiecil lekko, kiedy sie poruszali, zeby ostrzegac innych dookola. Prawie zupelnie wyeliminowalo to koniecznosc zatrzymywania sie, by nie wpadac na kogokolwiek, bo ludzie, nawet ci, którzy nie wiedzieli, do czego urzadzenie sluzylo, automatycznie skrecali w bok. Nie lubil oglaszania swojego stanu w ten sposób, ale majac za alternatywe poleganie na innych, którzy prowadzili go zdecydowanie mniej uczciwie, niechetnie to zaakceptowal.
Sprawdzian nadszedl w styczniu, kiedy skonczyla sie przerwa swiateczna i wrócil do Hogwartu, po raz pierwszy od czasu katastrofy. Jego wypadek mial miejsce w srodku listopada, dlatego reszte jesiennego semestru spedzil najpierw w szpitalu, a potem w domu, uczac sie technik przezycia w swoim nowym, ciemnym swiecie. Nalegal na kontynuowanie nauki – sytuacja byla juz wystarczajaco zla w jego myslach, odmówil wiec pogarszania jej jeszcze ryzykiem powtarzania roku czy zostania w tyle. Jego dodatkowi nauczyciele przynosili mu zatem co weekend troche materialów, coraz wiecej, w miare jak poprawialy sie jego zdolnosci nauki.
Sam profesor Snape odezwal sie kilka razy; nauczyl Draco wazyc najwazniejsze eliksiry, a potem zaproponowal spotkanie ze starszym Malfoyem podczas kolacji. Draco jadal jednak w swoim pokoju tak czesto, jak tylko mógl.
A wiec, kiedy wysiadl z pociagu po przerwie swiatecznej, byl mniej wiecej gotowy, by poradzic sobie z wiekszoscia przedmiotów, i teoretycznie zmotywowany do wyrównania wiekszosci wyników. Jednakze, jego spotkanie z rzeczywistoscia nowego zycia w Hogwarcie okazalo sie byc troche inne.
~*~*~
Wilgotny, ale juz nie ociekajacy woda, ubrany w szlafrok kapielowy Draco wrócil do swojego dormitorium i podszedl do szafy. Szarpnieciem otworzyl jej prawe skrzydlo i siegnal po koszule od uniformu, która wisiala z tej strony wraz z innymi.
„Biala. Sztywna.” – powiedziala mu tabliczka, kiedy juz wymówil odpowiednie zaklecie. Chociaz nie bylo zbytnich watpliwosci co do tego, czy wzial wlasciwa koszule – byl doskonale swiadomy, jak zorganizowane sa jego ubrania, tak samo jak tego, jakie sa w dotyku – jego slizgonska czesc nie bylaby zaskoczona, gdyby jego wspóllokatorzy wslizgneli sie do dormitorium i pozamieniali rzeczy miejscami, ot tak, dla zartu. Wyciagnal swoje spodnie, krawat, swój „Szary. Zielone zdobienia.” sweter, hogwarcka szate i bielizne, po czym szybko sie przebral.
- Twoje wlosy potrzebuja grzebienia – zestrofowalo go jego odbicie; na drzwiach szafy wisialo lustro.
- Tak, tak – gderal, szukajac dlonmi szlufek od paska. – Daj mi minute. – Przeciagniecie paska, a potem przygladzenie wilgotnych wlosów zajelo mu tylko kilka chwil. Miesnie nadal pozostawaly zreczne.
- Duzo lepiej – zabrzmiala odpowiedz odbicia. Draco przeciagnal powoli dlonmi w dól ciala, jeszcze raz sprawdzajac swój wyglad dotykiem. Nie wygladalo na to, by lustro zamierzalo wprowadzic go w blad, ale nadal niezupelnie wierzyl oszlifowanemu szklu. Cóz, to bylo wszystko, co mial, patrzac na alternatywe: pytanie kogos codziennie rano, czy wyglada w porzadku, jak potrzebujace dziecko albo, co gorsza, prózna dziewczyna. Nie, dzieki.
- Accio Przewodnik– wyciagnal reke i poczul, jak gladka kula opada mu delikatnie na dlon. – Tendo – powiedzial. Uslyszal ciche brzeczenie, gdy urzadzenie sie aktywowalo, i poczul leciutki powiew, kiedy unioslo sie, by zawisnac w swojej zwyklej pozycji obok jego glowy. – Wielka Sala.
- Prosto.
Wyszedl za drzwi (Skrec w lewo.) Prawie nie potrzebowal urzadzenia, zeby trafic do najczesciej odwiedzanych pomieszczen. Stawal sie dobry w zapamietywaniu, ile jeszcze stopni, ile schodów mu zostalo i kiedy bedzie nastepny zakret. Ale nadal musial na nim polegac, by ostrzegalo go o znikajacych stopniach, przeszkodach zostawionych na podlodze przez Irytka i innych zagrozeniach. Dzisiejsza podróz na sniadanie, jednakze, odbyla sie bez specjalnych wydarzen. Przewodnik doprowadzil go do konca stolu Slytherinu, gdzie zwykle siedzial, i zajal swoje zwykle miejsce bez oklasków.
- Jajka sadzone masz przed lewa reka, tosty nad talerzem, i muesli po prawej od tego – powiedzial mu Blaise. – Och, a dzbanek z herbata jest – Draco uslyszal stuk! jakby dzbanek zostal popchniety w jego prawa strone – obok twojego prawego lokcia.
Tutaj znajdowalo sie jedyne miejsce, gdzie Draco byl zmuszony prosic o pomoc; bez osoby, która by mu o tym powiedziala, nie mialby pojecia o tym, co wlasciwie zostalo podane ani gdzie znajduje sie na stole. Skrzaty domowe robily duzo rzeczy z przyzwyczajenia tak samo, ale nawet one nie kladly potraw precyzyjnie w to samo miejsce kazdego dnia ani nie podawaly tego samego jedzenia, a i tak przedmioty byly juz zwykle poprzesuwane przez innych uczniów zanim on w ogóle tam dotarl. Blaise i Pansy byli informatorami, na których w tej kwestii mozna bylo polegac najbardziej; po dwóch rankach typu „mleko jest tam” ze strony Crabbe’a i Goyle’a przestal ich pytac.
- Dzieki – mruknal, wciaz nienawidzac tego, ze musial prosic o asyste przy czymkolwiek. Wzial sobie troche jedzenia i zjadl w ciszy. Sluchal swoich wspóllokatorów potykajacych sie o stól, ziewajacych i trajkoczacych przed pierwsza lekcja, ale do nich nie dolaczyl. Wiedzial, ze podczas gdy kiedys byl znanym przywódca Domu, teraz byl postrzegany jako nikt wiecej niz upadly król. Co mógl zrobic niewidomy uczen dla Domu, którego jedynym pragnieniem byla potega? Nie chcial tez ich litosci czy pogardy - bo nie mógl latac, bo stracil swoje zlote miejsce w druzynie. Jego poprzednie tak zwane przyjaznie nigdy nie byly zbyt bliskie, powiedzial sobie – byly raczej zaniedbywane albo stanowily czesc niekonczacej sie gry o wladze.
I nawet nie myslal o jakichs romantycznych wieziach. Tak jak z jego kariera, dorastal, nigdy nie sadzac, ze bedzie mial w przyszlosci duzo do powiedzenia. Malfoyowie zwykle zenili sie z powodów politycznych, a nie milosci. Gdy Draco okazal sie gejem, w najmniejszym stopniu nie powstrzymalo to Lucjusza– w koncu, zawsze mozna trzymac kochanków na stronie. Ale chociaz slepota kupila mu wolnosc, byla to slepa uliczka; nie potrafil sobie teraz wyobrazic, by ktokolwiek go pragnal.
Duzo latwiej bylo odepchnac wszystkich, zamiast samemu zostac odrzuconym. Zamknal sie w sobie, zyl tak normalnie, jak to mozliwe, i sam radzil sobie ze swoja praca.
Cóz, jakby nie patrzec, do poprzedniego dnia. Draco powiedzial sobie, ze zrobil to tylko po to, zeby Gryfon w koncu sie zamknal, ale musial przyznac, ze uczenie sie z Harrym bylo zaskakujaco przyjemne. Mial glos naprawde dobry do czytania. I nawet poczatkowe sprzeczki nie byly takie zle, nie klócili sie tak nigdy… przedtem. To byl prawdopodobnie najbardziej normalny sposób, w jaki ktos go potraktowal, nawet mimo ze sam tego nie chcial. Ich dalsze klótnie, jednakze, byly duzo uprzejmiejsze, kiedy sprzeczali sie nad czytanym materialem i wynikla z niego wyzszoscia niektórych er nad innymi w czasie przygotowan do testu Binnsa.
Sniadanie dobieglo konca, zasunal za soba krzeslo.
- Tendo – eliksiry – powiedzial swojemu Przewodnikowi, automatycznie zwracajac sie w prawo, gdzie znajdowaly sie drzwi. Dzisiaj przynajmniej zacznie lekcje od przedmiotu, który lubil, nawet jesli – jak wszystko inne – byl teraz dla niego duzo trudniejszy.
Oczy tamte, blyszczace
Teraz wyblakle i zgasle
~ Thomas Moore
Rozdzial 2
Nauka
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]